5 sie 2019

Od Vanitasa - Quest 1

Słońce chyliło się już ku ziemi, a niebo pokrywało się coraz większą ilością chmur. O tej porze zazwyczaj nie było aż tak ciemno. Nie mogłem jednak odpuścić sobie swojego wieczornego spaceru po terenach, w celu znalezienia nowych roślin leczniczych. Choć ciężko będzie mi cokolwiek dostrzec, nie byłem w stanie odmówić sobie tej przyjemności. Kolejny raz spojrzałem w niebo i oceniłem, ile mam czasu, nim noc całkowicie pochłonie tereny stada. Z pewnością nie było go wiele, a więc powinienem się pospieszyć. Kłusem ruszyłem przed siebie. Pysk miałem bliżej gruntu, gdyż z tej wysokości łatwiej szło mi dostrzec wszelkiego rodzaju zieleninę. Nim się spostrzegłem, dobiegłem niemalże do granic stada. Zamierzałem pokręcić się tu jeszcze chwilę, toteż zaufałem swojemu węchowi. Nagle do moich nozdrzy doszedł nieprzyjemny odór siarki. Wyprostowałem się gwałtownie i dostrzegłem nieopodal siebie dziwny błysk. Wydawał mi się on znajomy. Musiałem czym prędzej zaspokoić swoją ciekawość i upewnić się, czy to coś nie stanowi zagrożenia. Podszedłem bliżej, a zapach nasilał się z każdym krokiem. Na swojej drodze pod nogami napotykałem przeszkody, w postaci nieznanych mi przedmiotów.  Przyziemne światło mieniło się barwach żółto-pomarańczowo-czerwonych. Wtedy właśnie mnie olśniło. Ogień, i to nie byle jaki. Wokół niego ułożone były kamienie, a płomienie nie wychodziły poza utworzony krąg.  Na domiar złego, dookoła siedziała zgraja ludzi, którzy głośno i wesoło porozumiewali się ze sobą. Od razu rzuciły mi się w oczy przewieszone u każdego człowieka dziwne patyki. Były one czarne i posiadały dziwny kształt, jednak pierwszy raz widziałem coś takiego. Nagle, jak na zawołanie, jeden z nich wstał i wycelował badylem w niebo. Przycisnął coś, a po chwili po całej okolicy rozległ się wystrzał. Nieopodal mnie na ziemi wylądowało martwe ciało jakiegoś ptaka. Od razu zrozumiałem, że ci ludzie polowali. Zastygłem na moment w bezruchu, dziwiąc się, iż nie usłyszałem ich dużo wcześniej. Musiałem być mocno nieuważny, za co od razu skarciłem się w duchu. Nie miałem jednak czasu na dalsze bezsensowne użalanie się za sobą. Zmuszony byłem czym prędzej poinformować przywódczynię o całym zajściu. To na pewno w pułapkę tych dwunożnych April miała okazję wpaść. Powolnym krokiem wycofywałem się w tył. Uważałem na swój każdy ruch, byleby nie nadepnąć na żadną gałązkę. Zapomniałem niestety o jednym przedmiocie. Głupim przedmiocie dwunożny, na który ledwo co nadepnąłem, a ten ugiął się i wydał głośny dźwięk. Ze strony ogniska ucichły wszelkie rozmowy. Cała zgraja ludzi poderwała się do góry i wbiła we mnie wzrok. Przekląłem swoją jasną sierść, która świetnie kontrastowała z ciemnym otoczeniem. Tym bardziej, że światło ognia padało idealnie na mnie. Nim się obejrzałem ruszyli w moim kierunku. Obróciłem się gwałtownie i skoczyłem przed siebie, decydując się na ucieczkę. Na moje szczęście, zahaczyłem noga o jeden ze śmieciu dwunożnych, który był dość ostry. Poczułem, jak z mojej nogi zaczyna cieknąć krew. Syknąłem z bólu, spowolniło mnie to i nie byłem w stanie biec tak szybko, jak chciałem. Usłyszałem za sobą ich krzyki i głośne wycie psów. Już po chwili cała zgraja futrzaków ruszyła za mną. Choć biegłem cały czas przed siebie, wybierając o tyle ciężkie trasy, aby ich zgubić, ci czworonożni wciąż biegli za mną. Pewnie podążają za wonią mojej krwi, cieknącej z otwartej rany i osadzającej się cały czas za mną. Na domiar złego prowadziłem ich wprost w centrum stada. Nie mogłem pozwolić na to, by znaleźli całą resztę. W pewnym momencie gwałtownie skręciłem w lewo. Choć ludzie wciąż mnie widzieli, trzymałem ich na dobrą odległość. Problemem były tylko psy, które zbliżały się z każdym krokiem. A ja nie zamierzałem zostać kolacji którejkolwiek z tych dwóch grup. Zgubienie ich z tą raną było wręcz niemożliwe. Te durne stworzenia miały zbyt dobry węch i od zawsze były uczone do podążania za takimi zapachami.  Z każdą chwilą traciłem siły,  a dystans między nami zmniejszał się. Czułem niemalże, jak jeden z psów próbuje chwycić za mój ogon. Stworzenia te były mniejsze i zdecydowanie łatwiej im było omijać wąskie szczeliny między drzewami. Wszystkie dźwięki mieszały mi się. Słyszałem warkot psów, krzyki ludzi i huk oddawanych strzałów. Głowa mnie od tego bolała, ale wciąż nie mogłem stanąć. I wtem ujrzałem przed sobą swój ratunek. Sporych rozmiarów przepaść. Owszem, nie byłem w stanie tego przeskoczyć, ale jeśli wystarczająco szybko pobiegnę i znajdę się po drugiej stronie, będę mógł za pomocą telekinezy rzucić kłodę łączącą obie strony kotliny. Postanowiłem wcielić swój plan. Wykorzystałem całe resztki sił i wskoczyłem na drewno. Przebiegłem na drugą stronę, a kiedy już tam byłem, odwróciłem się i siłą umysłu uniosłem kłodę w górę. Kilka psów zdążyło już na nią wbiec, ale kiedy tylko ją podniosłem, wszystkie pospadały w dół. Cóż, będę je miał na sumieniu. Odrzuciłem kłodę na swoją stronę. Psy, które ostały się przy życiu zaczęły się coraz wścieklej ujadać. Ludzie dobiegli do nich i wbili we mnie zdumione spojrzenia. Jeden z nich podniósł swój czarny patyk i wycelował we mnie, lecz ja zdążyłem obrócić się i zniknąć za drzewami. Słyszałem już tylko za sobą ich zdenerwowane krzyki, które z każdą sekundą ucichały. Opatrzyłem swą ranę i postanowiłem przeczekać tu noc.
Następnego dnia wstałem z samego rana i powróciłem tą samą trasą na tereny stada. Przy przepaści podstawiłem sobie telekinezą kłodę i postanowiłem ją tu zostawić. Jak zauważyłem, ludzie przez noc zdążyli ulotnić się z tego miejsca. Przy okazji pozbierali swoje śmieci. Jedyną pamiątką po nich, został okręg, w którym to jeszcze wczorajszej nocy buchał ogień.

<KONIEC>
Za napisanie questa Vanitas otrzymuje 40 SH

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz