29 sie 2019

Od Vanitasa - Quest 2


  Tego ranka wyjątkowo nie zbudził mnie śpiew ptaków, kręcących się w okolicy jaskini, a niemiłosierny ból w okolicach skroni.  Nie minęła sekunda, nim nieprzyjemne kłucie rozprzestrzeniło się po wnętrzu mojego organizmu. Syknąłem i sięgnąłem zębami po najbliższe zioło z kategorii „łagodzących” Przegryzając je, doszedłem do wniosku, iż przyczyna mojej dolegliwość może wynikać z zatrucia jakąś roślinę. Nie byłem w stanie skupić się na tym bardziej, gdyż nasilający się ból nie pozwalał mi trzeźwo myśleć. Co ze mnie za medyk, skoro sam sobie nie jestem w stanie pomóc? Zerwałem się na równe nogi, a efektem tego było pojawienie się mroczków przed oczami i zwiększenie  cierpienia. Zacząłem odbierać wrażenie,  iż mój tułów staje się cięższy, a nogi miękną i złamią się pod jego masą. Zachwiałem się, czując dotkliwe pieczenie w okolicach pęciny. Niespodziewanie uczucie nakłuwania przy mojej skroni wzmocniło się. Wydałem z siebie niekontrolowany okrzyk, aż zapiszczało mi w uszach. Uderzyłem łbem w skalną ścianę, modląc się o zniknięcie całego problemu. Pokręciłem się tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu na moment odzyskałem kontrolę nad własnym ciałem. Przed oczami migały mi ciemne plamki, kolory wydawały się dziwnie wyblakłe. Z trudem wysunąłem łeb z wejścia jaskini. Uniosłem go w górę, a oślepiające promienie słońca pozbawiły mnie na moment zmysłu wzroku. Znów wydałem z siebie zduszony krzyk. Schyliłem pysk ku ziemi i z przymrużonymi oczami skierowałem się po pomoc. Kroki stawiałem w stronę Lazurowej Polany. Nie dość, że była najbliżej, to i tam zawsze przebywała największa ilość koni. Na pewno spotkam tam April, bo w porannych godzinach jak ta, spędza tu czas. Bardziej liczyłem jednak na znalezienie Mauer, która miała doświadczenie w leczeniu innych i byłaby mi w stanie pomóc. Bynajmniej miałem nadzieję, że odkryje przyczynę mojego cierpienia. Z każdym krokiem moje ciało wydawało mi się cięższe. Chwiałem się na boki, podpierając się o każde napotkane drzewo i większy kamień.  Kiedy byłem na miejscu, uniosłem wyżej głowę, ale jedyne co dostrzegłem to puste pole. To niemożliwe, aby nikogo tu nie było! Z trudem przeszedłem w inne miejsce, które także okazało się puste. Co jakiś czas wykrzykiwałem imiona członków stada, licząc na spotkanie kogokolwiek. Wszędzie jednak nie było ani jednej żywej duszy. Nawet nie mogłem dostrzec żadnych zwierząt. W pewnym momencie mój krzyk stał się niemy. Czułem, że ruszam pyskiem , ale żaden dźwięk nie wydobył się z mojego wnętrza. Co najwyżej zacząłem charczeć, dopóki w szyi nie odczułem wrażenia ucisku. Po chwili ból zwiększył się. To tak, jakby jakiś wąż owijał się wokół mnie i z każdą chwilą mocniej zaciskał, wywołując efekt duszenia się. Traciłem powietrze w płucach, a światło przed moimi oczami zgasło. Upadłem na bok, ocierając się o twardy kamień, który spowodował wypływ krwi z mojego boku. Nie potrafiłem normalnie funkcjonować. Straciłem przytomność.
**************
  Gdy tylko uchyliłem powiekę, poczułem się o wiele lepiej. Choć ból wciąż mi towarzyszył, nie był on aż tak silny jak przedtem. Powodował tylko lekkie swędzenie w niektórych partiach ciała. Wtedy dopiero odczułem owinięty wokół mnie sznur i drewniane patyki za mną, ocierające się o moją skórę. Gwałtownie otworzyłem oczy. Zastrzygłem uszami, do których doszły odgłosy dziwnych szmerów. Wokół mnie dziko podskakiwały i okręcały się średniej wielkości stworzenia w maskach. Wysokością byłbym w stanie porównać je do przeciętnego dzika, tylko takiego, który stał na tylnych kopytach. Przednie łapy zakończone były ostrymi pazurami. Stwory trzymały w nich patyki płonące ogniem i wymachiwały wokół mnie. Wtedy doszedłem do wniosku, iż jestem przymocowany do stosu. Dziwne gady nie zdawały sobie sprawy z mojego przebudzenia. Były okrągłe, włochate, a przy tym czułem ich smród z dużej odległości. Zapach ich przynosił mi namyśl wymioty zmieszane z tym, co się wydala. Twarze przysłaniały trójkątne maski o żółtej barwie, z otworem na usta i dziurami na oczy. Tyle tylko, iż było ich 5, co świadczyłoby o większej ilości posiadanych przez nich oczodołów. Ignorowały mnie długo, dopóki jeden z nich nie zdał sobie sprawy z tego, że wlepiam w niego parszywe spojrzenie. Zatrzymał się gwałtownie, a za nim cała reszta. Moja teoria co do ilości posiadanych przez nich oczu sprawdziła się. Przerażały mnie setki spojrzeń wbitych we mnie. Stali tak długo w bezruchu, a ja nie miałam ochoty odezwać się. Nie wiadomo, w jakim języku się porozumiewają. W głowie miałem najgorsze scenariusze. Największy ze stworów przepchnął się przez swoich pobratymców i stanął przede mną. Spojrzał na mnie wszystkimi tęczówkami jakie miał. Otworzył usta i wystawił język, machając nim kilkukrotnie w powietrzu. Wydawał przy tym dziwny odgłos, przypominający mi poranne piski. Tym razem, ten dźwięk nie sprawiał mi aż takiego bólu.
 - Ty koń, spłonąć żywcem, nie cały, dać nam zjeść, siebie dzisiaj, w ofierze złożyć się, panu naszemu, lecz nie całemu – wyrzucał z siebie losowe słowa robiąc naprawdę krótkie przerwy.  Ja zrozumiałem najważniejsze. Chcą mnie zabić paląc żywcem, a potem zjeść to, co nie spłonie. Fakt, że zostanę pozbawiony życia wystarczył, by wzbudzić we mnie niemałą panikę. Stwór przede mną uniósł patyk w górę, a reszta powtórzyła jego ruch. Wszędzie widziałem ogień, który za niedługą chwilę miał pochłonąć moje ciało. A ja nie mogłem się na to zgodzić. Sprawdziłem najprostszą rzecz – jak funkcjonują w tym miejscu moce. Skierowałem swój wzrok na pobliski kamień i uniosłem go w górę. Telekineza działała. Wtedy właśnie dostrzegłem zamieszanie wśród potworów. Wpatrywali się w lewitujący głaz z przerażeniem.
 - Pan przemawiać, przemawiać pan! – krzyknął ktoś z tłumu, a reszta powtórzyła jego słowa. Największy odwrócił się do mnie.
 - Rytuał trzeba pośpieszyć, przyśpieszyć, pośpieszyć! – rzucił w moją stronę. Reszta krzyknęła radośnie. W tym towarzystwie, to ja byłem najbardziej smutną osobą. Stwór przystawił patyk z ogniem do stosu za mną. Czułem ciepło, aż w końcu płomyki zaczęły muskać moją skórę. Tego było za wiele, nie mogę aż tak ryzykować zdrowiem. Jeszcze raz użyłem swej mocy i ostrym głazem rozciąłem pętające mnie sznury.  Wśród stworów w maskach wybuchło poruszenie. Przemieniwszy swe ciało w wilczą postać, wykonałem spory skok. Nie przeleciałem nad wszystkimi tak, jak planowałem. Wpadłem w niewielki tłum, ale bez zastanowienia wyminąłem połowę i ruszyłem pędem przed siebie. Niektórzy ruszyli za mną, kiedy usłyszałem kilka słów.
 - Nie biegać za nim, my mieć więcej koni, one spłonąć tutaj!
To oznaczało tylko jedno. Wszyscy członkowie stada zniknęli dlatego, iż zostali porwani. Zatrzymałem się i obróciłem. Największy z nich, kierował się w stronę jednej z jaskini. Powróciłem do postaci konia i uniosłem telekinezą największy kamień, blokując im wejście do środka. Tam musieli przetrzymywać innych. Mam nadzieję, iż przede mną nikt nie został ani spalony, ani zjedzony.  Potworki zaczęły piszczeć z oburzenia. Największy z nich nie wiedział co się dzieje.
 - To być wola pana, on nie chcieć, by my zjeść konie! – krzyknął. Na wspomnienie o ich „mistrzu” wszyscy się uspokoili. Wycofałem się bardziej między drzewa i kucnąłem. Stworzenia zaczęły się rozchodzić.  Kiedy już całkowicie opustoszało, przerzuciłem kamień w inne miejsce i podbiegłem do jaskini. Wszedłem do środka, a na ziemi ujrzałem śpiących członków stada. Niedobrze, nie jestem w stanie ich stąd wyprowadzić. Wróciłem na chwilę pod las i zacząłem rozglądać się wśród roślin. Dostrzegłem niezmiernie potrzebną mi rzecz. Znaleziony przeze mnie okaz flory, wydzielał nieprzyjemny zapach, zdolny obudzić każdego. Złapałem za łodygę  i wróciłem do jaskini. Po kolei przystawiałem każdemu kwiat pod nos, aż wszyscy się zbudzili.  Streściłem im w skrócie sytuację. April, jako przywódczyni podjęła się doprowadzenia  członków na tereny stada. Pora dnia należała do tych wieczorowych. Podróż minęła bezproblemowo. Gdy tylko doszliśmy do Lazurowej Polany, każdy się rozszedł. Ja także powróciłem do swojej jaskini. Przed snem skubnąłem kilka kęsów trawy, wciąż nie dowierzając w sytuację z dzisiejszego dnia.
  Nazajutrz dostałem ochoty na porozmawianie z kimś na ten temat. Jednakże każdy nie wiedział o co mi chodzi. Wszyscy zapomnieli, o jakimkolwiek porwaniu. Na początku myślałem, iż wczorajsze wydarzenia to tylko sen, jednak popalona skóra z tyłu nóg utwierdziła mnie w przekonaniu, iż zdarzyło się to naprawdę. Nie wiem dlaczego nikt tego nie pamięta, ale najwyraźniej zostanie to tylko moim wspomnieniem.

