30 wrz 2019

Od Caranthir'a CD Shanti

   Gdy ogier odprowadził towarzyszkę do medyka, sam odszedł w kierunku dowódcy, do którego już dobrze znał drogę. Przemierzając leśną ścieżkę, nasłuchiwał otoczenia i oprócz jego równego oddechu, dało się usłyszeć miejscowe wycie psowatych lub kroki innych kopytnych, z czego tylko to pierwsze było dość niepokojące. O tym też powiadomił April, którą zastał tuż przed jej jaskinią i choć Car był świeży w stadzie, przywódczyni uwierzyła w jego raport i przekazała tą informację innymi, z czego to wojownicy muszą zająć się zagrożeniem, jeśli te pojawi się za blisko centrum. To też ogier uczynił, robiąc rundkę po terenach najbardziej zagrożonych atakiem ze strony psowatych, a nie widząc już zagrożenia, Car przeszedł w spokojniejszą część stada, gdzie mógł ponownie się wyciszyć. Gdy na chwilę przymknął swoje powieki, w moment usłyszał ciężki galop koni oraz ich parskanie, natomiast w jego głowie budował się obraz stada, którym dowodził. Była to armia, istne stado, które sobą potrafiłby zrównać wroga z ziemią, lecz nie smoki, które znienacka przybyły na ich tereny. Ich widok w wyobraźni spowodował, że oddech ogiera przyspieszył, lecz szybko ocknął się z tych myśli, gdy usłyszał kuśtykającą klacz, która zmierzała w jego kierunku. Od razu przedstawiła swój obecny stan, po czym podziękowała, co ogiera w duchu zadowoliło, że komuś udało się pomóc.
— (...) Od dziecka planowałeś mieć rolę obrońcy stada? — spytała zaczynając temat rozmowy.
— Nie. — odpowiedział krótko, lecz gdy klacz dała mu czas, ten kontynuował. — Od dziecka szkolono mnie na wojownika, lecz pozostałem przy walce magią. Przysiągłem na kodeks rycerski i obrona stada to mój obowiązek. — wyjaśnił spokojnie, dokładnie wypowiadając każde ze słów. — Pochodzę też wojowniczego stada, gdzie kodeks był obowiązkiem. — dodał lekko wzdychając.
— A czemu stamtąd odszedłeś? — zapytała zerkając na ogiera.
— Bo wszyscy nie żyją. — odpowiedział bez jakichkolwiek uczuć, których i tak nie posiadał. — Nie zdołałem ich obronić. — dodał trochę ciszej i choć teraz zamilkł, w środku krzyczał. W tym też momencie zapadła cisza, którą ogier rozumiał, ba, klacz nie musiała tego komentować.
Z jednej strony, ogier miał ochotę uciec od jakichkolwiek istot żywych lub rozpędzić się, wyżyć w terenie i wrócić zmęczonym, by móc przespać te okrutne dni. Lecz z drugiej strony, chyba nadszedł czas, gdy to trzeba choć trochę otworzyć się do innych, porozmawiać, gdyż to rozmowa jest najlepszym lekarstwem na wszystko, ba, nawet jakby miało się gadać z własnym cieniem. W pewnym momencie ogier poczuł dziwną ulgę, która zaraz została stłumiona zlodowaciałym sercem, a wszystko to działo się w ułamkach sekund, czego nie dało się zauważyć.
 — Jak Twoja rana? — spytał zaraz Car, zerkając na grzbiet klaczy. — Podali Ci maść z ziół? Dobrze regeneruje skórę. — dodał, chcąc sam rozpocząć jakąś rozmowę, co jest trochę jego przeciwieństwem.

Shanti? 

Od Shanti CD Caranthira

Smętnie spojrzałam na zakrwawiony bok i lekko poszarpane wnętrzności. Nie prezentowało się to ani trochę dobrze, a ja zastanawiałam się, jak długo pociągnę z otwartą raną, wabiącą swoim zapachem wszelkie drapieżniki. Wykonałam jeden krok, czując, jak naciąga mi się kilka mięśni w ciele. Syknęłam, starając się ignorować niemiłosierny ból i iść dalej. Posłałam niepewne spojrzenie ogierowi.
 - Będziesz... mnie asekurować?  - spytałam - Bynajmniej do jaskini medyków - dodałam ciszej. Jego ucho drgnęło, nasłuchując czegoś z północnej strony. Pokiwał głową.
 - Takie me zadanie, pełniąc stanowisko wojownika - oznajmił zwięźle - Teraz, jeśli mogłabyś, nabierz tempa swego chodu. Wiem, że to trudne z tak szkaradnym paskudztwem, ale musisz przecierpieć te kilkaset metrów drogi - westchnął. Znałam powagę sytuacji, to też wysiliłam się na żwawszy chód. Dorównywanie kroku Caranthirowi sprawiało mi niemałą trudność. Mój oddech był nierówny i ciężki, lecz dochodzące z oddali wycia wilków, motywowały mnie do zwalczania bólu.
 - Nawet, jeśli pójdę do medyków, to potem wypadałoby od razu udać się do przywódcy - wykrztusiłam słabo. Przed oczami co chwilę migały mi czarne plamki - Warto powiadomić o nieproszonych gościach - dodałam ochrypłym głosem.Spojrzał na mnie z brakiem zrozumienia.
 - Ja mogę to zrobić, kiedy ty będziesz u medyków - stwierdził. Odwróciłam zawstydzona łeb w przeciwną stronę, co jakiś czas mocniej wbijając kopytem w ziemie. Nie wiem, czy to wina mojego uszczerbku na zdrowiu, czy zwykłej niezdarności, ale potykałam się co kilka kroków.
 - No tak... Też możesz to zrobić - wydusiłam z siebie, czując, że powinnam się odezwać. Panująca wokół nas cisza pozwoliła mi na chwilę zamyślenia. Liście o ciepłych barwach gęsto pokrywały gałęzie drzew, choć i tak ich przeznaczeniem było wkrótce opaść na ziemię. Słońce wciąż ogrzewało okolicę, a jednakże były to jedne z ostatnich ciepłych dni. Chciałabym móc skorzystać z tej okazji.
 - To tu, nieprawdaż? - wybudził mnie z zamyśleń głos ogiera. Znajdowaliśmy się u celu,a nie wliczając mojego zranienia, nic nam się nie stało.
 - Jestem tu niewiele dłużej od ciebie, ale to jedyna charakterystyczna grota na tych terenach. - rzuciłam, czując, jak rana zaczyna o sobie przypominać. Ponownie zapanowała między nami nieskazitelna cisza, dopóki Caranthir nie zdecydował się odezwać.
 - W takim razie pójdę już do przywódczyni. Dasz sobie radę, prawda? - zapytała.
 - Owszem - mruknęłam. Postanowiłam nie przedłużać rozmowy i weszłam do środka jaskini. Od razu wpadłam w medyczne sidła i dostałam tyle ziół,że aż mój żołądek postanowił połowę zwrócić.
 - Cóż, faszerowanie ciebie leczniczymi roślinami to nie najlepszy pomysł - stwierdziła klacz, będąca jednym z dwóch medyków. Jej imię z pewnością zaczynało się na literę na M, ale dalej nie byłam w stanie nic wskazać. Kazali mi chwilę posiedzieć, zabezpieczyli otwartą raną i pozwolili odejść. Byłam zdumiona ich zaradnością. Spodziewałam się większych problemów i o wiele dłuższego, a tymczasem łatwo przywrócili mnie do sił.
 - Zjaw się tu jeszcze jutro z rana, bądź w przypadku nieporządnych dolegliwości - urwał - dzisiaj - mruknął ogier, któremu na imię było Vanitas. Akurat go zapamiętałam. Skinęłam tylko łbem, na potwierdzenie, iż wszystko zrozumiałam. Podziękowałam i z radością opuściłam jaskinię. Pierwsze co poczułam po wyjściu, to silny wiatr owiewający moje ciało. Syknęłam, wspominając wcześniejszą, słoneczną pogodę. Nienawidziłam jesieni za tą zmienność. 
Nie pozostało mi nic innego, jak znalezienie ustronnego miejsca, w którym mogłabym schronić się przed zimnem. Połowa mijanych przeze mnie miejsc nie spełniała moich oczekiwań. W pewnym momencie spostrzegłam Caranthira, stojącego między skupiskiem drzew i z zamyśleniem wpatrującego się w dal. Uznałam, iż za pierwszym razem byłam wobec niego zbyt opryskliwa, toteż teraz chciałam porozmawiać na spokojnie. W przeciwieństwie do poprzedniego spotkania, ogier dostrzegł mnie od razu. Z ogromnej odległości. Cierpliwie czekał, aż kuśtykając dojdę do niego.
 - Cóż, już po wszystkim, żyję - uśmiechnęłam się lekko - Jeszcze raz dziękuje za ratunek.
 - Mówiłem już, to mój wojowniczy obowiązek - odparł.
 - Spełniasz się przynajmniej w tym zawodzie. Od dziecka planowałeś mieć rolę obrońcy stada? - zagadnęłam, starając się zapoczątkować rozmowę.

<Caranthir?>

29 wrz 2019

Od Shadowa do Caranthir

Stałem w lesie, była noc jedynie ściółkę leśną oświetlał księżyc, który wyglądał pomiędzy koronami drzew. Idąc ścieżką, szukałem, sam nie wiem czego. Nie poznawałem tego miejsca, nie były to tereny naszego stada, ani tereny gdzie bywałem wcześniej w swojej podróży. Gdzie jestem ? Jak się tu znalazłem? Galopowałem między drzewami, szukając jakieś istoty, znanego miejsca, a raczej wyjścia z tego lasu. Nagle spostrzegłem się, że nie ma ze mną mojego Surma. Coś było nie tak, nigdy mnie nie opuszczał, zawsze był blisko, coś mu się mogło stać. Od razu zacząłem dalej galopować i nawoływać Surma jednak nic nie słyszałem. Ze zmęczenia przeszedłem w stęp, zgubiony w czeluściach nieznanego lasu. W oddali zobaczyłem dziwną sierść, była jak ogień, pomarańczowa i puszysta, nie znam takiego zwierzęcia. Poszedłem trochę dalej i zobaczyłem dziwną kupkę wyglądająca jak ogień, jednak nie wydobywał się dym. Podszedłem ostrożnie, nie czułem żadnego ciepła. Nagle to coś się poruszyło, Gdy mnie zobaczyło to coś, od razu zerwało się na równe nogi, a raczej łapy i przybrało wojownicza pozycje. Przez moje ciało przeszła adrenalina, serce zaczęło mocniej bić, mięśnie się napięły, byłem gotowy do wali, jednak nic się nie działo, postanowiłem porozmawiać, zamiast od razu walczyć.
- Kim jesteś?
-Jestem lisem.Dość dziwny z niego był lis, wielości przypominał dorosłego psa, co posiadali ludzie, wkoło łba miał futro jak lew, a ogon nie wyglądał na lisią. Lis ma jedną kitę, a tu było 5 kit jednak w tym samym kolorze.
-Nie wyglądasz na normalnego lisa
-Bo nim nie jestem.Wypowiadając to, stwór zaczął świecić, a raczej palić się niebieskim światłem. Było to zjawisko magiczne.
-Zabije was wszystkich. – odparł palący lis, po czym spostrzegłem, że zdyszany leże pod drzewem a obok mnie śpi stado. Wstałem i poszedłem napić się zimnej wody, od razu się obudziłem i stwierdziłem, że to był sen, bardzo dziwny i groźny sen, nigdy takich nie miałem. Surm przysiadł na grzbiecie i zaskrzeczał, aby gdzieś pobiegać. Zgodziłem się na jego propozycję i od razu przeszedłem do cwału, Surm wbił się w powietrze, a ja po znacznej odległości od stada zmieniłem się w bestię i dalej biegłem, nie patrząc gdzie byle najdalej przed siebie. Biegłem dość długi czas, gdyż z myśli wyrwał mnie skrzek Surma, od razu przybrałem końską postać, a zza drzew wyłonił się ogier.
-Kim jesteś? - zapytałem nieznajomego
-Jestem Caranthir. Wojownik tego stada.
-Miło mi cię poznać a co robisz w nocy, zawsze tu było spokojnie, ostatnio przegnaliśmy wilka z April. Szukasz może zagrożenia?
-Wstałem i postanowiłem się przejść, zauważyłem dziwnie duże łapy, niedaleko stada. Trochę za duże jak na wilka, a jednak odcisk pasuje do łapy. Chcę sprawdzić co to. – Odpowiedział Caranthir a Surm od razu zaskrzeczał. Ogier popatrzył na drzewa i zauważył go, Surm usiadł na grzbiecie i zaczął, skrzeczeć. Tak miał race, dzisiaj byłem nieuważny i zostawiłem swoje odciski, gorzej, że ogier wie, że coś tu chodzi, trzeba być bardziej uważnym. Ogier patrzył na nas lekko zdziwiony.
-Och przepraszam- powiedziałem – Poznaj mojego przyjaciela Surma.

