14 lis 2019

Od Laisreana CD Mauer

Spacerowałam sobie spokojnie, podziwiając przyrodę, gdy ujrzałem znajomą klacz, leżącą na trawie i jednym kopytem bawiącą się wodą. Nie mając nic innego ciekawego do roboty, postanowiłem do niej podejść. Powoli zbliżyłem się.
-Miło cię znów ujrzeć, Mauer - powiedziałem.
Klacz gwałtownie się podniosła i odwróciła w moją stronę. Musiałem ją zaskoczyć swoją obecnością.
-Och, Laisrean. Wybacz, nie spodziewałam się tu nikogo. Tak cicho chodzisz - zaśmiała się cicho, ale usłyszałem w jej głosie nutkę nerwowości.
-Ah, przepraszać nie musisz, to ja nie powinienem był cię tak straszyć - uśmiechnąłem się - Co cię tutaj sprowadziło?
-W zasadzie to nic szczególnego. Nudziło mi się i tutaj zawędrowałam... - powiedziała klacz - Postanowiłam tu trochę posiedzieć, gdyż nie miałam nic do roboty - uśmiechnęła się delikatnie - A ty?
-Ah, ostatnio weny mi brak, więc myśl mnie naszła, że być może spacerując po terenach natchnie mnie coś - stwierdziłem, zamyślając się na chwilę - cóż za szkoda, że tak się nie stało, w mojej głowie niezmiennie gości pustka.
Klacz zaśmiała się perliście, co wywołało uśmiech na moim pysku. Rozmawialiśmy jeszcze parę minut na różne tematy. Stąpaliśmy powoli, a jedynym słyszalnym dźwiękiem były nasze kopyta uderzające o ziemię oraz nasza rozmowa. Byłem nią tak pochłonięty, że na początku kompletnie nie zwróciłem uwagi na pewien dziwny dźwięk. Coś jakby... szepty? Dopiero po chwili, gdy zatrzymałem się i wytężyłem słuch, byłem w stanie zlokalizować "to" i domyśleć się czym jest tajemniczy dźwięk. Mauer również się zatrzymała, zauważając moje dziwne zachowanie.
-Coś się stało? - spytała lekko zaniepokojona.
Przez chwilę zamyślony kompletnie nie zwracałem uwagi na klacz stojącą obok mnie. Dopiero gdy dwukrotnie powtórzyła moje imię powróciłem do rzeczywistości.
-Słyszysz to? - spytałem.
Mauer wpatrywała się we mnie przez chwilę, najwyraźniej nie rozumiejąc o co mi chodzi, jednak poszła za moją radą i wsłuchała się w dźwięki otoczenia. Już po paru sekundach źrenice klaczy wyraźnie rozszerzyły się w niedowierzaniu.
-Ludzie - powiedziałem.
-Powinniśmy powiadomić April - oznajmiła Mauer.
Pokiwałem głową, zgadzając się z nią.
-Jak najszybciej powinniśmy to miejsce opuścić i przywódczynię powiadomić, chodźmy więc - stwierdziłem i szybkim krokiem ruszyliśmy.
<Mauer?>