<KONIEC>
Vanitas otrzymuje 90 SH

28 sie 2019

Sojusz

Stado zawiera sojusz ze sforą Wild Dogs! c:

Odejście

Niestety autorka Toma i Hope postanowiła odejść z bloga z powodu przygotowań do matury. W związku z tym przenoszę oba konie do zakładki "NPC". Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do nas wrócisz c;

~Phanthom~
opaque-studios
19.02 | 5 lat | Zwykły członek | Pegaz | Pandemonium.
Upomnienia: 0


~Hope~
opaque-studios
19.02 | 13 lat | Wojowniczka | Pegaz | Pandemonium.
Upomnienia: 0

27 sie 2019

Od Aviany CD April

Siedząc w kącie jaskini obserwowałam bacznie każdy ruch Vanitasa podczas kiedy sporządzał antidotum które miało mnie przywrócić do ciała w którym się urodziłam. "Czasami skutki uboczne są obecne" to zdanie chodziło mi po głowie i odbijało się od wszystkich możliwych stron nie chcąc zupełnie mnie opuścić. Skutki uboczne się zdarzają, ale tylko zdarzają, prawda? Nie wiadomo czy na mnie trafi pech i czy stanie mi się jakaś krzywda. W całej sytuacji jednak najbardziej martwiłam się o April, która aby ratować mnie zaryzykowała więcej niż pewnie jej się wydawało. Zapewne nawet nie do końca myślała co robi, nie przemyślała całej sytuacji dwa razy i dopiero po czasie dotrze do niej co tak naprawdę zrobiła. Bałam się i nie miałam zamiaru udawać, że jest inaczej.
Z samego rana kiedy tylko przywitały nas serdecznie ciepłe promienie słońca, wszyscy po kolei poczęli otwierać oczy i z lekkim zmęczeniem, ale też z wykrywalną radością odezwał się zaraz Vanitas który obwieścił krótko "Antidotum jest gotowe". Strach mieszał się z radością kiedy zbliżyłam się aby zażyć zaraz swoją porcję, a w brzuchu skręcało mnie ze stresu.
W podskokach zbliżyłam się do mojego zbawienia i spojrzałam ukradkiem na Vanitasa który wydawał się mieć coś powiedzieć, jednak w rezultacie nie odezwał się słowem więc nachylając się zaczęłam pić z małego garnczka tak zachłannie jak nigdy jeszcze dotąd nie przyszło mi pić czegokolwiek. Nie czułam tak naprawdę nic, ot co zwykła woda i tyle. Żadnych zmian czy poczucia większej władzy. Nawet nie czułam się orzeźwiona czy chociażby napojona, bo wciąż chciało mi się pić. Napój po prostu został przeze mnie wypity niczym powietrze które możemy udawać, że je jemy czy pijemy, ale wciąż pozostanie ono dla nas tylko zwykłym powietrzem które nie przyniesie żadnego ukojenia. 
"To na pewno działa?" zapytałam ćwierkając, co zaraz przetłumaczył reszcie Laisrean. April nabrała zmartwionego wyrazu twarzy, a Vanitas zamyślił się na chwilę. Nie wiedziałam do końca co mam robić więc tylko w ciszy czekałam, czując się z każdą chwilą coraz bardziej niezręcznie.
- Spróbuj wrócić do swojego ciała tak jak zawsze. Jeżeli się nie uda, wtedy będziemy mieli powód do zmartwień. - przytaknęłam na słowa ogiera który sporządził dla mnie antidotum i podreptałam szybko do swojego ciała które tak jak leżało wcześniej, leżało i teraz.
Nachyliłam się na sobą, a w moich żyłach przeszło znane mi tak dobrze uczucie prądu, które przyjemnie rozbudzało mnie i dziwnie relaksowało. Zamknęłam oczy i kiedy je otworzyłam zauważyłam od razu leżącego przede mną ptaszka w którego ciele przyszło mi spędzić ostatnie kilka długich godzin. Leżał najwidoczniej nieprzytomny, może już nawet martwy, jednak w duchu modliłam się aby druga opcja pozostała jedynie przypuszczeniem i niczym więcej. Nie chciałam być powodem dla którego niczego nieświadoma i bezbronna istotka która w życiu mi niczym nie zawiniła umarła tak po prostu przeze mnie. Po krótkiej chwili przypatrywania się jej dostrzegłam jak jej brzuszek delikatnie unosi się i upada, co oznaczało, że nic jej tak naprawdę nie jest. W moich oczach zaczęły zbierać się momentalnie łzy kiedy szczęśliwie mogłam znaleźć się ponownie w swoim ciele.
- April, ty również miałaś styczność z tą rośliną. Napij się proszę prędko. - nakazał Vanitas, a ucieszona na mój widok klacz zrobiła to bez przykładania do tego większej uwagi. Wypiła błyskawicznie napój i podbiegła do mnie rzucając się wprost na mnie.
- Udało się! - krzyknęłam już praktycznie płacząc jak małe dziecko. - Naprawdę się udało April!
- Tak się cieszę Avi, tak dobrze jest znowu słyszeć twój głos.
Na te słowa Vanitas cały się napiął i lekko zmrużył oczy przypatrując się nam. Nie mówił nic, ale po jego twarzy można było zauważyć, że coś było nie tak. W całej sytuacji ciężko jednak było mi na to skupić większą uwagę. Cieszyłam się, że wszystko wróciło do normy. 
- April, puść mnie już proszę. Chcę wstać i trochę rozruszać kości. Już chyba nawet zapomniałam jak się chodzi. - zaśmiałam się, a klacz tylko przytaknęła i dała mi trochę przestrzeni.
Ciężko i niezdarnie w końcu udało mi się wstać, ale czułam się co najmniej dziwnie. Brakowało mi skrzydeł i lekkości. Miałam wrażenie jakbym ważyła z tysiąc tony i nie była w stanie utrzymać się o własnych nogach, nie mówiąc nawet o chodzeniu. Brak jaki czułam po powrocie był wręcz nieopisywalny. Delikatność, uczucie bycia lekkim niczym piórko, możliwość wzbicia się w powietrze i czucie się naprawdę wolnym jak nigdy wcześniej. Brakować to mało powiedziane, ja wręcz musiałam wrócić do stanu poprzedniej lekkości. Moje ciało zaczęło mi wadzić, a cała radość z powrotu zaczęła stopniowo się ze mnie ulatniać. 
- Muszę wrócić... - wyrzęziłam pod nosem, nawet nie podnosząc głowy aby spojrzeć na konie obok mnie.
- Wrócić gdzie?
- Wrócić do bycia lekką. Muszę wrócić do bycia ptakiem. Ja muszę wzbić się w powietrze. Muszę. Ja muszę! - mówiłam jak opętana, próbując wbić się w powietrze skrzydłami których na obecną chwilę nawet nie posiadałam. - Muszę... Muszę wrócić...
- Aviana! Uspokój się! Nareszcie wróciłaś do bycia koniem. Za długo byłaś w ciele ptaka i dlatego chcesz wrócić. Sama mi kiedyś o tym mówiłaś, pamiętasz? Zbyt długie przebywanie w ciele ptaka może sprawić, że straci się zmysły i już nigdy nie będzie się chciało wrócić. Aviana, musisz o tym zapomnieć. Musisz zostać w ciele w którym się urodziłaś, nie wolno ci wrócić do bycia ptakiem. Nie po tym wszystkim. Rozumiesz? Zabraniam ci tego. 
"Ja muszę..." wyszeptałam już bardziej do siebie, a nogi same mi się rozjechały, co skończyło się dla mnie nieprzyjemnym upadkiem.
- April, mogę cię prosić na słówko? - wtrącił się nagle ogier, który przyglądał się nieustannie całej sytuacji z boku. Przywódczyni skinęła głową i ruszyła za nim, znikając mi po chwili z pola widzenia za wyjściem z jaskini. 
Po ich wyjściu gapiłam się już tylko w małego ptaszka który leżał wciąż na ziemi, spokojnie oddychając. Za niedługo się obudzi, wtedy znowu przejmę jego ciało. Jemu jest już wszystko jedno. Na pewno jest, nic się nie stanie jak znowu pożyczę jego ciało na troszkę.