< Caranthir >

28 wrz 2019

Od Aviany CD April

Spojrzałam na medyka wchodzącego do jaskini, odwracając zaraz wzrok. Nie miałam najmniejszej ochoty chociażby patrzeć na któregokolwiek z nich. Do mych uszu dotarło tylko głośne westchnięcie, kiedy dwójka koni zaczęła po cichu rozmawiać na temat tego co teraz ze mną zrobić. Byłam dla nich ciężarem, problemem który trzeba było jak najszybciej rozwiązać. Myśleli, że nie wiedziałam? Widziałam to po ich zachowaniu, ich spojrzeniach, czułam tą niechęć do swojej osoby, ale mimo wszystko nie potrafiłam się tym bardziej przejąć. Bolało mnie to, co zrobili mi zabierając mi moje moce. Odzyskam je chociaż jeszcze? Do cholery, to musiał być jakiś żart.
Nie prosiłam nikogo o pomoc, nie chciałam tutaj wracać, ale jak zwykle musiało być tak jak oni tego chcą. Moje zdanie przestało się liczyć już dawno temu. Nawet teraz leżąc tuż obok nich, mogłam jedynie słuchać i przygotowywać psychicznie na wszystko co mnie czeka. Nie mogłam w końcu na to wszystko powiedzieć "Nie".



Kilka miesięcy później...

Spoglądając na błękitną wodę wspominałam dzieciństwo które w większości składało się z różnych przygód wraz z April. To wręcz niesamowite jak wiele przeszłyśmy razem, a jak bardzo oddaliłyśmy się od siebie przez pewne sytuacje...
April zaczęła coraz więcej czasu spędzać z Vanitasem, a ja wyraźnie widziałam, że mają się ku sobie, nawet jeśli mieliby zaraz się wszystkiego wyprzeć. Cała ta sytuacja była mi na rękę, dzięki temu klacz nie chodziła za mną jak cień martwiąc się co krok, a mogła po prostu zacząć żyć, tworząc nowe wesołe wspomnienia z ogierem który wpadł jej w oko. Życzyłam im szczęścia i nawet trochę zazdrościłam. April nigdy nie miała problemu żeby złapać z kimś dobry kontakt czy rozkochać kogoś w sobie, moją osobą nikt nigdy nie wykazywał większego zainteresowania, unikając mnie zazwyczaj będąc zmęczonym moim nazbyt dziecinnym i wesołym charakterem. Nawet gdy przestałam cieszyć się jak głupia co kilka sekund, wciąż nikt nie chce chociaż spróbować ze mną wytrzymać. Nikomu nie chce się zawalczyć, bo nigdy nie masz gwarancji jaki będzie finał. Może okazać się wyśniony w najpiękniejszych snach, a może być po prostu jeszcze większym utrapieniem którego ciężko będzie się pozbyć. To w sumie zrozumiałe, ja sama unikałabym siebie gdybym tylko miała takie możliwości.

Po niebie przefrunęło kilka ptaków, a ja pustym spojrzeniem towarzyszyłam im. Wciąż pragnęłam wzlecieć w niebo, ale darowałam sobie próby które i tak za każdym razem kończyły się porażką. Nie władała już mną obsesja którą skutecznie zwalczała droga mi kuzynka każdego dnia, starając się obudzić we mnie dawne zachowanie. Może nie skończyło się to tak jakby to sobie wymarzyła, jednak wiedziałam, że była ze mnie dumna i cieszyła się z tych drobnych postępów.
Obiecałyśmy sobie również nie wracać wspomnieniami do tamtych wydarzeń jeżeli nie ma naprawdę takiej potrzeby. Nie poruszałyśmy też tematu moich mocy, nawet ja miałam tą świadomość, że przywrócenie mi ich na obecną chwilę sprawiłoby tylko, że całe starania poszłyby na marne, a stado w którym przebywam już nigdy więcej nie ujrzałoby mnie.

Delikatny podmuch wiatru musnął moją skórę, a ja cichutko westchnęłam do siebie samej. Chciałam cofnąć czas, chciałam cofnąć się do chwili w której miał nas zaatakować wilk. To od niego wszystko się zaczęło i to on zrujnował życie mi, a zaraz potem ja zrobiłam to samo z życiem April.
Ale jest już dobrze, prawda? Lubiłam to sobie wmawiać, nawet jeśli nie wierzyłam w to całym sercem. Jest lepiej niż przedtem i tym razem nie zawalę tego.

- Dzień dobry, Avi. - dotarło nagle do moich uszu, kiedy zorientowałam się, że powolnym krokiem zmierza do mnie zbyt dobrze mi już znana klacz. Mogłam wyczuć jej uśmiech nawet na nią nie patrząc, towarzyszył jej dobry humor, byłam tego pewna.
- Dobry, April. - wymamrotałam nie odwracając wzroku od wody. - Vanitas?
- Słucham?
- Czy za twoim dobrym humorem stoi Vanitas? Obstawiam, że tak. - szepnęłam kładąc łeb na ziemię. Klacz położyła się tuż obok mnie i przez chwilę w ciszy obserwowałyśmy spokojną i czystą wodę przed nami. Nie czułam się niezręcznie, bliżej było mi do obojętności. To ona stała się moim nieodłącznym elementem każdego poranka, południa czy wieczora. Nie miałam siły jak i ochoty ekscytować się czymkolwiek, a tym bardziej udawać, że wszystko mnie cieszy.
- Czy kiedyś ktoś w końcu usłyszy mój głos? Czy kiedyś ktoś w końcu da mi szansę? - wystrzeliłam nagle, dziwiąc nie tylko samą April, ale też i siebie. Próbowała coś powiedzieć, jednak ja skutecznie przerwałam jej kontynuując. - Jest już za późno. Tak, wiem. Ale chciałabym wierzyć, że jednak jeszcze czeka mnie coś dobrego w tym życiu. Chciałabym wierzyć w lepsze jutro, ale jakoś nie przekonują mnie te wizje. To cięższe niż się może wydawać.
Klacz nie odezwała się już i nawet nie próbowała. Ponownie cisza otoczyła nas, a ja spojrzałam na nią kątem oka. Myślała nad czymś intensywnie, to było widać gołym okiem. Nie chciałam jej przerywać ani jej przeszkadzać, dlatego zaraz odwróciłam wzrok, wracając do poprzedniej czynności. Czekałam aż coś zrobi, odezwie się, a otoczenie wprawiało mnie coraz bardziej w senny nastrój. Ziewnęłam przeciągle, przymykając oczy. Czułam delikatnie iskrzącą radość na dnie serca, radość, że chociaż April nie poddawała się względem mnie i była przy mnie nawet wtedy kiedy wydawało mi się, że tego nie potrzebuję, chociaż było zupełnie na odwrót. Zawdzięczałam jej więcej niż mogłaby sobie wyobrazić i więcej niż kiedykolwiek byłabym wstanie się jej przyznać.

< April? >

26 wrz 2019

Od April CD Aviany

Przez cały czas wlepiałam swój wzrok w Avianę, obserwując jej każdy ruch. Na początku zachowywała się normalnie (w miarę normalnie) , ale po chwili, gdy na niebie pojawił się niewielki, latający spokojnie ptak, zaczęła się zachowywać jak obłąkana. Wlepiła swoje oczy w ptaszynę, a po chwili zobaczyłam, jak ciało klaczy upada bezwładnie na ziemię, a ptak odlatuje. Natychmiast pojęłam co właśnie się stało.
-Aviana! Zatrzymaj się! - zaczęłam ją gonić, wiedząc, że i tak nie mam szans. Jak niby miałam dogonić ptaka?
Na szczęście spostrzegłam Phanthoma, latającego spokojnie po niebie. Ogier doskonale wiedział o stanie Aviany (właściwie to wszystkie konie ze stada wiedziały, na wszelki wypadek) i po moich zdesperowanych krzykach najwyraźniej zrozumiał co się dzieje. Podleciał blisko ptaka i złapał niewielkie zwierzątko w swoje ciężkie kopyta, lecąc w moją stronę. Odetchnęłam z ulgą, lecz nie trwało to długo, gdy spostrzegłam, jak Tom wypuszcza ptaka. Prawie spanikowałam, gdy dotarło do mnie, że Aviana próbuje teraz uzyskać kontrolę nad pegazem. Na szczęście Tom szybko wywalczył sobie władzę nad własnym ciałem i zobaczyłam, jak kara klacz podnosi głowę z ziemi i zaczyna rozglądać się wokół zdezorientowana. Phanthom zaczął lecieć w moją stronę, a wtedy zauważyłam, jak Aviana wpatruje się w ciało ptaka leżące na ziemi i próbuje się do niego przyczołgać.
-Oczy! Zakryj jej oczy! - krzyknęłam do ogiera, który znajdował się już na ziemi.
Pegaz podniósł z ziemi liść, którym już po chwili zakryliśmy oczy klaczy. W tym momencie miałam tysiące myśli w swojej głowie, zastanawiając się nad tym co powinnam zrobić dalej. Musieliśmy działać szybko. Powaliliśmy klacz na ziemię i położyłam jedno kopyto na jej brzuchu, by utrzymać ją w miejscu.
-Idź po Vanitasa i Mauer! Ja ją przypilnuję - rozkazałam Phanthomowi.
Kiwnął głową i poszybował w górę. Aviana nieoczekiwanie zaczęła się śmiać, ale po chwili zaczęła się dusić i kaszleć. Ucichła, a ja coraz bardziej zmartwiona stanem kuzynki czekałam na pomoc. Te parę minut ciągnęło się w nieskończoność, ale odetchnęłam z ulgą, gdy ujrzałam biegnących w moją stronę Mauer oraz Vanitasa. Ogier wepchnął leżącej klaczy coś do pyska i po chwili poczułam, jak mięśnie Aviany się rozluźniają.
-To sprawi, że zaśnie - wyjaśnił medyk, a stojąca przy nim klacz tylko przytaknęła.
Z niewielką pomocą Phanthoma udało nam się przemieścić moją kuzynkę do jaskini Vanitasa, gdzie medyk przygotował napar, który miał zablokować moce klaczy na czas nieokreślony, dopóki jej nie wyleczymy. Serce łamało mi się z powodu naszych drastycznych metod, ale wiedziałam, że to nieuniknione. Naszym planem było całkowite wyleczenie i terapia Aviany, ale czy się uda i ile czasu to zajmie? Nikt tego nie wiedział, ale wierzyłam w naszych medyków i miałam nadzieję, że uda im się coś zdziałać. W jaskini Vanitasa spędziłam noc, pilnując klaczy. Rano obudziłam się wcześnie i zaczęłam wpatrywać się w nią, tysiąc myśli napłynęły do mojej głowy. Moje rozmyślania zostały przerwane, gdy zobaczyłam, że Aviana obudziła się i spoglądała na mnie.
-Aviana? Jak się czujesz? - spytałam, uśmiechając się.
Jednak ona spojrzała się na mnie spod byka i odwróciła wzrok, nie odpowiadając mi. Poczułam ciężkie uczucie winy w swoim sercu, ale wierzyłam, że w końcu wróci do siebie. Bolało mnie to, w jaki sposób się zachowywała. Wzrok mojej kuzynki niemal natychmiastowo powędrował w stronę ptaków, które wleciały do jaskini. W skupieniu obserwowałam ją. Widziałam, że próbuje użyć swej mocy i odetchnęłam z ulgą, kiedy jej się nie udało. Napar Vanitasa zadziałał. Jednak klacz wydawała się załamana, w jej oczach zaszkliły się łzy. Westchnęłam ciężko, ale uśmiechnęłam się, gdy spostrzegłam medyka wchodzącego do jaskini.
-Zadziałało - powiedziałam - Co teraz? Co teraz zrobimy? - spytałam.
<Aviana?>