2 lis 2019

Od Meriel CD Mauer

Zarówno Mauer jak i Meara nie potrafiły uciszyć się choć na chwilę. Nieustannie gadały o jakiś bzdetach, zupełnie chyba zapominając po co tutaj jesteśmy. Ich chichotanie pod nosem sprawiało, że miałam ochotę po prostu zapaść się pod ziemię i nigdy więcej spod niej nie wychodzić. Toteż mój wzrok wiódł po glebie na której stąpałyśmy i nieszczególnie miałam ochotę go podnosić ani na na przód ani tym bardziej na moją siostrą czy samą Mauer. Czy cieszyłam się z tego, że z nami idzie? Skłamałabym odpowiadając, że tak.
Im głębiej w las tym cichsze stawały się ich rozmowy, aż w końcu zupełnie zakończyły swój dialog. Dziękowałam wszystkim bóstwom w duchu za to, że wreszcie mogłam w spokoju iść przed siebie. Nie do końca interesowało mnie jak ten cały las wygląda, interesowało mnie co ma mi do zaoferowania i czy jest w stanie zdjąć ze mnie, z nas to przekleństwo.
Gdy jedynym źródłem hałasu były nasze kroki i łamane gałęzie zupełnie straciłam czujność. W momencie kiedy coś huknęło w oddali ze strachu gwałtownie się zatrzymałam, całkowicie zdezorientowana. Meara nie zareagowała równie niespokojnie co ja, przez co zupełnie wybiłyśmy się z rytmu na co klacz w odpowiedzi spojrzała na mnie gniewnie. Potrząsnęłam tylko łbem wracając do przytomności i obejrzałam się powoli za siebie.
- Gdzie Mauer? - zapytałam dziwnie niespokojnie. Nie żebym się jakkolwiek o nią martwiła, ale skoro ona tak nagle mogła zniknąć to co może przydarzyć się zaraz nam? Wolałam o tym nie myśleć jednak milion czarnych scenariuszy przewijało mi się nieustannie przed oczami.
- Ja... Nie wiem... Była tuż obok nas, a teraz... Pewnie jest gdzieś blisko, musimy tylko jej poszukać. Zaraz się znajdziemy i zabieramy się stąd. To był zły pomysł, to był beznadziejny pomysł. Kurewsko zły pomysł. - skomentowała zaraz cała spięta Meara. Strach tańczył jej dziko w oczach kiedy starała się odnaleźć wzrokiem zagubioną klaczy.
- Ja na pewno nie mam zamiaru jej szukać. Sama chciała tu przyjść i my nie bierzemy za nią odpowiedzialności. Zgubiła się, trudno. Jakoś się znajdzie. Jedyne co musimy to wykorzystać okazję i znaleźć rozwiązanie wszystkich naszych proble-
- MERIEL! - wrzasnęła nagle, a ja stałam jak wryta w ziemię. Nigdy nie słyszałam aby Meara aż tak głośno krzyczała, nigdy. - Meriel, proszę cię! Zgodziłam się, ale to za dużo! Po prostu za dużo... Teraz nawet nie mamy pojęcia gdzie jest Mauer, a jeżeli coś się jej się stało... to to będzie nasza wina... Proszę cię Meriel, po prostu znajdźmy ją i wyjdźmy stąd. Nie chcę tu przebywać ani chwili dłużej niż jest to konieczne. - w oczach klaczy zaczęły zbierać się słone łzy, a z każdym słowem było ich więcej i więcej. Westchnęłam tylko ciężko i przytuliłam ją, starając się chociaż w minimalny sposób ją wesprzeć.

~ ○ ~

Z każdą upływającą minutą miałam wrażenie, że kręcimy się w kółko. Pomału dopadało mnie znużenie, a zaginionej klaczy jak nie było tak nie ma. To poszukiwanie było bezcelowe, ale wiedziałam, że Meara tak łatwo sobie nie odpuści.
Chciałam się odezwać kiedy znikąd coś przepełzło tuż przed nami, znikając zaraz za drzewami. Nastawiłam czujnie uszy, dostrzegając kątem oka, że moja siostra poczyniła identycznie. Zwolniłyśmy kroku kiedy to same tajemnicze stworzenie przeleciało tym razem tuż za nami. Znikąd do naszych uszu zaczęły dochodzić dziwne szepty, a pełzający stwór przewijał się nam już bezpośrednio pomiędzy nogami.
- Meriel! Meriel pomóż mi!
Kiedy podniosłam łeb dostrzegłam nikogo innego jak samą Mauer. Walczyła z dziwnymi korzeniami które oplatały ją szybciej i szybciej. Szarpanie się było coraz mniej skuteczne, ktoś musiał jej pomóc.
Ruszyłam przed siebie bez większego zastanowienia, zupełnie ignorując szepty czy cokolwiek to co pełzało po tej rąbanej ziemi. Używając telekinezy zaczęłam wyrywać wszystkie korzenie po kolei, wspomagając się zębami które choć mało skuteczne, zawsze jakiś efekt dawały.
Im szybsze były moje ruchy, tym szybciej działały korzenie ściskając drobne ciało klaczy.
- Meriel! Meriel, kochanie! - ryknęła nagle i zaśmiała się mi prosto w twarz. Jej śmiech brzmiał jakby setka demonów zamieszkała w niej, na raz krzycząc i śmiejąc się do rozpuku. Cofnęłam się przerażona, a korzenie całkowicie pożarły jej ciało, miażdżąc je, kiedy spomiędzy nich zaczęła wypływać czerwona ciecz. Krzyknęłam i upadłam na ziemię, chwilę po tym gdy oberwałam czymś twardym w tył łba.