< April? >

26 sie 2019

Od Shadowa Quest 3

Dzień był bardzo piękny, aż chciałoby się pójść na spacer i zwiedzić piękne okolice. Wstałem z mojego miejsca spoczynku, poszedłem do strumyka napić się zimnej wody. Surm skrzeczał wesoło, niecierpliwiąc się, aby gdzieś się wybrać. Postanowiłem przejść się po Północnej Seranii, poznać tereny i może poznać nowe konie. Ruszyłem galopem przed siebie, nie patrząc nawet, gdzie pędzę. Wpadłem do Lasu Świateł. Było tam dużo dziwnych kul zwisających z drzew, każda świeciła swoim niebieskim blaskiem. Postanowiłem przejść się po tym lesie, oglądając piękne zjawisko świecących kul. Przechadzając się od drzewa do drzewa, zobaczyłem dziwny łuk w środku lasu. Kamień wygięty w łuk był pokryty jak by korzeniami drzew, które wchodziły w ziemię, a na samym szczycie łuku rosły małe gałązki z listkami wyglądając jak by nowe życie, próbowało dostać się do światła i urosnąć. Piękne magiczne miejsce dobrze by pasowało na ślub z klaczą. Nie zastanawiając się, aby nie pogrążyć się w myślach, ruszyłem dalej przed siebie. Mijając zamieszkałe tu zwierzęta typu jelenie i króliki dobiegłem do Oazy Spokoju, bardzo dobrze pasuje nazwa tego miejsca do odczuć. Od razu się uspokoiłem i podszedłem oglądnąć bliżej drzewa, skąd wypływała woda, pewnie to jest źródło zasilające rzeki, która płynie przez Północną Serenię. Po chwili odpoczynku dalej ruszyłem w podróż zwiedzania, aby wykorzystać ten dzień jak najlepiej, może spotkam kogoś na terenach ze stada, byłoby miło poznać nowych członków. Podobno jest nas coraz więcej, a ostatnio nawet jednorożec przybył, ale niestety, gdy wstaje wszyscy jeszcze śpią, więc nie ma czasu na poznanie nikogo. W pewnym momencie przystanąłem chwilę odetchnąć i skorzystać z soczystej trawy. Surm oczywiście przysiadł na pobliskim, ale za to najwyższym drzewie, wtedy usłyszałem głos.
Shadow.
Zawołał ktoś, jednak rozglądając się, nie widziałem nikogo. Popatrzyłem w górę, może pegaz leciał i mnie zauważył i mnie wołał, chcąc się przywitać, jednak nikogo nie widziałem.
-Kim i gdzie jesteś? Pokaż się, wyjdź z ukrycia.- odpowiedziałem, aby ktoś nie miał głupich pomysłów mnie przestraszyć. To nie należy do najmilszych żartów.

Shadow chodź tu.
Głos brzmiał dość blisko, spostrzegłem się, że jestem koło Lasu Zguby. Wytężyłem słuch, jednak nikt się nie zbliżał. Nie słyszałem szelestu trawy ani łamania gałęzi. Zarżałem, aby Surm sprawdził z powietrza, co jest grane. Przecież do Lasu Zguby nikt ze stada nie wchodzi, bo się boją, a na dodatek jest zakaz, ale las jest tak gęsty, że nawet z powietrza nic nie widać. Widocznie muszą być tam jakieś czary lub złe moce jak wspomniała kiedyś April. Postanowiłem obiec wkoło lasu może kogoś znajdę i to on mnie wołał. Napotkałem Phanthoma, który spacerował, wyglądając jakby, był znowu gdzieś w swoich myślach, ehh chciałbym się o nim czegoś więcej dowiedzieć.
-Hej Tom, wołałeś mnie?- zapytałem Toma, jednak był bardziej zdziwiony niż ja.
-Nie, po co miałem cię wołać, a zresztą nawet nie wiedziałem, że tu jesteś. Coś się stało?- odpowiedział, nastroszając uszy w moim kierunku. Teraz to ja się zdziwiłem, nie będę mówić przecież, że słyszałem jakiś głos, jeszcze mnie uzna za nienormalnego, sam bym kogoś uznał za dziwaka po takich słowach.
-Nie, nic się nie stało.- Odpowiedziałem, po czym ruszyłem galopem dalej przed siebie, aby obiec cały Las. Po drugiej stronie napotkałem Vanitasa jak zawsze z głową w trawie. On na pewno mnie nie wołał, bo pewnie nawet nie wie, że tu jestem, znając naszego medyka, to szuka jakich ziół, aby leczyć, nie będę mu przeszkadzać, więc ruszyłem dalej. Obiegłem cały las, nie spotykając nikogo więcej. Wróciłem w miejsce, gdzie słyszałem głos i podszedłem bliżej do wejścia w Las Zguby.