23 wrz 2019

Od Alexi CD April

- Jeszcze nie - odpowiedziałam. - Nie zdążyłam jeszcze nikogo spotkać na szczęście - odetchnęłam z ulgą.
- Czemu tak mówisz? - klacz spojrzała na mnie pytająco.
- Nie jestem zbyt towarzyską klaczą...
- Czy to przez nieśmiałość?
- Możliwe, że i to miało na to wpływ, ale... - zawiesiłam się, gdyż o mały włos nie powiedziałabym za dużo.
- Ale...?
- Naprawdę muszę powiedzieć? - nie zbyt mi się to uśmiechało.
- Nie no jeśli nie chcesz...
- Tu nie o to chodzi - wyznałam.
- A o co?
- O reakcję. Obawiam się że zareagujesz jak reszta - spuściłam łeb na dół.
- Czyli? O co chodzi?
- Że mnie wyśmiejesz - odpowiedziałam cicho.
- Czemu miałabym Cię wyśmiać? - po tonie klaczy wywnioskowałam że jest nieźle zdziwiona.
- Bo ja nie do końca jestem koniem, to znaczy nie od urodzenia. Stąd ta slamazarność...
- Nic takiego nie zdążyłam zauważyć.
- Jeszcze, bo mnie krótko znasz. Ale to wszystko przez poprzednie wcielenie i Senopie - powiedziałam. - I klątwę - dodałam ciszej.
- Jaką klątwę?!
- Spokojnie, nikomu się nie oberwie. Chyba. Klątwę rzuciła na mnie czarownica z Senopii jako karę za zdradę.
- Nic nie rozumiem - przyznała.
- Wcale się nie dziwię - przyznałam.
Na chwilę powróciłam myślami w tamten dzień. Wszystko działo się praktycznie zaraz przy Lesie Wygnańców. Król Senopii, bezwzględny Teroyoko, stał pośrodku dumnie wyprostowany, groźnie spoglądając na mnie. Po jego lewej stronie stała starsza szamanka, z pozoru niewinna staruszka, a jednak wielkie zło. Nikt tak naprawdę nie znał jej prawdziwego imienia, ale wołali na nią Freja, gdyż uwielbiała koty (zaraz po klątwach i czarnej magii). Po prawej zaś stała o wiele młodsza szamanka, której kruczoczarne długie włosy powiewały z wdziękiem. O ile starsza zachowała kamienną twarz, o tyle młodsza uśmiechała się złośliwie. Potem wszystko działo się szybko. Zarzucili mi zdradę stanu, która nie była prawdą. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć mój los został zapieczętowany. Z blondwłosej wojowniczki stałam się koniem. Magicznym koniem noszącym na swych barkach poczucie winy za zawiedzenie Senopii i klątwę, która mi o tym przypominała. To było okropne.

<April?>

19 wrz 2019

Od Caranthir'a CD Shanti

Przeszłość.
   Po wykonaniu swoich codziennych zadań, Caranthir udał się do laboratorium, oddalonego zaledwie kilka metrów od kwater wojska konnego. Stukot jego kopyt o twardą posadzkę niósł się na pobliskie sale, w których pracowali zielarze oraz chemicy, lecz ci nie obawiali się ogiera, a bardziej cieszyli na jego widok.
— Jak idą pracę nad nową osłoną? — spytał ogier jednego z chemików, który akurat wyszedł z sali.
— Zaskakująco dobrze. — odpowiedział z uśmiechem — Dzisiejsze wyniki potwierdziły, że ukończenie badań jest bliskie. — dodał zaraz.
— Bardzo dobrze. — rzekł spokojnie — W takim razie miłej pracy.
Gdy młody chemik z uśmiechem oddalił się od ogiera, ten mógł przemierzać długi korytarz, dzięki któremu zaraz doszedł do swojej prywatnej sali. W jej środku znajdował się obca istota żyjąca, która nie przypomina żadnego z obecnie istniejących zwierzyn. Sam Caranthir zaczął badania nad nią i pomimo kilku dni pracy, nadal nie posiadają żadnych informacji. Młody alfa zajął swoje miejsce w bezpiecznej klatce i mackami cienia zaczął badać obiekt, który od czasu do czasu wydobywał z siebie ciche piski.
— Co dzisiaj robisz? — usłyszał nagle głos młodej klaczy, która akurat weszła do sali.
— To samo, Verinne. — odpowiedział w skupieniu — Nie powinnaś być na zajęciach iluzji? — spytał ogier i zerknął na swoją córkę.
— Profesor się rozchorował i wcześniej nas wypuścili. — rzekła spokojnie i przyglądnęła się nieznanemu bytowi — Nadal nie wiadomo, co to za maleństwo?
— Podejrzewam, że jest to jakiś gad lub płaz, lecz ciężko w tej fazie to określić. — spojrzał na byt — Myślę, że jak podrośnie, to łatwiej będzie go określić.
Gdy młoda Verinne była gotów wypowiedzieć kolejne słowa w stronę ojca, jej mowa została przerwana przez potężne uderzenie, którego dźwięk dobiegał od centrum stada, a samo drganie przeszło po ciele alfy. Konie zaraz po sobie spojrzały i prędkim galopem udali się do wyjścia z laboratorium, do którego wkradały się liczne rżenia oraz.. warczenia. To, co ujrzeli na miejscu, zszokowało młodego alfę, który to teraz musi pokazać, jak bardzo ważne jest dla niego stado.
— Biegnij do Ariel i zbierz grupę szamanów oraz czarowników. — powiedział szybko ogier — Ja zostanę z wojownikami.
Młoda klacz przytaknęła i portalem przeniosła się w tereny zamieszkałe, natomiast Caranthir przystąpił do obrony swojego stada.
Kilka dni później.
   Wojna wybiła większość mieszkańców tych terenów, lecz nie umarli oni od zadanych im obrażeń, a od broni chemicznej, którą wypuścił smoczy szaman. Pomimo dobrych zielarzy oraz lekarzy, nie udało się ich uratować, w tym córki alfy, która umarła kilka dni po zakończeniu wojny. Jego syn poległ w trakcie walki, natomiast Ariel.. została zamordowana przez niedobitków. Tego dnia stado się rozpadło i każdy kto przeżył, poszedł w swoją stronę.
Teraźniejszość.
   Caranthir dość często korzystał ze smoczej klątwy i w tej też postaci przemierzał nieznane mu ziemie, w celu oddalenia się od rodzinnego miejsca. Mijały tygodnie, miesiące, ogier był coraz dalej, a jego umysł jeszcze bardziej zamknięty..
Czując liczne zagrożenie ze strony dzikich zwierzyn, musiał dołączyć do pierwszego napotkanego stada, które o dziwo go przyjęło z otwartymi kopytami i posadzili na stanowisko wojownika, co ogierowi nawet pasowało. Czas jednak było zapoznać się z okolicą, a że długo przebywał w smoczej postaci, jego kroki momentami były niepewne, a brak skrzydeł na grzbiecie sprawiał mu lekki dyskomfort. Szybko jednak przywykł do swojej prawdziwej natury, odrzucając w głąb smocze myśli, przechodząc od razu w cwał, dla poczucia choć odrobiny wolności.
Gdy odkrył większość terenów, udał się w miejsce, które najbardziej go urzekło, a konkretnie pod samotne drzewo, które idealnie opisuje jego samego. Wiatr delikatnie muskał rozgrzane ciało ogiera, a grzywa lekko falowała z ciepłym wiatrem, co trochę pozwoliło mu uciec od złych myśli. Ten stan trwał dość długo, do momentu pojawienia się klaczy ze stada i pewnie gdyby nie jego skupienie, już wcześniej zdołałby ją usłyszeć czy wyczuć. Ich wspólna rozmowa się nie kleiła i choć ogier chciał zapoznać się z członkiem stada, nie potrafił wydusić z siebie miłego słowa, a wszelkie wredne były hamowane, gdyż Caranthir nie chciał urazić nowej towarzyszki, której imię zapadło mu w pamięć — Shanti. Jednak ich rozmowa nie trwała za długo, czego można było się spodziewać od początku, więc ogier powrócił do swoich przemyśleń, lecz gdy on sam wyczuł zapach zagrożenia, odruchowo spojrzał w kierunku oddalającej się klaczy oraz.. wilka. Psowaty szybko przystąpił do ataku na pojedynczego osobnika, na co Caranthir od razu zareagował i przystąpił do obrony klaczy, a zaraz zlikwidowania zagrożenia. Shanti podziękowała i wstała z ziemi o własnych siłach, choć rana na jej grzbiecie nie wyglądała najlepiej.
— Dobrze będzie, jak udasz się z tym do medyka. — oznajmił ogier i zerknął na jej ranę — Krew za szybko uchodzi. Możliwe, że uszkodził jedną z głównych żył.. — dodał bardziej półszeptem i jakby do siebie. Wtem jego słuch zarejestrował kolejne kroki wilków, które wyczuły zapach krwi. — Wataha się zbliża.. — zerknął ponownie na klacz — Idziesz czy czekasz na włochatych kolegów? — dopytał kopytnej, "włączając" charakter nadopiekuńczo ostrego ogiera.

Shanti?