~ ○ ~

Cały świat wirował, a ja czułam jakby ktoś właśnie porządnie mnie skopał i zostawił na pastwę losu.
- Me...meara... - wyszeptałam pod nosem starając się obrócić łeb aby sprawdzić stan siostry. Jednak tam jej nie było. Serce zaczęło walić mi jak młot kiedy przez myśl przeszło mi, że jej głowa mogła zostać ścięta i zagubiona gdzieś w tym przeklętym lesie. Ale jej po prostu nie było, Meary, całej. Nie było nawet śladu, że kiedykolwiek mogłybyśmy być połączone. Niepewnie poruszyłam obcymi mi dotąd kończynami i byłam już pewna, byłam pewna w stu procentach, że moje marzenie nareszcie się ziściło. Wszystkie cztery kończyny należały do mnie, nie tylko dwie. Nie było drugiego łba z którym musiałam spędzać dzień i noc bez chwili wytchnienia. Tylko i wyłącznie moje ciało. Uśmiechałam się, uśmiechałam jak głupia, jednak moje szczęście nie trwało długo kiedy na pierwszy plan wkradła się ogromna troska o siostrę. Opornie, lecz jakimś cudem stanęłam o własnych siłach i przez dziwnie rozmazany obraz starałam się czegoś wypatrzyć. Czegokolwiek.
Po kilku sekundach wyłapałam tylko dużą jasną plamę która powiększała się z każdą chwilą aż w końcu zatrzymała się. Ze wszystkich sił próbowałam dostrzec z kim miałam do czynienia i kiedy zorientowałam się, że to nie kto inny jak Mauer poczułam nagłą radość jak i przerażenie. Zrobiłam krok do przodu jednak zaraz się zatrzymałam, mając przed oczami straszny widok krwi która powoli zmierzała w moją stronę z ciemnych korzeni, otulających martwe ciało klaczy.
- Meriel...? - zapytała niepewnie, jednak kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi przez jakiś czas kontynuowała. - Meriel, to ja, Mauer. To naprawdę ja, co się stało? Dlaczego ty... Gdzie jest Meara?
Gdy dokończyła swoją wypowiedź poczułam jak całe moje ciało zaczęło się trząść, a w oczach pojawiła się masa łez. W tym momencie już nie obchodziło mnie czy była to prawdziwa Mauer czy też nie, po prostu podbiegłam do niej i rzuciłam się jej na szyję, przytulając z całej siły i rycząc jak małe dziecko. Nie wiedziałam co mam mówić, nie miałam nawet siły na jakiekolwiek rozmowy. Choć ciężko było mi to przyznać to szczerze cieszyłam się, że odnalazłam klacz, a raczej, że to ona odnalazła mnie.


< Mauer? >

1 lis 2019

Od Mauer CD Meriel

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, klacze pospiesznie odeszły. Patrzyłam w osłupieniu, jak oddalają się, nie rozmawiając między sobą.
Wcześniejsza uwaga Meriel trochę mnie zabolała, choć byłam dobrą aktorką i umiałam to ukryć. Nie znosiłam się domyślać, nawet jeśli odpowiedź na moje pytanie była pozornie oczywista. Nienawidziłam niejasnych sytuacji, nawet nie da się wyobrazić, jak bardzo.
Ostatnim razem, gdy się czegoś "domyślałam", zginęła moja najbliższa rodzina, a wraz z nią całe stado.
Zawaliłam, ale Meriel nie mogła przecież o tym wiedzieć i raczej się to nie zmieni. Nigdy nie chowałam urazy.