Shadow chodź do mnie, ratuj mnie.
To było dość dziwne, jak bym słyszał głos swojej siostry, a jednak jakiś inny. Nie mogę tego dokładnie określić czyj to głos, ale mogę poszukać, skąd on dobiega. Pomyślałem, że może ktoś jest w tym lesie. Nie wygląda na zaczarowanego.
Shadow chodź do mnie bliżej.
Zastanawiałem się, czy wejść do tego lasu. April mówiła, że jest on niebezpieczny. Nie mogę łamać prawda naszej przywódczyni, ale nie ma czasu na to, aby kogoś szukać, aby poszedł tam ze mną. A jak temu koniowi co mnie woła coś jest poważnego? Muszę działać szybko. Jednak April ostrzegała i prosiła, aby tam nikt nie chodził. Miałem ogromne wyrzuty sumienia, robiąc to, co zostało zabronione przez April. Nie chciałem, aby uważali, że łamię prawo, staram się go przestrzegać jednak ten głos, jest tak podobny do mojej siostry. A jeśli po latach ją znalazłem w końcu, nie mogę opuścić jej, jeśli to ona. Zastanowiłem się jeszcze chwilę, ale jeśli to moja rodzina to ona zawsze jest na pierwszym miejscu. Sprawdziłem tylko, czy Surm jest blisko mnie, latał nad moją głową. Powiedziałem mu, aby zaczekał i zawołał kogoś, jak nie będę długo wracać, a ja się rozejrzę w środku, co tam się dzieje. Surm zaczął skrzeczeć dość głośno, jednak postanowiłem go nie słuchać, nic mnie nie powstrzyma przed uratowaniem konia w potrzebie. Starałem się patrzeć, gdzie stąpam kopytami, jednak jak by drzewo się samo ruszało, chcąc, abym wpadł i podniosło korzeń, na którym się przewróciłem. Mijając granice Lasu, poczułem chłód i dziwne coś w środku, jak by cała przeszłość, stado w ogóle nie istniało, nie miało znaczenia, jak by mój umysł chciał o nim zapomnieć. Musiałem z tym walczyć muszę wrócić do stada. Leciałem w dół i dół, w końcu się zatrzymałem. Otrząsnąłem się, chciałem wstać, jednak dotykając kopytem nie czułem ziemi, a wielki ból, który ciągnął się przez całą nogę. Nie mogłem ustać. Rozglądnąłem się, gdzie jestem, był tu bardzo ciemno. Pełno starych drzew z grubymi wystającymi korzeniami. Promienie słońca nie przedostawały się przez wielkie korony drzew, pełno było roślin, których nie znałem, może by je rozpoznał jeden z naszych medyków.
Shadow, chodź jeszcze bliżej.
Znowu ten głos, jak by wiedział, gdzie jestem. Zlokalizowałem źródło głosu i na trzech nogach pokuśtykałem w tamto miejsce. Mijałem kolejne drzewa, słuch wyostrzyłem, najbardziej jak umiałem. Usłyszałem jak by strumień, ale nigdy nie widziałem, aby woda wpływała lub wypływała z Lasu Zguby. Doszedłem do strumyka, woda była bardzo przeźroczysta i zimna. Chciałem się napić, ale szczerze bałem się, co w tej wodzie może być. Strumień nie był szeroki, a na drugim brzegu zobaczyłem konia w biało gniade plamki.
Och jesteś w końcu.
Koń odwrócił się, aż się przestraszyłem. Obserwowałem dokładnie każdy zarys konia. Pysk, grzywa, ciało, wszystko było jak by odbiciem samego mnie. Jak bym patrzył w lustro kropka w kropkę, plamka w plamkę.
-Kim jesteś?- Zapytałem. Drugi Shadow zaśmiał się głosem podobnym do mnie, jednak było coś w nim hmm jak by martwego, nie miał w ogóle tonacji, po prostu jak by mówił robot. Spostrzegłem się, że tylko głos i martwe spojrzenie nas od siebie różni. To było dość dziwne, jak by zobaczyć siebie po śmierci, od razu przeszedł mi dreszcz po plecach.

Jestem zjawą, strażnikiem tego Lasu, jestem Tobą.
No teraz to już jest śmieszne, ja strażnikiem lasu tez mi coś.
-Nie możesz być mną, nie ma dwóch mnie.- odpowiedziałem sarkastycznie – Powiedz lepiej, czemu jakiś koń wołał o pomoc i idę sobie.- mówiąc to, wolałem zachować pełną ostrożność na wypadek, jak by zjawa chciała mnie zaatakować.

Haha. Nie wyjdziesz stąd, to magiczny las. Myślisz, że czemu nikt stąd nie wyszedł, bo się nie da. A ja nie potrzebuje niczyjej pomocy, tylko twojej krwi. A ten koń, o którym mówisz, to tylko głos, który wabi głupców, aby tu weszli i nigdy nie wyszli.
No to już lekka przesada. Koń, który pije krew, naprawdę dziwny ten las. Pomyślałem, że zmienię się w wilka, może to odstraszy konia, który uważa, że jest mną. Jednak nic się nie stało. Nigdy mi się to nie przytrafiło, nawet z największym bólem mogłem używać swoich mocy.
Jestem tobą i pewnie zastanawiasz się, czemu nie możesz używać mocy. Bo tu ich nie ma. To magiczny las. Nie wolno używać mocy z zewnątrz.
Bez mocy nic nie zrobię, mogę jedynie wrócić do domu.
-Skoro nie mogę używać mocy, to wrócę, skąd przyszedłem, jak tobie nic nie jest.

Haha mówiłem, że nikt stąd nigdy nie wyszedł jeszcze.
-Na pewno jest jakieś wyjście, jak się wejdzie, to się wyjdzie.
Mogę ci dać moc pochodzącą z tego lasu, abyś przynajmniej przeżył, na czas myślenia nad zagadką jednak ostrzegam, moc nie działa długo, jest tymczasowa, później zaczniesz, słabnąc i umrzesz, zmieniając się w zjawę, strażnika.
-A jak nie chce zostać strażnikiem?
Musisz zostać, innej opcji nie ma.
-Ciekawe, jaka to moc możesz mi powiedzieć?
Dam ci moc oczyszczenia i życia. Roślinność tutaj jest bardzo toksyczna dla zwykłych śmiertelników, jednak la ciebie będę łaskawy i ci podaruje ją. Nie każdy dostaje taką moc, przyjmij ją jako prezent ode mnie.
Super las, który nie ma wyjść a tylko wejście do tego toksyczne rośliny czego chcieć więcej od życia. Moc trochę nieprzydatna nie da się dzięki niej wyjść ani nic wymyślić, aczkolwiek mogę jeść wszystko i pić co chcę, jeśli mam ochronę.
-A co z wyjściem jakieś na pewno jest.

Owszem jest wyjście, ale musisz odgadnąć zagadkę.
-No to dawaj szybko, rozwiążę i sobie pójdę.
Módl się, aby ją szybko rozwiązać. Oto zagadka „Rolnik ma 1 łódkę. Musisz przewieść marchewkę, królika i wilka. Na raz może wziąć tylko jedną rzecz. Królik nie może zostać sam z marchewką, bo ją zje, wilk nie może zostać sam na sam z królikiem, bo również go zje. Jaka jest kolejność przewozu?” Pamiętaj, że masz tylko jedną odpowiedź, źle odpowiesz, a już zostaniesz tu na wieki przeklęty.
Hmm niby zagadka prosta, a jednak jedna odpowiedź nie wolno się pomylić. Gdy chciałem o coś zapytać zjawy, już nie było. Postanowiłem przejść się po lesie i pomyśleć nad zagadką oraz poszukać zjawy, aby jej odpowiedzieć. Chodząc, mijałem grzyby, które świeciły na jasnoniebieski kolor, to jest dopiero dziwne. Nigdy takich grzybów nie widziałem. Rosła również roślina, gdzie myślałem z daleka, że to owad. Roślina była podobna do nietoperza, małe czarne kwiaty przypominają twarz nietoperza. Naprawdę dziwny ten las. Spotkałem również dużo dziwnych zwierząt, Nietypowego czarnego lisa. Zrobiłem się trochę głodny po tej podróży, pomyślałem, że jak dostałem moc, to nie mogę umrzeć, więc zjadłem dziwne owoce, wyglądają jak maliny, ale są niebieskie. Czemu normalne rośliny muszą mieć dziwny kolor tutaj? Gdy zjadłem i napiłem się z krystalicznego potoku o bardzo zimnej i orzeźwiającej wodzie, poszedłem dalej w drogę w poszukiwaniu zjawy. Las wyglądał, jak by było w nim inne życie, nieznane rośliny i nigdy nieodkryte zwierzęta. Nagle natchnęła mnie myśl, że już może być późno, wydawałoby się, jak bym siedział tu już parę godzin. W tym lesie jak by czas znikał. Szukałem zjawy, ale nigdzie jej nie było. Pomyślałem, aby ją zawołać, wiem głupie, ale może zadziała.
-Zjawo, dziwna zjawo co uważasz się za mnie, pokaż się.- I wtem nagle ukazała się przede mną zjawa.
Znasz już odpowiedź na zagadkę?
-Owszem. Najpierw zabiorę królika, ponieważ wilk nie zje marchewki. Później zabiorę marchewkę i zostawi ją na drugim brzegu, jednak zabiorę królika, aby marchewki nie zjadł. Wrócę na brzeg, odłożę królika i zabiorę wilka, a później wrócę się znowu po królika, i wszyscy będą cali, zdrowi i zadowoleni.
Bardzo dobrze nikt jeszcze nie odgadł tej zagadki, chodź za mną, pokażę ci wyjście.
Pokuśtykałem za zjawą, cały czas myśląc o tym koniu, który wołał o pomoc
-Zjawo powiedz mi czy na pewno nie ma konia, który woła o pomoc? Wolę się upewnić, zanim stąd wyjdę.
Nie ma konia to głos, który jak wcześniej powiedziałem woła głupców tutaj, ci, który pójdą za głosem i nie odkryją zagadki, nigdy stąd nie wrócą.
To pocieszające, że nie ma konia w potrzebie, naprawdę dziwna jest tu aura. Jak by moce inne jak by tu rządziła czarna magia. Gdy szedłem za zjawą, oglądałem jeszcze roślinność, drzewa wyglądały na bardzo stare, ale jak by tworzyły barierę między tym a tamtym światem. Dochodziliśmy do znanej okolicy, gdzie wpadłem tutaj jednak nie widać, co jest za linią drzew dopiero zjawa, musiała przekroczyć niewidzialny próg, który był pomiędzy dwoma drzewami. Drzewa jak by przesunęły się na bok, a krzewy zabrały swoje gałęzie z kolcami, abym mógł przejść. Gdy przeszedłem już do naszej rzeczywistości, oglądnąłem się a krzewy i drzewa wróciły na swoje miejsce, oczywiście zjawy już nie było. Surm od razu zerwał się ze swojego miejsca i okrążył mnie kilka razy, pewnie sprawdzał, czy nic mi nie jest. Przysiadł mi na grzbiecie i stwierdził, że mnie nie było raptem 10 min.
-Och, naprawdę? A myślałem, że nie ma mnie 10 godzin. Widocznie las rzeczywiście jest magiczny i czas, który tu jest w minutach, tam jest w godzinach. Wygląda to, jak czarna magia powiązana ze źródłem życia, o którym słyszałem kiedyś od starego dziwaka, żyjącego bardzo daleko stąd.- Zapytałem jeszcze Surma czy nikogo nie było w pobliżu, abym czasem się nie natknął na niespodziewanych gości, który doniosą April. Raczej nikt mi nie uwierzy, że słyszałem głos, nie ma na to potwierdzenia, ale na szczęście Surm bacznie obserwował teren i nikogo, nie zauważył. Wolałem się oddalić od tego dziwnego miejsca, dość było wrażeń jak na jeden dzień. Najpierw pobiegłem w głąb lasu, aby na szybko sprawdzić, czy moc wróciła. Oczywiście teraz mogłem się zmienić w wilka. Po sprawdzeniu mocy pobiegłem zjeść jeszcze trawy i napić się wody ze strumyka, trzeba ochłonąć od tego wszystkiego.

<KONIEC>
Shadow otrzymuje 200SH

Od Mauer CD Meriel

– Co to za miejsce? – Odwróciłam się w stronę Meriel. Wydawała się być o dziwo zaciekawiona, a może nawet zapatrzona w ciemną ścianę lasu.
– To Las Zguby – nie odrywałam od klaczy wzroku. Bardzo mnie pociągało to miejsce, jednak czułam, że miało to spory związek z łuskami. Zastanawiałam się, co mogłaby tam znaleźć Meriel. – Mamy całkowity zakaz zbliżania się do niego. Podobno nikt wcześniej na tym dobrze nie wyszedł.
– Och – Klacz zamrugała i jakby się ocknęła.
– Mauer? – Druga klacz spojrzała na mnie, przekrzywiając głowę. – Skąd właściwie jesteś?
Obawiałam się takich pytań. Może właściwie nie miałam za wiele do ukrycia, ale samo wspominanie rzadko wychodzi na dobre.
– Z daleka. Prawie cały ostatni rok spędziłam na samotnej wędrówce. Ledwo pamiętam dawne tereny – uśmiechnęłam się do niej. Same uśmiechy. Coś jest ze mną nie tak?
W rzeczywistości krainę pamiętałam bardzo dobrze. Raczej... Wracała w snach. Jednak ciągle się boję, że kiedyś zapomnę, jak wyglądał mój dom.
Nagle mi się coś przypomniało.
– Mearo, zaśpiewasz coś?
Klacz zmieszała się.
– Właściwie to... W sumie, mogę spróbować coś, co znam z dzieciństwa, choć jest tego niewiele.
Wsłuchałam się w delikatny, melodyjny głos Meary. Jej siostra co chwila leciutko przymykała oczy. Wracałyśmy już do stada. Ten śpiew chyba uspokajał Meriel. Zrobiło mi się momentalnie strasznie smutno, gdy tak na nie spoglądałam. Pewnie uważały wspólne ciało za przekleństwo. Zawsze chciałam pomagać, gdy mogłam, ale nie zawsze się dało. Przynajmniej miały siebie nawzajem. Tylko mój brat tak mnie kochał jak one siebie i tylko jemu śpiewałam. Sama nie byłam pewna, co jest gorsze.
– Pozwolicie, że wstąpię na chwilę do Vanitasa, zanieść coś tylko.
Weszłam do jaskini i położyłam kilka nowych ziół w kącie. Ogiera w środku nie było. Sakiewka na mojej szyi pozostawiała mi wrażenie, że wciąż jestem w drodze. Z nią przy ciele czułam się jednak pewniej.
Siostry na zewnątrz skubały trawę. Podeszłam do nich, zauważając parę innych koni.
– Smacznego. Poznałyście już kogoś może?
Uśmiechnęłam się, rozglądając dookoła. Byłam głodna, nawet bardzo, ale i zawsze mogłam znaleźć coś ważniejszego niż jedzenie. Może miałam trochę problemy z odżywianiem, ale jakoś bardzo raczej nie było tego widać.

Meriel/Meara?

25 sie 2019

Od April CD Alexi

Dzisiaj obudziłam się równo ze wschodem słońca. Swoje pierwsze kroki skierowałam do Jeziora Gai, aby napoić się i zjeść trochę trawy. Było bardzo spokojnie i przyjemnie, więc postanowiłam jeszcze chwilkę odpocząć i położyć się na ziemi. Zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w śpiew ptaków i inne odgłosy natury, gdy nagle usłyszałam szelest krzaków. Wstałam i odwróciłam się, zaciekawiona patrząc się w roślinę. Po chwili zza krzaków wyłonił się jeleń. Spojrzałam się na nią pytająco i wtedy spostrzegłam, że zza liści wyłoniła się jeszcze jedna sylwetka - tym razem konia. Była to klacz jednorożca.
-Witaj - zwróciłam się do klaczy - Kim jesteś? - spytałam.
-Nazywam się Alexia - powiedziała - Jestem jednorożcem. Słyszałam, że prowadzisz stado.
A więc to jest powód jej przybycia - pomyślałam. Byłam niezmiernie szczęśliwa, że nowy koń być może do nas dołączy, więc uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
-Otóż to. Jestem April, przywódczyni stada Silver Moon - powiedziałam, nadal się uśmiechając.
Klacz odwzajemniła mój uśmiech. Wydawała się być sympatyczna. Na chwilę odwróciłam się w stronę jelenia, który przyprowadził tu Alexię, jednak ze zdziwieniem spostrzegłam, że już go tam nie było. Hm, pewnie zdążył już sobie pójść.
-A więc, chciałabyś dołączyć do stada? - spytałam po chwili, przerywając dość niezręczną ciszę - Z wielką chęcią cię przyjmiemy.
Klacz wyglądała przez chwilę jakby biła się z własnymi myślami. Postanowiłam dać jej chwilę na zastanowienie i czekałam na odpowiedź w ciszy, nie przeszkadzając jej we własnych przemyśleniach. Jednak po kilku minutach jednorożec zabrał głos:
-Tak, chcę dołączyć.
Kiwnęłam głową i zaproponowałam jej krótki spacer po terenach, na który się zgodziła. Ruszyłyśmy więc przed siebie. Starałam się opowiedzieć jej o wszystkich terenach i streściłam jej historię stada. Alexia wydawała się dość nieufna, ale słuchała mnie z uwagą. Wyglądała na zachwyconą wszystkim, co jej pokazałam. Jej zaciekawienie tutejszymi terenami sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać skąd pochodzi jednorożec.
-Alexio - zaczęłam, a ona zaprzestała wpatrywania się w kwiaty i zwróciła swój wzrok w moją stronę - Tak właściwie to skąd tutaj przybyłaś? Z daleka? - zapytałam, uśmiechając się.
<Alexia?>

23 sie 2019

Od Vanitasa CD. April

Wykrzywiłem pysk w grymasie. Przyjrzałem się dokładniej zranionej nodze klaczy.
 - Cóż, nie był to żaden poważniejszy uszczerbek na zdrowiu. Kości są całe, nic nie jest złamane - wymieniałem spokojnie. Dostrzegłem, iż opuchlizna minimalnie zeszła. - Obejrzałabym jeszcze raz twoje skaleczenie i wydam ostateczny werdykt. Przypomnij mi tylko, posiadasz jakieś zdolności regeneracyjne? - spytałem.
 - Umiem uzdrawiać, więc może to mieć niewielki wpływ na szybsze odzyskiwanie zdrowia.
Pokiwałem łbem ze zrozumienie. Zdjąłem nałożony opatrunek i poleciłem April wykonać kilka ruchów i zrobić przejście dokoła pomieszczenia.  Machnęła kilkakrotnie kopytem w powietrzu. Nie byłem w stanie dostrzec po niej jakichkolwiek znaków bólu. Kiedy jednak przeszła się szybszym krokiem, na jej pysku pojawiło się  niewielkie wykrzywienie. Zmarszczyłem brwi, kiedy zatrzymała się przede mną. Wbrew pozorom, było bardzo dobrze.
 - I jak? - zapytała z lekką nadzieją na pozytywną ocenę.
 - Widzę, że chodzić możesz, ale nie szybko. Nie przemęczaj nogi, założę ci nowy opatrunek. Zrobię go z Liści Anginowca. - mruknąłem, choć czułem, że klacz i tak nie zna tej rośliny - Zawierają dobroczynne olejki eteryczne, które działają przeciwbakteryjnie i przeciwwirusowo. Dzięki temu rana szybciej się zagoi, a żadne zbędne drobnoustroje nie dostaną się do środka organizmu - wyjaśniłem. April kiwnęła z uśmiechem głową i wysunęła nogę do tyłu. Złapałem w zęby potrzebne składniki i używając telekinezy ubezpieczyłem kończynę. Klacz spojrzała na mnie z wdzięcznością.
 - Niezmiernie jeszcze raz dziękuje ci za pomoc. Bardzo się cieszę, że znalazłeś nasze stado i zostałeś medykiem. Twoja pomoc jest nam niezbędna - powiedziała. Takie słowo działały na moje ego.
 - To raczej mój obowiązek. Poza tym, lubię to robić - odparłem. - Zostań jeszcze tę noc, a jutro z rana przejdę się z tobą zobaczyć te pułapki, na wypadek, gdybyś sobie coś zrobiła.
 - Nic mi się nie stanie. Będę bardziej uważna niż ostatnim razem - oświadczyła, a ja pokręciłem głową.
 - Wolę nie dmuchać na zimne. Przy okazji sprawdzę z czego były zrobione i przygotuje sobie odpowiednie składniki, na wypadek, gdyby komuś jeszcze miała się zdarzyć krzywda.
April przeszła kilka kroków w celu sprawdzenia, jak radzi sobie z chodzeniem, gdy ma opatrunek.
 - Skoro musisz, to twoje towarzystwo nie będzie mi przeszkadzać. Jednak i tak zapewniam cię, że nic sobie nie zrobię - odezwała się z pełną powagą. Uśmiechnął się lekko i spojrzałem w bok.
 - Zobaczymy, trzymam cię za słowo.

April?

22 sie 2019

Od Alexi

Słońce powoli chowało się za horyzont swymi ostatnimi promieniami błąkając się pośród drzew lasu niczym złote węże, w którym obecnie spacerowałam. Uwielbiałam moment zachodu słońca. Każde miejsce wyglądało wtedy... tak magicznie. Tutejsze drzewa były sporo wyższe od tych jakie spotkałam na początku swojej wędrówki. Tutaj aby ujrzeć ich korony musiałabym się położyć, bo zadarcie głowy do góry nic nie dawało. Kory drzew były gładkie i jasne. Na pewno to miejsce miało w sobie więcej magii. Nie było mi to obce, co to to nie! Byłam magicznym koniem i wszelkie tereny jakie należały do mojego dawnego stada miały w sobie nutkę magii. Jednak były dosyć małe no i nieco... ponure. Te tutaj zaś przepełnione były dobrą energią, którą łatwo przyszło mi wyczuć. Chociaż nie spotkałam tu innych koni to leśnych stworzeń już tak. Najwięcej było różnokolorowych motyli, które niekiedy leciały blisko, czy tworzyły wianki nad moimi nietypowymi rogami, po czym z chichotem leciały dalej przed siebie. Tutejsze zwierzęta wyglądały na przyjaźnie nastawione i nie trafiłam jeszcze na jakieś, które to by dziwiły się mojemu dziwnemu wyglądowi. Wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że przyglądają mi się z ciekawością, szczególnie te młodsze. Ciekawa byłam, gdzie to zaszłam, więc gdy tylko zobaczyłam niedaleko jelenia przyglądającego się mi zawołałam:
- Hej, ty!
Ten spojrzał się na mnie pytająco.
- Kim jesteś? - zapytał. - Bo raczej nie jeleniem, ani nie łanią.
- Nie, nie - przytaknęłam. - Jestem jednorożcem - powiedziałam. - Tak wiem, że mam dziwne rogi - uprzedziłam jego pytanie. - Czy mogę cię o coś zapytać?
Ten przytaknął powoli.
- Gdzie ja jestem?
- To ty nie stąd? - zdziwił się.
- Nie.
- Cóż... To Leśny Łuk, jedno z terenów należących do stada.
- To mieszkają tu także inne konie? - moje serce zabiło szybciej.
- Tak. Stado Silver Moon.
- Nie kojarzę takiego stada - przyznałam. - Gdzie mogłabym znaleźć przywódczynię?
- Chciałabyś do nich dołączyć?
- Jeśli by była taka możliwość to tak - uśmiechnęłam się lekko. - Jeśli zaakceptują moją inność. Więc wiesz gdzie ich znaleźć?
- Niedawno widziałem tutaj April.
- April?
- Ich przywódczynię. Była niedaleko. Mógłbym cię do niej zaprowadzić.
- Byłabym bardzo wdzięczna.
- Zatem chodź - jeleń ruszył przed siebie, a ja zachowując odległość podążyłam za nim.
<April? >

21 sie 2019

Od Meriel CD Mauer

Nie do końca byłam pewna swoich odczuć co do całej zaistniałej sytuacji kiedy wraz z Mearą powoli położyłyśmy się na ziemię aby w ciszy i spokoju odpocząć. Nie podobało mi się to wszystko, całość była całkowicie pozbawiona jakiegokolwiek sensu. Nieustanna wędrówka przez niezliczony czas, kiedy nagle pojawia się nie wiadomo skąd obca klacz i proponuje nam dołączenie do stada wiedząc o nas tyle co nic. Przywódczyni która nie potrzebuje nawet przepytać o naszą przeszłość, a która z uśmiechem nas przyjmuje i od razu sprawia wrażenie, jakby ufała nam ponad wszystko. Dziwne wydawało mi się nawet to, że dopiero co wyśmiewałam złudną nadzieję Meary na to, że uda nam się kiedykolwiek znaleźć spokój, a teraz leżymy sobie jak gdyby nigdy nic, nie musząc obawiać się niczego. To wszystko wydawało się tak nierealne, że wciąż nie potrafiłam w to uwierzyć.
- Meara? - zagadnęłam spoglądając na klacz która pomału usypiała
- Tak?
- Jesteś pewna, że tu będziemy bezpieczne? Przyjęli nas bez większego zawahania, to na pewno nie jest żaden podstęp?
- Meriel... Za dużo myślisz. Jestem pewna, że to właśnie tutaj i teraz będziemy miały szansę być szczęśliwymi. Chodźmy już spać, mimo wcześniejszej drzemki wciąż czuję się jakbym nie spała od kilku lat.
Kiwnęłam tylko łbem, a klacz z delikatnym uśmiechem zamknęła oczy i powoli zaczęła odpływać do krainy snów. Wpatrywałam się w nią, ukradkiem wciąż obserwując czy na pewno żadne zagrożenie nie nadchodzi. Nie wiedziałam nawet ile czasu upłynęło kiedy ziewnęłam głośno, a w kącikach moich oczu pojawiły się małe łezki. Zamrugałam szybko kilka razy żeby ich się pozbyć i trąciłam delikatnie nosem grzywę Meary którą zaczęłam się bawić tak, aby klacz się przypadkiem nie obudziła. Bałam się zasnąć, mimo iż wiedziałam, że już długo nie pociągnę w tym stanie. Modliłam się w duchu kiedy powoli kładłam łeb obok tego mojej siostry i przymykałam oczy, starając się za dużo nie myśleć.
Boże, błagam aby nic nam się nie stało. Aby nic nie stało się Mearze...


Nad rankiem obudził mnie słodki ćwierkot ptaków na drzewach i delikatne promyki słońca które ogrzewały przyjemnie moją skórę. Moją, a raczej naszą. Meara jeszcze spała, jednak było widać, że najgłębszy sen ma już za sobą i niedługo powinna się zbudzić. Trąciłam ją delikatnie łbem i czekałam, aż ledwo przytomna zacznie kontaktować co dzieje się wokół.

- Dzień Dobry Meriel! - przywitała mnie z nutką radości Meara, a na jej pyszczku pojawił się śliczny i delikatny uśmiech.
- Dzień Dobry.
- Miałam taki piękny sen, nie uwierzysz! Wyobraź sobie, że jakimś cudem znalazłyśmy stado które nas przyjęło i które nie patrzyło na nas krzywo. Stado które nas zaakceptowało takimi jakimi jesteśmy. Czuję, że ten sen dał mi więcej siły i nadziei, Mer.
- Meara-
- A wszystko dzięki temu, że wpadłyśmy przypadkiem na jakąś klacz która-
- Meara!
- O co chodzi?
- To nie był sen. Spotkałyśmy wczoraj klacz, Mauer, która zaprowadziła nas do stada gdzie nas przyjęto. To nie był sen Mea.
Klacz przez chwilę wpatrywała się na mnie w osłupieniu zupełnie nie wiedząc jak ma zareagować. Szeroko otworzyła oczy i lekko uchyliła wargi jakby zaraz miała coś powiedzieć, ale nawet najmniejsze słówko nie przeszło jej przez gardło kiedy nagle jak za sprawą pociągnięcia niewidzialnej dźwigni rzuciła "Cholera" i ugryzła się w język, karcąc samą siebie za swoje słownictwo.
Już miałam jej odpowiedzieć kiedy poczułam na swoich plecach Naszych plecach, Mer, Naszych. duży cień, a zaraz mym oczom ukazała się sylwetka klaczy z dnia wczorajszego. Meara zdążyła szybko się ogarnąć i jak gdyby nigdy nic, uśmiechnęła się, mówiąc szybkie "Dzień Dobry, Mauer."
- Dzień Dobry, Mearo, Meriel. - odpowiedziała odwzajemniając uśmiech. - Wypoczęłyście? Jeżeli tak, pomyślałam czy nie chciałybyście obejrzeć terenów. Naprawdę jest co zwiedzać i warto wiedzieć na przyszłość co gdzie jest.
- Z wielką chęcią! - odparła niemal natychmiast Meara i jak na zawołanie wstałyśmy z miękkiej ziemi. - Prowadź zatem!
Mauer tylko przytaknęła i ruszyłyśmy wszystkie trzy zgodnie przed siebie. Kątek oka wychwytywałam obce sylwetki koni które przewijały się bliżej czy dalej, najprawdopodobniej członkowie stada, wręcz na pewno byli to oni. Nie śpieszyło mi się żeby ich poznawać, jednak wiedziałam, że czeka mnie to prędzej czy później kiedy Meara nagle oznajmi, że chce kogoś poznać.
W ciszy przyglądałam się już tylko terenom i wszelakim możliwym drogą ucieczki kiedy Mauer opowiadała o kolejnych minionych miejscach. Nie do końca przykuwałam uwagę do tego co mówi, natomiast Meara z zafascynowaniem przyglądała się wszystkiemu jak i naszemu przewodnikowi pytając się co jakiś czas o różne pierdoły.
Po dłuższym czasie stanęłyśmy tuż na krawędzi wejścia do lasu które emanowało bardzo dziwną i mroczną energią. Momentalnie poczułam się pobudzona jak nigdy i z sokolim wzrokiem starałam się wypatrzeć czegoś z daleka. Zainteresowało mnie to miejsce i miałam ochotę podejść bliżej, zbadać je całe co było dla mnie bardzo dziwną zachcianką.
- Co to za miejsce? - odezwałam się po raz pierwszy odkąd spotkałyśmy się z Mauer i sama zdziwiłam się faktem, że bez większego zawahania zapytałam o las przede mną. Nie spuściłam z niego jednak wzroku, kiedy poczułam zdziwione spojrzenia na swojej osobie. Czekałam tylko na odpowiedź, zaczynając się coraz bardziej irytować i coraz bardziej chcąc tam się udać.