18 wrz 2019

Od Shanti do Caranthira

Stukot mych kopyt odbijał się echem po jaskini. Wśród panujących wokół ciemności, jedynym źródłem światła była szczelina w wejściu, zasypanym w połowie kamieniami. Przechodząc przez wąskie sklepienia skał, ocierałam sobie skórę i odczuwałam nieprzyjemny chłód. Chociaż byłam przystosowana do niskich temperatur, nie sprawiały mi one przyjemności. Szczególnie w miejscu sprzyjającemu klaustrofobii. O wiele bardziej preferuję przebywanie na otwartym i nasłonecznionym terytorium. Brak zasobów świeżego powietrza nie wpływał na mnie pozytywnie. Chrząknęłam, wciąż czując w pysku nieprzyjemny posmak dziwnej substancji, którą to dane było mi wcześniej wypić. Nie przyniosła mi efektów, jakimi miało być całkowite odzyskanie sił i energii. Nie warto ufać przydrożnym szamanom, którzy choć kuszą bezinteresowną pomocą, są całkowicie do niczego. Przekonałam się o tym już kolejny raz w swym krótkim życiu. Znów wyszłam na naiwną, a teraz za karę musiałam przechodzić przez ten mały tunel. Ugięłam się lekko na nogach, nie zatrzymując się ani na chwilę. Nad sobą słyszałam dziwne piski. Nie miałam jednak ochoty na odkrywanie ich źródła. Była chwila, w której otaczała mnie tylko ciemność. Ku mojej uciesze w oddali rozbłyskało delikatne światło panującego  na zewnątrz dnia. Moje kopyta rwały się do przodu, byleby tylko opuścić to przeklęte miejsce. Powstrzymywałam się jednak, nie chcąc na sam koniec popełnić błędu. Wyjście było wąskie, a ja nie miałam wystarczająco wiele energii by przybrać postaci pustej materii. Musiałam wziąć głęboki wdech i przecisnąć się mimo wszystko. Łeb przeszedł najszybciej, gorzej było z całym tułowiem. Nogi mi się plątały, aż w końcu całe me ciało otuliło przyjemne ciepło. Kichnęłam, na wskutek drastycznej zmiany temperatury otoczenia. Słońce chyliło się ku ziemi, co oznaczało zapadający wieczór. Skrzywiłam się lekko. Moja wędrówka była tak długa?
 - Hej! - znienacka doszedł mnie cudzy głos. Obróciłam się gwałtownie w kierunku źródła dźwięku, a mym oczom ukazała się siwa klacz w białe plamki. Możliwe, iż jej umaszczenie mogłam nazwać po prostu srokatym, ale nie dbałam o to. Spoglądała na mnie przyjaźnie,  aż zrobiłam kilka kroków do tyłu. Znam już te uśmiechy, zaraz będzie próbowała sprzedać mi jakieś ziółka.
 - Słucham? W  czymś przeszkadzam? - wysiliłam się na kulturalne słownictwo, nie chcąc zbyt pochopnie oceniać nieznajomej.
 - Jeśli mogę wiedzieć, co sprowadza cię na te tereny? - zagadnęła.
 - Zwykła podróż - odparłam wymijająco. Spodziewałam się zaraz jakiejkolwiek propozycji kupna eliksiru, który okaże się kompletnie bezużyteczny. Dlatego też musiałam odkryć zamiary klaczy i czym prędzej opuścić to miejsce. Liczyłam na dłuższy odpoczynek, najwyraźniej nie było mi to dane.
 - Ah tak? - spytała - Jeśli twoja podróż nie miała konkretnego celu, chętnie ci coś zaproponuje - te słowa symbolizowały, iż zaczyna swój biznes - Znajdujesz się właśnie na terytorium stada Silver Moon. Jestem jego przywódczynią, na imię mi April - przedstawiła się, a mnie totalnie zbiło z tropu. Nie takiego obrotu spraw się spodziewałam, to też spoglądałam na nią z niemałym zainteresowaniem.
 - Zaproponowałaś mi właśnie dołączenie do swojego stada? -nie dowierzałam.
 - Tak, każdy ma prawo tu być, jeśli tylko chcę - uśmiechnęła się kolejny raz. Ja wciąż myślami tkwiłam we własnym świecie.  Zazwyczaj decyzję podejmowałam spontanicznie, ale ta wymagała ode mnie wykazania się zdrowym rozsądkiem.
 - A co, jeśli jestem seryjnym mordercą i wybiję... - nie wiedziałam, ile tak naprawdę jest tu koni.
 - Wszystkich? - dokończyła za mnie. - Nie jesteś mordercom.
 - Owszem, ale gdybym była? - mruknęłam.
 - To bym ci nawet nie proponowała dołączenia, tylko od razu zostałabyś przegoniona -  wytłumaczyła. Nie kłóciłam się, gdyż w to nie wątpiłam. To stado może mieć wielu silniejszych ode mnie członków. Problemy to ostatnie czego teraz potrzebowałam. Zmrużyłam oczy.
 - Jakie mam korzyści z bycia w takim stadzie? - zapytałam.
 - Bezpieczeństwo. Każdy dba o każdego. Mamy doświadczonych medyków, wytrwałych wojowników, jedzenia pod dostatkiem i czystej wody zdatnej do picia - wymieniła. W głębi mnie rozpoczęła się burza. Nie przewidziałam takiej możliwości, ale bycie tu mogło nieść za sobą wiele korzyści. Wbiłam spojrzenie w klacz.
 - Chyba jestem skora co do twojej propozycji..
**********************************
Znów wędrowałam po lekko zabłoconej drodze. Spod moich kopyt na wszystkie strony pryskały brązowe plamki. Smętnie spoglądałam w dół, próbując ustalić, czy podjęta przeze mnie kilka dni temu decyzja była słuszna. Od sporego czasu prowadziłam tryb koczowniczy, a jednak przez cały ten okres jakaś część mnie chciała znaleźć miejsce do zamieszkania na stałe. A kiedy los podsuwa mi rozwiązanie pod nos, mam mieszane uczucia. To nie tak, że członkowie stada są podli i wredni wobec mnie. Wręcz przeciwnie, każdy z nich sprawia wrażenie przyjaznego.  Za to ja musiałam wyrobić sobie w ich oczach opinię oschłego gbura. Mętlik w głowie nie pozwalał mi się na niczym skupiać. Po części czułam, iż zadomowiłam się tu na dobre. Wiedziałam, gdzie rosła najsmaczniejsza trawa i skąd czerpać najświeższą wodę. Znalazłam ulubione  miejsce do spania i poznałam niektóre sposoby życia innych członków. April najczęściej można było znaleźć na Lazurowej Polanie. Jeden z medyków kręcił się wiecznie po lasach, w poszukiwaniu swych ziół. Pozostali mieli własne ścieżki, którymi spokojnie podążali. Z pewnością w tabunie dominowały klacze, ale jakoś nie miałam do tego pretensji. Zależało mi jedynie na bezpiecznym miejscu do życia i niewielkim gronie przyjaciół. O ile będę miała ochotę odezwać się do kogoś ze stada. Ten jeden, chociaż tylko jeden raz, musiałam się przełamać. Obiecałam sobie zgadać do pierwszej napotkanej osoby. Nie powinno być z tym problemu, gdyż pozostali członkowie chodzą grupkami, toteż jedna z nich powinna przynajmniej gdzieś tu przechodzić.  Nim się obejrzałam, niedaleko granic stada dostrzegłam większy kształt. Zmrużyłam oczy, upewniając się, czy to aby na pewno koń, a nie zmutowany niedźwiedź. Me przypuszczenia były trafne. Ciemnobrunatny ogień stał na środku niczego. Naprawdę, to była ogromna, pusta polana, z niską trawą. Na środku stało jedno drzewo, pod którego koronami krył się ów nieznajomy. Nie kojarzyłam go z widzenia, ale miałam wysokie predyspozycje do nierozpoznawania członków stada. Pełniłam funkcję szpiega, więc zakradanie się w jego stronę nie stanowiło przeszkody. Dopiero będąc niedaleko niego, zdałam sobie sprawę, jak źle muszę się prezentować, bawiąc się w takie podchody. Zatrzymałam się niedaleko i lekko odchrząknęłam. Koń poderwał się w moją stronę. Widocznie wcześniej pochłonęły go myśli, więc zajście go nie  było naprawdę trudne.  Takie wrażenie bynajmniej odebrałam. Spojrzałam na niego i od razu w oczy rzuciło mi się coś dziwnego. Jego spojrzenie wydawało się puste, niemające w sobie żadnych emocji. Nie odzywał się, tak samo jak ja, co spowodowało niezręczną ciszę. Doszłam do wniosku, że skoro to ja do niego podeszłam, to też do mnie należał obowiązek rozpoczęcia rozmowy.
 - Um... jesteś stąd? - rzuciłam pierwszym pytaniem, które przyszło mi do głowy.  Głupim pytaniem.
Pierwszą reakcją z jego strony było lekkie uniesienie brwi w górę. Nie byłam w stanie wyczytać z mimiki, czy to była oznaka zdziwienia. Wyraz pysku wciąż pozostawał taki sam.  B
 - Chodzi ci o moje pochodzenie, czy przynależność do stada?
 -  To drugie - odparłam w minimalnym stopniu zmieszana. Odwrócił łeb i  spojrzał gdzieś w dal, jakby myślami znajdował się w innym miejscu.
 - Tak - rzucił krótko - Od tego ranka - dopowiedział. Ta odpowiedź usatysfakcjonowała mnie,  gdyż przynajmniej wytłumaczyła mi fakt, iż pierwszy raz go widziałam. Z moją pamięcią nie jest aż źle.
 - Cóż, także do niego należę - mruknęłam, w celu podtrzymania rozmowy. Nie kleiła się ona zbyt bardzo, a ja musiałam nawiązać jakieś nowe kontakty. Obiecałam sobie to, a ja nie lubię rezygnować z ustalonych celów. Jeśli jednak okaże się on mocno aspołeczny, nie będę naciskać.
 - Zdradzisz mi swe imię? - zapytałam.
 - A po cóż to? - odparł pytaniem. Przekręciłam w duchu oczami. Trafiłam na marudę i gbura.
 - Jesteśmy w jednym stadzie, warto się znać - mruknęłam zirytowana. Spojrzał na mnie, a ja wciąż nie byłam w stanie określić jego emocji. - Zacznę dla przykładu - oświadczyłam  - Jestem Shanti.
 -  Caranthir.
Po  jego  przedstawieniu byłam już pewna jednego. Nie dogadam się z nim, on nawet nie próbuje brzmieć na chętnego do rozmowy. Doceniam bynajmniej jego szczerość, bo jeśli ja zaraz bym ją zastosowała, mogę posłużyć się niezbyt przyjemnym słownictwem. Za szybko się denerwuję.
 - W takim razie żegnam, przynajmniej próbowałam z tobą rozmawiać - rzuciłam oskarżycielsko. Nic nie odpowiedział. Z pewnością uznał me zachowanie za dziecinne. Wydawał mi się starszy ode mnie i to z kilka lat. Ledwo się odwróciłam i zrobiłam parę dłuższych kroków, a coś rozbłysnęło w pobliskich krzakach. Zatrzymałam się i obejrzałam do tyłu. Caranthir wciąż stał w swoim miejscu, znów obrócony tyłem do mnie. Prychnęłam cicho. Wbiłam spojrzenie we własne kopyta. Nie minęła chwila, a poczułam ból w prawym boku. Coś przygniotło mnie do ziemi. Kątem oka dostrzegłam nad sobą sporej wielkości wilka z czerwonymi ślepiami. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, gdy zanurzył swe  kły w mym grzbiecie.  Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Starałam  skupić w sobie jakąś moc, np. porazić go prądem, ale ktoś inny mnie wyprzedził. Pan gbur powalił go w krótszą chwilę na ziemię i ... po prostu się z nim rozprawił. W tym czasie z trudem podniosłam się na nogi, spoglądając jak na mojej czarnej sierści powstają czerwone plamy. Syknęłam, zrobiło mi się trochę słabo. Jednocześnie rozglądałam się panicznie dokoła. Wilki lubią atakować w większych grupach, więc reszta może się zawsze kręcić w pobliżu. 
 - Jak bardzo źle się czujesz? - usłyszałam głos ogiera. Nie brzmiał na zmartwionego, ale przynajmniej spytał.
 - Nie jest źle - odparłam - Poza tym... myślę, że byłabym w stanie poradzić sobie sama - skłamałam. Moje ego by ucierpiało, gdybym po prostu wyznała szczerą wdzięczność. - Mimo to... dziękuję ci.

<Caranthir?>

17 wrz 2019

Wojownik, Caranthir!

Powitajmy w stadzie nowego wojownika - Caranthira!

Yewrezz
 13.11 | 7 lat | Koń ziemski | Wojownik | Shee [discord]

Od Laisreana CD Mauer

Stałem spokojnie przy Jeziorze Gai, kontemplując nad pięknem kwiatów rosnących przy wodzie, gdy nagle usłyszałem donośne skrzeczenie stada ptaków przelatującego po niebie. Zadarłem głowę do góry, wpatrując się w piękne, błękitne niebo i nieliczne chmury leniwie sunące w nieznanym mi kierunku. Ten widok wprawił mnie w zamyślenie i niespodziewanie mnie natchnął.

Jakże swobodnie płyną
chmury, i jak dostojnie!

Gdy las mroczny, spokojny

wzywa je, darzą go hojnie

złocistą chleba kruszyną
i ciągną oczarowane
przez fioletowe sawanny
o płomienistym obrzeżu
-by zniknąć, gdy je przemierzą
łagodne, ciche, zbłąkane.

Nagle poczułem się niesamowicie zrelaksowany i usatysfakcjonowany tym, że w końcu, po kilkunastu dniach, wena znowu do mnie wróciła i mogłem powrócić do tworzenia. Szczęśliwy, powolnym krokiem udałem się do Lasu Świateł, podziwiając przyrodę wokół mnie. Szedłbym tak dalej, gdybym nagle pod jednym ze swoich kopyt nie poczuł czegoś, co zdecydowanie glebą nie było. Wyrwany z zamyślenia, spuściłem swój wzrok w dół i spostrzegłem jakąś sakiewkę, na którą przez swoją nieuwagę nadepnąłem. Ostrożnie podniosłem przedmiot z ziemi i zacząłem rozglądać się wokół w poszukiwaniu właściciela owej sakiewki. Jednak mój wzrok nie spoczął na żadnym żywym stworzeniu (z wyjątkiem jednego ptaka, który przez cały czas przyglądał mi się ciekawsko). Postanowiłem więc udać się dalej, z nadzieją, że (najprawdopodobniej) koń, który to zgubił jest gdzieś w pobliżu. Ewentualnie stwierdziłem, że jeśli nikogo nie znajdę pójdę do April, w końcu ona jest przywódczynią stada. Po chwili, gdy udałem się głębiej w las, moim oczom ukazała się sylwetka siwej klaczy. Wydawało mi się, że już wcześniej ją widziałem i należała ona do stada. Zaciekawiony zacząłem się jej przyglądać, gdy nagle gwałtownie się odwróciła. Wyglądała na lekko zakłopotaną i przez dłuższy czas wpatrywała się we mnie bez słowa, więc postanowiłem jako pierwszy zabrać głos:
-Witam, Laisrean mnie zwą, śmiem twierdzić, że już cię ujrzałem.
Klacz przez chwilę wydawała się wytrącona z równowagi przez moją wypowiedź, ale szybko odpowiedziała, uśmiechając się nieśmiało.
-Miło mi cię poznać. Jestem Mauer, jeden z medyków.
Medyk? Ciekawy zawód. Ale również niesamowicie trudny. Postanowiłem jednak nie rozwodzić się nad tym i oddać Mauer jej własność.
-To chyba do ciebie należy, jeśli mnie nie zmyliły moje spostrzeżenia - odrzekłem, podając klaczy jej sakiewkę.
Odebrała ją z wdzięcznym wyrazem pyska, z czego wywnioskowałem, że owa rzecz musiała mieć dla niej niezwykle duże znaczenie. 
-Dziękuję. Już prawie zawału dostałam - zaśmiała się cicho.
Sprawiała wrażenie nieco nerwowej, ale wydawała się sympatyczna, więc postanowiłem  porozmawiać z nią jeszcze chwilkę.
-Wnioskuję zatem, że owa sakiewka wartość dużą ma dla ciebie? Zmartwiona się wydawałaś, swym spojrzeniem jej szukając - odrzekłem.
Klacz pokiwała głową.
-Tak, jest dla mnie ważna, dziękuję za znalezienie jej - uśmiechnęła się - Czym się zajmujesz w stadzie?
-Ah, pisaniem wierszy się trudzę, więc stanowisko poety objąłem - posłałem ciepły uśmiech w stronę Mauer - Może masz ochotę udać się ze mną na spacer po terenach, gdyż pogoda dzisiaj jest wyjątkowo piękna? - spytałem.
Klacz pokiwała niepewnie głową i zaczęliśmy iść. Zapadła dość niezręczna cisza, której nie miałem zamiaru przerwać, gdyż zwyczajnie nie wiedziałem jaki temat zacząć. 
<Mauer?>

16 wrz 2019

Od Alicji CD. Vanitasa


- Cóż, stoisz właśnie na terenach stada Silver Moon. Zamieszkuje ono te tereny od trochę już dłuższego czasu - wytłumaczył mi ogier. - Jeśli chciałabyś wiedzieć więcej, mogę... zaprowadzić cię do przywódcy - dodał. 
Stałam jak wryta, nie wiedząc co zrobić. Dołączyć do stada, znowu? Czy miałabym gwarancję, że nie odrzuci mnie jak poprzednie? 
 - A myślisz, że przyjęłaby do stada kogoś takiego jak ja? - spytałam po chwili. 
Ogier lekko przechylił łeb.
 - Co masz na myśli, używając tego sformułowania? Jeśli masz czyste intencje i naprawdę chcesz tu dołączyć, to nie widzę żadnego problemu - stwierdził. - Wpierw jednak warto by było się przedstawić. Jestem Vanitas. Pełnię w stadzie rolę medyka, więc w razie wypadków służę pomocom. A jak brzmi twe imię?
 - Alicja - odparłam. - W takim razie, zaprowadzisz mnie do przywódczyni?
Vanitas zgodził się, więc ruszyłam za nim w nieznanym mi kierunku. Po drodze nie rozmawiałam z ogierem, bo byłam skupiona na obserwacji otoczenia. Szliśmy już dosyć długo, a byłam niemalże pewna, że tereny stada skrywają jeszcze więcej ciekawych miejsc.
W pewnym momencie, na pewnej ślicznej polanie pełnej kwiatów zauważyłam w oddali pewną jasną klacz, dosyć krępej budowy. Kiedy nas zobaczyła, podeszła bliżej i spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
 - Któż to jest? - zapytała Vanitasa.
 - Przedstawiła się jako Alicja. - odparł ogier. - Chce się dowiedzieć czegoś o stadzie.
Wstrząsnęłam grzywą, odrobinę zdenerwowana, że ktoś mnie przedstawia, podczas gdy doskonale umiem zrobić to sama. Nie wiedziałam jednak zbytnio, co dodać, więc tylko pokiwałam głową, kiedy klacz - chyba przywódczyni - ponownie zwróciła na mnie oczy.
- A więc ja jestem April, a to jest stado Silver Moon, znajdujące się na terenach Seranii - zaczęła, po czym nagle przybrała nieco niepewny wyraz pyska. - A... Chciałabyś dołączyć?
Z początku chciałam zapytać, czy według niej jestem kompetentna, ale przypomniałam sobie co mówił Vanitas.
- Jeśli... Jeśli mogę - odparłam wreszcie, choć nadal miałam wątpliwości. Oni jeszcze nie poznali mnie z tej "ognistej" strony, według niektórych gorszej. Jeśli dowiedzą się, że mają w stadzie klacz, która potrafi w ciągu chwili spalić konia żywcem, czy pozwolą mi tu zostać? 
Z rozmyślań wyrwała mnie April, która bacznie mi się przyglądała.
- Wszystko w porządku? - zapytała. - Zdaje mi się, że się nad czymś wahasz.
Uniosłam łeb. Mam jej powiedzieć? No nic, prędzej czy później się dowie, więc może lepiej ostrzec ją od razu.
- Bo ja... Nie jestem zwykłym koniem - wyjaśniłam.
- Tak jak większość z nas - odparł Vanitas, który do tej pory stał cicho.
Wlepiłam w niego swe ślepia, nie do końca wiedząc, co ma na myśli.
- To znaczy? - spytałam.
- No cóż... Mamy swoje moce i szczególne umiejętności, niektórzy mają też odmienny wygląd...
- Naprawdę? - zdziwiłam się. - Czyli nie byłabym tutaj żadnym... Odmieńcem? 
- Każdy z nas jest inny, ale wszyscy jesteśmy jednym stadem - wyjaśniła przywódczyni. - Jeśli nie masz złych zamiarów, przyjmiemy cię bez względu na twoje inności.
Przymknęłam na chwilę oczy. Głos April był pełen spokoju i mądrości. 
- W moim poprzednim stadzie było trochę inaczej - powiedziałam.
Klacz zerknęła na mnie z pewnego rodzaju troską. 
- Tak czy inaczej, pora zapomnieć o przeszłości. Od teraz twoim stadem jest Silver Moon, więc powinnaś poznać tutejsze tereny.
Uśmiechnęłam się lekko. Tereny są tu cudowne, bez dwóch zdań. Chętnie więc zobaczyła bym je bardziej... Z bliska?
- Vanitas, jeśli nie masz nic do roboty, może oprowadziłbyś Alicję po Seranii? - spytała przywódczyni.

Vanitas, może April?

15 wrz 2019

Szpieg, Shanti!

Powitajmy pierwszego szpiega w naszym stadzie - Shanti!

~~Shanti~~
Autor zdjęcia: opaque-studios
13.05 | 3 lata | Szpieg | Koń ziemski | witto59

13 wrz 2019

100 postów na blogu!