< Mauer? >

Od Laisreana CD Hope

-Ja jestem wojownikiem - oznajmiła klacz i powróciła do spożywania trawy.
Wojownik? To ciekawe, rzadko spotykałem się z klaczami, które przyjmowały to stanowisko. Wyczuwając, że Hope nie ma zbytnio ochoty na dalszą rozmowę odsunąłem się trochę i również zacząłem jeść, tym samym pogrążając się w swoich myślach. Byłem tak bardzo zamyślony, że nie zauważyłem, że klacz odeszła i dopiero gdy rozejrzałem się wokół, spostrzegłem, że zniknęła. Nie przejąłem się tym zbytnio i postanowiłem udać się na mały spacer po terenach. Kto wie, może poznam kogoś innego, pomyślałem, jednak szybko wygoniłem tą myśl ze swojej głowy i zacząłem iść. Było bardzo spokojnie, rozkoszowałem się piękną pogodą, gdy nagle usłyszałem trzask gałęzi i moja głowa natychmiastowo zwróciła się w tamtą stronę. Moim oczom ukazał się lis o pięknym, rudym futrze, wpatrujący się we mnie ciekawsko.
Kim jesteś? - usłyszałem głos w swojej głowie i niemal od razu odpowiedziałem:
Laisrean mnie zwą, nie obawiaj się, nie jestem twym wrogiem.
Lis nadal wpatrywał się we mnie niepewnie, ale podszedł bliżej. Moja umiejętność komunikacji ze zwierzętami była dla mnie niczym zbawienie. Przynajmniej one mnie akceptowały i mogłem z kimś porozmawiać, nie martwiąc się, że zacznie mnie oceniać. Najwyraźniej jednak lis nie miał ochoty na bliższą znajomość, gdyż już po chwili wpatrywania się we mnie odsunął się i zniknął w krzakach. Westchnąłem przeciągle, uświadamiając sobie, że ten dzień nie będzie należał do najbardziej udanych. Postanowiłem się tym nie przejmować i poszedłem dalej. Co parę chwil słyszałem skrzeczenie kruków, siedzących na gałęziach i plotkujących między sobą, a na swoim grzbiecie czułem ich czujne spojrzenia. Minęło ledwie parę minut, a ja już dotarłem do niewielkiego jeziorka znajdującego się we wnętrzu lasu. Z niewielką trudnością przypomniałem sobie, że April oprowadzając mnie po terenach nazwała to miejsce Oazą Spokoju. Interesująca nazwa, pomyślałem, siadając zaraz przy brzegu wody. Jak zwykle oddałem się swoim przemyśleniom i utkwiłem swój wzrok w swoim odbiciu widocznym w tafli wody. Do rzeczywistości przywrócił mnie odgłos kopyt. Odwróciłem się w stronę miejsca, z którego dobiegał dźwięk i ujrzałem Hope. Podniosłem się i z lekkim zawahaniem podszedłem do klaczy:
-Jakże wspaniale cię znów ujrzeć, Hope. Mam głęboką nadzieję, że dzisiejszy dzień jak narazie mija ci promiennie.
<Hope?>

20 sie 2019

Nowy członek, Alexia!

Powitajmy w stadzie nową klacz, Alexię!

11.01 | 3 lata | Zwykły członek | Jednorożec | Koniara 18793

19 sie 2019

Od Shadowa Cd April

Walka przebiegała dość pomyślnie. Mimo iż bolał mnie brzuch, jak basior mi go rozciął. Czułem osłabienie, ale moja bestia nie przestawała walczyć, a adrenalina pomogła. Dobrze, że usłyszałem głos April, ponieważ źle by się to skończyło, czerwona mgła zasłoniła wszystko, chciałem tylko krwi wilka. Na szczęście nic takiego się nie stało. April rozmawiała z basiorem, dobrze, że chce odejść przynajmniej jeden kłopot mniej. Teraz muszę tylko się wyleczyć. April podeszła do mnie i skupiła wzrok na mnie, a ja poczułem coś dziwnego. Nie czułem już rany i wylewającej się krwi. To dziwne, ale odzyskałem siłę. Zmieniłem się znowu w konia.
-Jak to możliwe, że mnie uzdrowiłaś?- zapytałem April
-Mam moc uleczania- Odpowiedziała z uśmiechem, jednak zauważyłem, że April trochę osłabła. Widocznie uleczanie ma swoją cenę.
-Dorze, że wilki odeszły, liczę, że prędko ich nie zobaczymy.- starałem się zagadywać April i Toma, bo widziałem w ich spojrzeniu, że o coś chcieli zapytać, tylko nie wiedzieli jak.
-Wracajmy do stada, robi się już ciemno.- rzuciłem jeszcze na odchodne i ruszyłem kłusem przed siebie.
-Stój!- krzyknęła April od razu się zatrzymałem myśląc, że znów są jakieś kłopoty.- Powiesz mi, co to było?- Zapytała April pełna zdziwienia i czegoś jeszcze hmm szoku?
-Nie wiem, o czym mówisz. To była wataha wilków, która chciał nam zabrać teren.- Odpowiedziałem, omijając temat, który April chciała narzucić. Aż dziwne, że Tom dalej stał jak by pogrążony w myślach.
-Wiesz, że nie o to mi chodzi. Kim ty jesteś? -Dalej drążyła temat April.
-Ehh no dobrze niech ci będzie April. Dawno temu biłem się z wilkami tak samo, jak i teraz nie wiem, czy po prostu złość we mnie wybuchał, czy jakiś magik mnie zaczarował, a może pod czas tamtej burzy piorun we mnie uderzył. Po prostu wyszła ze mnie ta bestia i tyle od tamtej pory jest we mnie i mogę się w nią zmieniać.- Opowiedziałam trochę historii April, aby nie drążyła więcej tematu, nie lubiłem o tym opowiadać.
April dostała szoku, dobrze, że nie padła, nam tu na zawał oczywiście zaraz zaczną się pytania, jak sądzę.
-I teraz też się możesz w to zmienić? - zapytała April
-Nie w wilka zamieniam się tylko, jak zagraża coś mnie lub jak wpadam w szał. Chodźmy już do stada, bo zaraz będzie ciemno i będą się martwić, a Tom wygląda, jak by się rozchorował.- Odpowiedziałem jeszcze i popatrzyłem na nieobecnego Toma. April ruszyła przodem.
<April?>