Jak zapewne wielu z was już zdążyło zauważyć, wczoraj na naszym blogu został opublikowany dokładnie 100 post! Z tej okazji administracja chciałaby serdecznie podziękować wszystkim obecnym jak i tym byłym członkom stada którzy mieli swój większy lub mniejszy wkład w całym tym procesie. Z tej okazji chciałybyśmy wszystkim postaciom z osobna podarować 40SH w ramach podziękowań! Krótkie przypomnienie: pierwszy post na blogu został opublikowany 26.06, a pierwsze opowiadanie 30.06 które należało do naszej kochanej Przywódczyni April! ^^



Dodatkowo chciałybyśmy wyróżnić szczególną postać na blogu - Vanitasa, który był najbardziej aktywnym członkiem z liczbą 16 opowiadań! Za ten wynik do swojego konta dostanie od dodatkowe 40SH! ^^

Od teraz, każdego ostatniego dnia miesiąca będzie zliczana aktywność w formie opowiadań które spełniają wymogi regulaminu. Postać która wykaże się największą aktywnością zostanie wyróżniona na blogu oraz nagrodzona drobnym upominkiem w postaci SH. (Ogłoszenie o wybraniu postaci miesiąca jak i rozpoczęcie nowego liczenia opowiadań odbywać się będzie pierwszego dnia miesiąca i liczone będzie do dnia ostatniego, godziny 00.00)

Mamy nadzieję, że blog nadal będzie się rozwijał i przynosił nam wiele radości z pisania tych wszystkich opowiadań między sobą!

Administracja bloga Silver Moon 🌙

12 wrz 2019

Od Vanitasa CD April

Pytanie klaczy wprowadziło mnie w stan zamyślenia. Gdziekolwiek nie przeniósłbym pułapki, jej ostrza mogą zagrażać innym zwierzętom zamieszkującym tereny spoza stada. Najprościej byłoby oddać ją ludziom, ale z tym wiązały się dwie negatywne sprawy. Po pierwsze, dwunożni mieszkali bardzo daleko i wędrówka do nich zajęłaby kilka dni. A nawet jeśli oddałoby się im ich zabawkę, wciąż mogli użyć jej ponownie. Do najlepszego rozwiązania należała całkowita destrukcja.
 - Nie ma w stadzie przypadkiem kogoś, kto mógłby zniszczyć to swoją mocą? - zapytałem.
 - Wydaje mi się, że ktoś powinien mieć takie zdolności, jednak nie jestem w stanie wskazać ci teraz kto - zmrużyła na moment oczy. Zapewne skupiła się i starała odnaleźć odpowiedź na zadane przeze mnie pytanie - Nie. Całkowicie zapomniałam.  Musielibyśmy popytać każdego, a pozostawienie tu pułapki samej nie jest dobrym rozwiązaniem - stwierdziła, spoglądając na narzędzie wszelkiej zbrodni. W duchu przyznałem jej rację.
 - Mogę z tym chodzić przez jakiś czas, jednak dobrze byłoby ustalić, kogo z pewnością o to nie pytać. Jestem pewien, że Laisrean nie ma potrzebnej nam zdolności - wyjaśniłem. Na pysku April pojawił się niewielki grymas połączony ze smutkiem.
 - Aviana też nie ma tego typu umiejętności - westchnęła cicho. Choć chciałem pomóc przywódczyni w sprawie z jej kuzynką, to zrobiłem już wszystko, co na razie byłem w stanie zrobić. 
 - Na pewno wróci do siebie - uśmiechnąłem się niemrawo. - Załatwmy póki co sprawę z tą pułapką. Jak już znajdziemy kogoś z takową mocą, pójdzie z górki - dodałem. April skinęła łbem, odrzucając złe myśli na bok. Spojrzałem jeszcze raz na srebrne ostrza. W mojej głowie zaświtała myśl.
 - Zdaje mi się, że pewne dwie osoby nam pomogą - zacząłem - Mauer posiadała zdolność rozsadzania przedmiotów, a Shadow panował nad ogniem. Jeśli ta pułapka rozwali się na drobne kawałki, łatwo będzie to spalić. Najlepiej zrobić to nad rzeką, bądź jeziorem - wytłumaczyłem. April była tak samo niezdecydowana jak ja, ale po dłuższej naradzie uznaliśmy, iż nic lepszego nie wymyślimy. Tak więc, ja postanowiłem odnaleźć Mauer, a April Shadow'a. Spotkaliśmy się we wspólnie wyznaczonym przez nas miejscu. Nad Rzeką Północną wiał lekki wiatr. Nie chcieliśmy w żaden sposób zatruwać wody, więc nasz plan wykonaliśmy w lekkim oddaleniu od brzegu, na kamienistej ścieżce. Nasi wybrańcy zgodzili się pomóc, ze względu na dobro stada. Akcja przebiegła szybko i bezproblemowo. Pod koniec upewniliśmy się jeszcze, czy żaden z fragmentów pułapki nie wpadł na ubocze i nie stanowił zagrożenia dla innych zwierząt. Pożegnaliśmy się z Shadow i Mauer, dzięki czemu zostaliśmy sami. Nie zmieniliśmy za bardzo swojego położenia. Po prostu przysunęliśmy się bliżej tafli wody. Choć nie prowadziliśmy żadnej konwersacji, jej towarzystwo mi pasowało. Z całego stada to właśnie April obdarzałem dosyć wysokim zaufaniem. Nie miał z tym nic wspólnego fakt, iż  była przywódczynią. Zawsze była wobec mnie miła i wyrozumiała. Z wielką radością przyjmowała do stada nowych członków. Byłem w stanie nazwać ją swoją przyjaciółką, choć nie wiem, jak to funkcjonuje w drugą stronę. Moje rozmyślenia pochłonęły dużo mojego czasu. Poza tym, chyba oboje potrzebowaliśmy przemyśleć sobie niektóre rzeczy. Nie musiałem być jasnowidzem, by wiedzieć, co dręczy April. Niestety, byłem w tej sprawie bezużyteczny i patrząc na stan jej kuzynki, sytuacja wymagała cudu. Spojrzałem na klacz, która ostatnio coraz częściej chodziła zamyślona.  Smętnie wpatrywała się w drzewo po drugiej stronie rzeki.
 - Powinnaś odpocząć. Ostatnio masz za dużo na głowie - zacząłem, kierując na nią swoje spojrzenie. Potrząsnęłam łbem i zwróciła wzrok na mnie. To było zaledwie kilka sekund, gdy nasze oczy skierowały się ku sobie. Poczułem dziwne mrowienie w podbrzuszu. Było to na tyle niezręczne, że oboje w tym samym czasie odwróciliśmy wzrok.
 - Jest dobrze, zawsze mam tyle do zrobienia. W końcu jestem przywódcą - uśmiechnęła się słabo.
 - Wiem, ale ty także potrzebujesz przerwy - mruknąłem. Do głowy przyszedł mi pewien pomysł - Słuchaj April... obiecasz mi, że kiedy już wszystko się ułoży, zrobimy sobie jakiś dłuższy spacer? Tak tyle we dwoje - dopiero po wypowiedzeniu tych słów, doszedłem do wniosku, jak to zabrzmiało - To znaczy, jako przyjaciele - poprawiłem się - O ile tak możemy się nazywać.

April?

Od Vanitasa CD Alicji

Ranek zapowiadał się wyjątkowo przeciętnie. Od razu po przebudzeniu, zacząłem krzątać się po jaskini medycznej. Po przeliczeniu podstawowych ziół, zauważyłem mocny niedobór w Cykorii Podróżnika. Oznaczał to, iż czeka mnie wyprawa nad Jezioro Gai. Nie planowałem póki co spożywać śniadania, nad wodą jest wyjątkowo smakowita flora. Wysunąłem się z głębi jaskini, a kiedy tylko uniosłem łeb, promienie słoneczne oślepiły me spojrzenie. Syknąłem, czując gorąc na mej skórze. Pogoda nie była mi dziś korzystna, lecz wolałem jak najszybciej zapatrzeć się w brakujące mi składniki. Wbijając spojrzenie w ziemię, ruszyłem przed siebie, sprawnie wykonując wszystkie kroki. Wbrew pozorom nie była to długa droga, gdyż już po kilku minutach w oddali ukazała mi się tafla wody. Przeciskałem się między drzewami, kiedy to tuż nad brzegiem dostrzegłem ruch. Jasnobrązowa plama poruszyła się, zastygając w bezruchu na mój widok. Naprzeciw mnie stała nieznajoma klacz, z uszami położonymi nisko po sobie. Zniżyłem łeb. Z pewnością nie była członkiem tabunu, gdyż ostatnimi czasami skład stada się nie zmienił. Powstało między nami pewne napięcie, obydwoje uparcie wpatrywaliśmy się w siebie. Odchrząknąłem, próbując naprowadzić nasze spotkanie w stronę dobrego kierunku. Nie zbliżałem się zbyt bardzo do klaczy. Zachowałem odpowiednią odległość. Nie odzywała się. Nie lubiłem tego robić, ale powinienem raczej zainterweniować w obecność nieznajomego na terenach stada.
 - Kim jesteś? - zapytałem. Ton mojego głosu wydał mi się zbyt ostry. - Nie patrz na mnie jak na wroga, do momentu, w którym nie będziesz próbowała wyczynić szkód stadu - oznajmiłem spokojnie. Klacz zastrzygła uchem, wsłuchawszy się w me w słowa. Czyżbym ją zaintrygował?
 - Wspomniałeś o stadzie - zaczęła, wciąż nieufnie patrząc -Rozwiniesz tą kwestię? - dodała.
 - Cóż, stoisz właśnie na terenach stada Silver Moon. Zamieszkuje ono te tereny od trochę już dłuższego czasu - wytłumaczyłem - Jeśli chciałabyś wiedzieć więcej, mogę... zaprowadzić cię do przywódcy - dodałem niepewnie. Ciężko szło się dogadać z nieznajomymi. A prowadzenie ich wprost do centrum terenów nie  było rozsądnym wyborem. Jednak tak zaczynał każdy, napotykał członka stada i decydował się na dołączenie. Przyjrzałem się klaczy. Nie byłem w stanie z niej wyczytać, czy chce się stać członkiem Silver Moon. Skoro jednak zapytała o nie, coś musi być na rzeczy.
 - A myślisz, że przyjęłaby do stada kogoś takiego jak ja? - zapytała. Lekko przekrzywiłem łeb.
 - Co masz na myśli, używając tego sformułowania? Jeśli masz czyste intencje i naprawdę chcesz tu dołączyć, to nie widzę żadnego problemu - stwierdziłem. - Wpierw jednak warto by było się przedstawić. Jestem Vanitas - westchnąłem, zdradzając swoje imię. - Pełnię w stadzie rolę medyka, więc w razie wypadków służę pomocom. A jak brzmi twe imię?
 - Alicja - odparła - W takim razie, zaprowadzisz mnie do przywódczyni?
 - Tak - nie byłem pewny w swoim czynie, ale w każdej chwili miałem się na baczności, gdyby klacz zdecydowała się na zrobienie mi krzywdy. - W takim razie chodź - poleciłem. Byliśmy zmuszeni przełamać lody i zmniejszyć odległość między nami. Ostatecznie szliśmy obok siebie w niewielkim odstępie, przez sporą drogę w milczeniu. Nie bardzo interesowała mnie historia klaczy, więc pytanie o standardowe rzeczy mnie nużyło. Gdy tylko znaleźliśmy się na Lazurowej Polance, dostrzegłem April. Uśmiechnąłem się lekko na jej widok i skinąłem na powitanie łbem. Odwzajemniła ten gest i spojrzała z zainteresowaniem na moją nową towarzyszkę.
 - Któż to jest? - zapytała.
 - Przedstawiła się jako Alicja. - odparłem - Chce się dowiedzieć czegoś o stadzie.

< Alicja? >

11 wrz 2019

Od Shadowa Cd. April (do Alexi)


Po wydarzeniach z poprzedniego wieczoru spałem jak kamień. Gdy się obudziłem, zobaczyłem piękne czyste niebo, a słońce świeciło jasno nad moją głową. To będzie ładny dzień ciekawe czy jakieś przygody będą. Wstałem, napiłem się wody i przegryzłem trochę trawy. Postanowiliśmy z Surmem trochę pospacerować, zwiedzając dalej naszą okolicę. Poszedłem najpierw na lazurową polanę jednak była tam cisza i spokój. Pomyślałem, że jak nikogo nie ma ze stada, to bliżej się przyjrzę tym światłom w lesie, co zwisają z drzewa. Pogalopowałem do Lasu świateł, gdy przystanąłem, bacznie obserwowałem światła czy może jakiś spadnie i zobaczę, co jest w środku. Gdy się przechadzałem koło drzew, usłyszałem szelest, ktoś musiał iść. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem April szła w moją stronę z radosnymi oczami i uśmiechem.
-Miło cię widzieć- od razu zaczęła rozmowę April – Jak ci mija dzień?
- Powoli nic szczególnego się nie dzieje, chodzę tu i tam. – Odpowiedziałem April.
- Jak to nic się nie dzieje czy szukasz wrażeń jak wczoraj? – Od razu zapytała April przywołując wczorajsze wspomnienia.
- Nie szukam takich wrażeń, po prostu chodzę, może jakiegoś jelenia zobaczę, może trochę się pościgam. – odpowiedziałem wymijająco April, aby nie drążyła tematu.
- A co do wczoraj… – zaczęła April jednak wciąłem się jej w słowo.
- A co do wczoraj to nie ma do czego wracać. Było minęło i tyle. A tak na marginesie powinniśmy mieć jakiegoś wojownika w stadzie, przecież kto cię obroni?- zapytałem April.
-Mieliśmy wojowniczkę w stadzie. Nie dawno od nas odeszła nazywała się Hope. – gdy to odpowiedziała April aż mi krew zmroziło klacz wojowniczką? Aby jej się nic nie stało.
-A może poszukamy koni ze stada, fajnie byłoby ich poznać, jakoś nie często widuję koni ze stada. – zapytałem April mając nadzieję, że nie będzie drążyć wczorajszego tematu, a ja poznam nowe konie. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
- Dobrze z miłą chęcią. Chodźmy kogoś poszukać. – odpowiedziała April i od razu ruszyła pędem przed siebie. Biegłem za nią, gdy zobaczyliśmy na swojej drodze piękną klacz, z czymś dziwnym na czole. Myślałem, że cos się przykleiło jej do łba jednak gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że to nie jest zwykły koń, tylko jednorożec, piękne i magiczne stworzenia.
- Hej Alexia, chciałam ci przedstawić Shadowa a ten tam orzeł na górze to jego Surm.- Odpowiedziała zawsze uśmiechnięta AprilAlexia patrzyła na mnie dłuższą chwilę.
- Miło mi cię poznać. – Odpowiedziała, rozrywając długą i niezręczną ciszę.
<Alexia?>

Od Vanitasa - Quest 3

Kolejny raz tego dnia zatrzymałem się w bezpiecznej odległości przy Lesie Zguby. Zmrużyłem oczy, wszak dobijał do nich dziwny blask spomiędzy drzew. Wiatr od tej strony był wyjątkowo silny, a jego chłodny powiew wydobywał u mnie dreszcze. Drgnąłem pod wpływem nieprzyjemnego uczucia i na lekko ugiętych nogach, zacząłem wycofywać się. Ostatnimi dniami to miejsce wydawało mi się o wiele bardziej dziwne niż zwykle, a ja nie przepadałem za wplątywaniem się w kłopoty związane z anomaliami. W oddali rozległ się głośny pomruk. Gwałtownie odwróciłem się, spinając wszystkie mięśnie. Zostawiłem Las Zguby za sobą i żwawszym krokiem ruszyłem przed siebie. Nim zdążyłem skupić się na czymkolwiek innym, usłyszałem cichy głos, wypowiadający moje imię. Spojrzałem łbem w tył. Prócz przeklętego zagajnika, nic nie rzuciło się w moje oczy. Zastrzygłem uszami. Im dłużej tu jestem, tym bardziej zaczyna mi coś odbijać. Znowu skierowałem swoje kopyta w stronę bezpiecznego miejsca. Do Lasu Zguby był bezwzględny zakaz wchodzenia, a ja i tak raz go złamałem. Myśl jednak, iż zrobiłem to za zezwoleniem April i w celu ratowania Aviany, usprawiedliwiała mnie w jakiś sposób. Pomimo tego i tak nie czułem się z tym dobrze. Jak na razie poprzysiągłem sobie nie wracać tam, o ile nie zostanę poproszony, a przywódczyni nie wyrazi na to zgody. Zgarbiłem się lekko, zastanawiając się, czy może w rzeczywistości w pobliżu mnie był ktoś ze stada. Możliwe, iż wołał moje imię, bo potrzebował pomocy medyka. A ja mogłem go spławić, ponieważ durny las miesza mi w głowie. Zatrzymałem się, próbując wszystko przeanalizować. Nie, to był jednorazowy krzyk. Członek tabunu w razie zagrożenia krzyknął by więcej razy.Ta jedna myśl krążyła mi przez długi czas w głowie. Wmawiałam sobie wiele, byleby odsunąć od siebie możliwość pozostawienia kogoś w potrzebie. Postanowiłem zająć się czymkolwiek innym. Poukładałem nowo zdobyte rośliny. Coś nie pasowało mi w ich ułożeniu, więc poprzekładałem je. I tak oto spędziłem pół dnia na układaniu ziół w każdy możliwy sposób. Alfabetycznie, kolorami, zastosowaniami... A w mózgu wciąż tkwiła myśl porannego zdarzenia. Nie mogłem tego dłużej znieść, musiałem pogadać o tym z kimś rozsądniejszym ode mnie. Szczególnie w tym przypadku. Skierowałem się miejsce, w którym zazwyczaj przesiaduje najbardziej zaufana mi osoba. Przywódczyni stada skinęła mi łbem na powitanie, uśmiechając się lekko. Odwzajemniłem gesty.
 - Wyglądasz na zmartwionego - rzuciła, nim zdążyłem się odezwać. Lekko skrzywiłem swój wyraz pysku. Byłem jak otwarta książka - wszystko dało się ze mnie wyczytać.
 - Aż tak widać? - spytałem - Cóż. Wczoraj słyszałem krzyki ze strony Lasu Zguby i obawiam się...
 - To zapewne zjawa - przerwała mi, choć sama nie była pewna.- Pamiętaj, że nazwa nie wywodzi się bez powodu. Coś cię po prostu kusi - mruknęła. Westchnąłem ciężko. Wiedziałem o tym wszystkim, a mimo to, jakiejś części mnie ta wersja nie pasowała.
 - Zdaję sobie z tego sprawę, jednak... Nie miałabyś mi za złe, gdybym tylko przeszedł się wzdłuż granicy?  - zapytałem, nie dowierzając we własne zamiary. April spojrzała gdzieś w bok.
 - Nie jestem pewna... Zasady to zasady. - zaczęła, wbijając spojrzenie w kopyta - Jeśli jednak zachowasz odpowiednią odległość... - mruknęła.
 - Zawsze jestem ostrożny - uśmiechnąłem się i powoli wycofałem.
 - Jak już skończysz, daj oznaki życia. W przeciwnym razie zacznę poszukiwania. Strata medyka nie należy do przyjemnych rzeczy. Strata kogokolwiek nie jest miła - usłyszałem jej słowa. Nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że działam całkowicie wbrew sobie. Łamię zasady, zachowuje się nieostrożnie. Od początku mojego pobytu w stadzie się zmieniam, ale dopiero teraz to dostrzegam. Najwyraźniej dorastam i na swój sposób tracę ostatnie cząstki sensownego myślenia. Po drodze zatrzymałem się jeszcze na krótki posiłek. Kiedy tylko skubnąłem trawę, poczułem, jak mój żołądek się wykręca. Od razu zaprzestałem tej czynności. Nie było czasu do stracenia. I tak w zamiarze miałem tylko obejście skraju. Jeśli rzeczywiście ktoś tam był, powinienem znaleźć ślady wszelakiej obecności. Z początku spacerowałam spokojnie ku wyznaczonemu miejscu.  Gdy tylko dostrzegłem potężne drzewa, otoczone mroczną aurą, kopyta zagrzęzły mi w ziemi. Kroki stały się ociężałe, a ja wbrew sobie zwolniłem. Strach sparaliżował me ciało. Z trudem go zwalczając, zbliżyłem się do granicy bezpiecznego miejsca. Z mrocznego zagajnika nie wydobywał się żaden dźwięk. O śpiewie ptaków można było jedynie pomarzyć, a szum wiatru zdawał się nie mieć tam miejsca. Widziałem, jak korony drzew poruszają się, ale nie słyszałem żadnych świstów bądź gwizdów. Pośród panujących ciemności wyróżniał się nieznany przedmiot. Jego jasne barwy kontrastowały z mroczną aurą lasu. Przecudny kwiat, który pierwszy raz ukazał się mym oczom. Był jak anioł w środku piekła.
 - Vanitasie... - ten głos rozległ się znikąd. Zdawało mi się go słyszeć zza pleców. Kiedy tylko się obróciłem, usłyszałem go ponownie. Tym razem z głębi lasu. To od razu wytłumaczyło mi obecność zjaw. Nie mogłem już tu dłużej być. Moja ciekawość względem nieznanej rośliny powstrzymała mnie przed ucieczką.  Nie znałem jej, a to oznaczało, iż mogła mieć niesamowite zdolności lecznice. Warknąłem na siebie, karcąc się za to, co chciałem zrobić. Musiałem wziąć choćby jej płat. Mógł on mieć nieziemskie zastosowania. Kwiat nie stał daleko. Wystarczyło wykonać mały krok i się mocno pochylić. Zrobiłem tak jak planowałem, jednak me nogi zaplątały się o mur krzaków. Poczułem, jak liście muskają mą skórę. Ogarnął mnie chłód, a gałązki flory zaczęły wrzynać się w mą skórę. Spojrzałem pod siebie, popełniając w ten sposób największy błąd. Chciałem tylko znaleźć skaleczenie na nodze, aczkolwiek jedno z moich kopyt zahaczyło o wystający korzeń. Runąłem przed siebie, jednak zderzenie z ziemią nie nastąpiło od razu. Zsunąłem się po stromym boku, którego to wcześniej nie dostrzegłem. Zjeżdżając tak, miotała mną masa emocji. Głównie to strach i złość na samego siebie. Wszystkie kamyki wbijały mi się w skórę, a niewielkie rośliny przyczepiały do sierści. Pod koniec przeturlałem się kilkakrotnie, aż w końcu wylądowałem w nieruchomej pozycji. Leżałem na plecach, z kopytami w górze. Mój oddech był ciężki, a i w kilku miejscach czułem spływający pot. Wciąż czułem w żyłach mocną dawkę adrenaliny. Mój odpoczynek nie trwał długo. Nie czułem się tu bezpieczny, więc szybko przewróciłem się na nogi i poderwałem do góry. Nie byłbym w stanie zliczyć, ile rzeczy w tym momencie lepiło mi się do ciała. Otrząsłem się, ale zrzuciłem zaledwie cząstkę liści, traw i kamyków w swojej sierści. Rozejrzałem się sprawnie po otoczeniu i zdałem sobie raport. Nic nie zagrażało mojemu życiu, ale i tak wolałbym nie dmuchać na zimne. Górka, z której się sturlałem, była zbyt stroma do ponownego wejścia na czterech kopytach. Za to cztery łapy i czepne pazury dałyby radę. Zmrużyłem oczy i przywołałem do siebie ciepły wiatr, który zawsze towarzyszył mi w trakcie przemiany w wilka. Jednak tym razem było inaczej. Nic nie musnęło mojej skóry, a w środku nie odczułem żadnych iskierek. Spanikowany uniosłem powieki. Wbiłem wzrok w mały kamyczek i spróbowałem go podnieść telekinezą. Ten ani drgnął.
 - Cholera, gdzie moje moce? - wyrzuciłem, czując wielkie niezrozumienie. Z moich ust wysypała się wiązka przekleństw. Musiałem jak najszybciej stąd odejść, jednak nic nie dawało mi do tego szansy.
 - Szukasz czegoś? - cichy głos z tyłu mnie wybudził mnie z zamyśleń. Odwróciłem się gwałtownie, jednocześnie odskakując. Widok który zastałem, zmroził mi krew w żyłach. Naprzeciw mnie stał... drugi ja. Sam nie wiedziałem jak to nazwać, ale nie było to najważniejsze w tym momencie. Ta sama jasna sierść, grzywa i oczy... Dostrzegłem tylko jedną różnicę. Choć maść była tak samo siwa jabłkowita, to jego bok zdobiła długa blizna. Widziałem na niej zaschniętą krew, co nie sugerowało by niczego dobrego. Nie wydaje mi się, bym miał posiadać brata bliźniaka. Dla pewności i własnego poczucia bezpieczeństwa wykonałem kilka dodatkowych kroków w tył.
 - Wyjścia - odezwałem się niespodziewanie, odpowiadając na wcześniej zadane pytanie.  Patrząc na swojego sobowtóra byłem pewny jednego. To nie był zwykły koń, on nawet nie zaliczał się do kategorii zwierząt. Vanitas 2 przekręcił lekko łeb, wbijając we mnie spojrzenie.
 - Nie jesteś chętny do pomocy - stwierdziłem krótko, na co ten zbył mnie śmiechem.
 - Pomóc ci może tylko własna intuicja - odarł. Świetnie. Nawet głos miał mój. Poza tym, zazwyczaj opieram swoje działania na logicznym myśleniu, ale i miewam sytuacje, w których słucham się własnego przeczucia.  - Wyjście z lasu jest tylko jedno, ale nie należy ono do łatwych - rzucił. Nic nie mówiłem, nie czułem takiej potrzeby. Czekałem tylko na jego wyjaśnienia. Nie powinienem ufać nieznajomym, tym bardziej takim, którzy nie dość, że podszywają się pode mnie, to jeszcze przebywają w takim miejscu jak to. Wyprostowałem się, stając w pozycji gotowej do walki.
 - Uspokój się nerwusie - rzuciła ma kopia, a ja tylko zadarłem łeb wyżej. Akurat byłem osobą o spokojnym temperamencie, więc jego określenie było całkowicie nietrafne. - By stąd wyjść, musisz rozwiązać mą zagadkę - na jego pysk wpłynął złośliwy uśmiech. Z góry wiedziałem, że to nie będzie nic łatwego ani uczciwego.
 - Nie mam zamiaru brać udział w jakichkolwiek chorych gierkach - warknąłem - Wyjdę stąd na własne kopyta. - parsknąłem. - Nie będę z tobą rozmawiał, skoro nawet się nie przedstawiłeś, podróbko - wysyczałem, wbijając w niego bojowe spojrzenie.
 - Aż tak bardzo ci zależy na tej wiedzy? - mruknął znudzony - A więc słuchaj! Me imię nie istnieje, zwą mnie różnie. Zwierciadło Mroku, to ulubione przezwisko. Jestem w tym lesie po to, by ratować zbłąkane dusze. Takie jak ty. Nie mam własnego wyglądu. Nie jestem nawet koniem. Przybieram postać tego, kogo widzę. Mogę być lisem, ptakiem, bądź nawet wielorybem - wytłumaczył. Wziąłem głęboki wdech. Choć mój rozum sprzeczał się z tym co myślałem, podjąłem pewną decyzję.
 - Czy po rozwiązaniu twej zagadki, na pewno opuszczę to miejsce? - spytałem. Ten skinął głową.
 - Oczywiście.
 - W takim razie - urwałem na moment - zdradź mi ją - ostatnie słowa wypowiedziałem z lekką wątpliwością. Sobowtór odchrząknął krótko.
 - W tym lesie grasuje, 
   i skarbu pilnuje, 
   by go odnaleźć, 
   musisz kwiat wynaleźć.
   Błędne jest stwierdzenie,
   że już go widziałeś. 
Zmrużyłem oczy. Brzmiało źle i całkowicie nielogicznie.
- Istnieje jakaś alternatywna wersja tej zagadki? Bardziej rozumna? - spytałem. Wyśmiano mnie.
- To jedyna opcja. Zdradzić ci mogę tylko, że gdy dojdziesz do celu, zostaniesz od razu przeniesiony do terenów z których pochodzisz - odparł spokojnie - W takim razie, powodzenia!
 - Chwila! - przypomniałem sobie o ważnej kwestii - Ja... straciłem moje moce. Bez nich nie dam rady - powiedziałem. Nawet jeśli wrócę do domu, potrzebuje swoich zdolności magicznych. Nie widzę innego sposobu sprawnego przenoszenia ziół, niż za pomocą telekinezy.
 - Ah, no tak - mruknął - Odzyskasz je, jak już opuścisz Las Zguby. Na ten moment, jestem skory do ofiarowania ci pewnej zdolności. Przyda ci się. Dzięki niej, będziesz mógł utożsamiać się z naturą.
 - Co to dokładnie znaczy? - zapytałem.Vanitas 2 przekręcił oczami.
 - Za dużo chcesz wiedzieć. - westchnął - Zaczniesz rozumieć otaczającą się przyrodę. Będziesz mógł zjednoczyć się z drzewem, zrozumieć lisa i poczuć woń liścia - z każdym słowem, jego sylwetka zaczęła blaknąć. Po chwili całkowicie wyparował, a ja zostałem sam. Nie do końca pojąłem otrzymaną od niego zdolność. Mam nadzieję, iż w razie potrzeby, uaktywni się ona sama. Choć wciąż nie ufałem zjawie, musiałem podjąć się zrozumienia tej zagadki. Nie mogę tu zostać, stado z pewnością potrzebuje medyka. Wziąłem głęboki wdech. Jak poprawnie zinterpretować zagadkę i zrozumieć nowe moce? Powoli, stawiając ostrożnie kopyta, ruszyłem przed siebie. W głowie wciąż powtarzałem słowa rymowanki. Przede wszystkim muszę skupić się na kwiecie, który pozwoli mi dojść do "skarbu" Wędrowałem więc przed siebie, a droga była mi długa. Moje moce miały mi pomóc, ale jak? Wziąłem głęboki wdech i poczułem słodki zapach. Był on intensywny. W pewnym momencie, dostrzegłem w oddali blask. Pobiegłem w jego stronę. Spostrzegłem przed sobą piękną roślinę, o białych niczym śnieg płatkach. Obok niej rosła druga. Barwę miała czerwoną, niczym krew. Za każdym z kwiatów znajdowała się linia kolejnych. Jedna prowadziła w prawo, druga w lewo. Nie musiałem długo myśleć. "Błędne jest stwierdzenie, że już go widziałeś"  Na początku swej wędrówki, miałem okazję widzieć biały kwiat. To oznaczało, że prawidłowa ścieżka, to ta czerwona. Ruszyłem wyznaczoną trasą, choć wciąż obawiałem się jednego. Coś będzie bronić miejsca, dzięki któremu wrócę do domu. I kwestia pozostawał w tym, czym było to "coś" Stres ogarnął moje ciało, przez co zwolniłem i szedłem na sztywno wyprostowanych nogach. Zdawało mi się, iż zamiast szukać wyjścia brnę mocniej w las. Jeśli się zgubię, nie będzie powrotu. W duchu modliłem się do wszystkich znanych mi bogów, aż tu nagle usłyszałem głośny ryk. Do mojego nozdrza zewsząd doszedł smród stęchlizny. Nie był to dobry omen. Ukryłem się za krzakiem i przywarłem całym ciałem do ziemi. Spomiędzy ciemnych roślin i drzew, ukazała mi się trzymetrowa bestia. Jej ślepia błyszczały czerwienią, a z pyska wystawała para ostrych szabli. Wyglądem przypominał przerośniętego niedźwiedzia. Poza tym, nie miał on żadnego futra.  Jego skórę pokrywały gładkie łuski. Analizowałem swoje szanse w starciu z nim, kiedy to przyuważyłem niewielki kamień o błękitnej barwie. Czułem, że to jest moja droga ucieczki. Biła od niego silna aura. Niestety, mutant doskonale jej pilnował. Wystarczyło by go ominąć, jednak i to nie było łatwe.  Chciałem podejść na drugą stroną, lecz kiedy tylko wstałem, mój bok otarł się o pobliską gałązkę, powodując ciche skrzypnięcie. Ten dźwięk wystarczył jednak, aby spojrzenie bestii wbiło się we mnie. Zwierzę ryknęło i natarło w moją stronę. Nie miałem w którą stronę uciekać. Niemalże czułem pazur stworzenia na swoim pysku, kiedy to moje położenie się zmieniło. Uczucie to było dziwne i niespotykane, gdyż nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu. Zastanawiałem się, czy tak właśnie wygląda śmierć, kiedy uświadomiłem sobie, czego dokonałem. Wykorzystałem ofiarowaną mi przez zjawę moc. Zjednoczyłem się z naturą, a dokładniej: drzewo mnie wchłonęło. Znalazłem się w jego wnętrzu, a wielki drapieżnik zaczął rozglądać się dookoła, w poszukiwaniu swojej zdobyczy, którą byłem ja. Nie wahałem się długo. Podjąłem próby wydobycia się z drzewa. Za pierwszym razem nic się nie wydarzyło, jednak przy drugiej próbie, me ciało przeszył dziwny prąd. Znalazłem się wprost przy kamieniu. Niedźwiedź dostrzegł mnie i ruszył w moją stronę. Musnąłem pyskiem głaz. Miejsce mojego pobytu zmieniło się w zaledwie sekundę. Stałem przy wejściu do groty. Cały i zdrowy. Obejrzałem się dokładnie, jednak nie zauważyłem żadnego uszczerbku na zdrowiu. Kolejny raz w tym stadzie przeżyłem dziwną przygodę. Westchnąłem i spojrzałem na pobliski kwiat. Spróbowałem przywołać swoje telekinetyczne moce. Roślina uległa mi od razu, z łatwością podnosząc się w górę. Odetchnąłem z ulga. Przyrzekłem sobie na jakiś czas przestać pakować się w niebezpieczne zdarzenia.

<KONIEC>
Vanitas otrzymuje 200 SH