Może i byłam najgłupsza w swoim życiu, gdy następnego ranka stałam na polanie z zamkniętymi oczami, pochłaniając swoim ciałem pierwsze promienie słońca. Czekałam na nie, przyszłam dosyć wcześnie. Nie spałam tej nocy zbyt długo, nie zdziwiło mnie to. Noce były coraz gorsze, gdy tylko zostawałam sam na sam ze swoimi myślami.
Patrzyłam w dal, w cienką i długą z daleka ścianę Lasu Zguby.
Zastrzygłam uszami, słysząc kroki. Nie musiałam się nawet odwracać, Meriel i Meara miały charakterystyczny sposób poruszania się.
– Mauer! – Wreszcie spojrzałam na Mearę, która mimo domniemanej przeze mnie niepewności, a może nawet strachu, nie traciła pogody ducha.
– Przyszłaś – dopowiedziała od niechcenia jej siostra. Nie miałam zamiaru się jej narzucać.
– Chodźmy. Nie należy marnować czasu – wysiliłam się na lekki uśmiech i zrównałam krok z towarzyszkami.
Droga była dosyć długa, szłyśmy żwawo, rozmawiając o głupotach. To znaczy, Meriel za dużo się nie odzywała. Raczej zdawkowo odpowiadała na pytania zadawane przez siostrę. Czułam się niepożądana, może przez wczorajszą wymianę zdań. Starałam się nie przejmować, w Lesie mogłabym się okazać nieco użyteczna.
Przekroczyłyśmy granicę lasu, zanim się zorientowałyśmy. Nie była ona zbyt wyraźna.
Z każdą chwilą było coraz gęściej, drzewa coraz wyższe, a my coraz cichsze. Atmosfera lasu była tajemnicza, to fakt, jednak milczałyśmy z powodu... Jego piękna.
Było wyjątkowo ciemno, jakby słońce nie docierało przez warstwy liści lub, mniej racjonalnie, mrocznej aury. Las wydawał się być jednocześnie martwy i żywy. Wokół panowała głucha cisza, przerywana dźwiękiem naszych kroków i trzasków gałęzi. Głębiej pojawiały się niewielkie polanki, trawa była ciemna, choć miała soczysty kolor. Gdzieniegdzie latały świetliki. Miałam wrażenie, że czas płynie wolniej.
Usłyszałam dziwny dźwięk, jakby coś wielkiego się przewróciło gdzieś daleko.
– Co to było?
Odwróciłam się, zadając pytanie, ale...
Za mną nikogo nie było.

Meriel/Meara?

19 paź 2019

Od April CD Aviany

Ostatnie kilka miesięcy minęło zaskakująco spokojnie. Na początku było trudno, ale z czasem było coraz lepiej. Co prawda może i Aviana nie wróciła do swojego dawnego zachowania, ale zmiana jaka dokonała się w ciągu tych miesięcy była na prawdę godna podziwu i byłam dumna ze swojej kuzynki. Boli mnie to, że przez te nieszczęsne wydarzenia tak bardzo oddaliłyśmy się od siebie. Kiedyś nierozłączne, a teraz.... Starałam się rozmawiać z nią i dotrzymywać jej towarzystwa, ale za każdym razem czułam się, jakby owa klacz myślami znajdowała się w zupełnie innym miejscu. Na szczęście u mojego boku zawsze był Vanitas, na którego zawsze mogłam liczyć i opowiedzieć mu o swoich problemach. Musiałam przyznać, że ostatnimi czasy spędzałam z nim dużo czasu i nawet.. zbliżyliśmy się do siebie? Przynajmniej tak mi się wydawało. Z zamyśleń wyrwał mnie widok klaczy leżącej na polanie i postanowiłam podejść do niej. Przywitała się ze mną i po chwili smętnie położyła głowę na ziemi. Ułożyłam się zaraz obok niej i przez chwilę trwałyśmy w ciszy, której żadna z nas nie zamierzała przerwać. Moja kuzynka wyglądała na smutną, lecz nie był to obcy widok. Ostatnio cały czas taka była, a ja czułam się bezużyteczna; nie mogłam zrobić nic, żeby poprawić jej nastrój i to bolało najbardziej. Już chciałam się odezwać, lecz wyprzedziła mnie Aviana, wyskakując niespodziewanie z pytaniem, które zaskoczyło zarówno mnie, jak i (chyba) ją samą.
- Czy kiedyś ktoś w końcu usłyszy mój głos? Czy kiedyś ktoś w końcu da mi szansę?
Już miałam się odezwać, ale klacz kontynuowała swoją wypowiedź, nie dając mi szansy na powiedzenie czegokolwiek:
- Jest już za późno. Tak, wiem. Ale chciałabym wierzyć, że jednak jeszcze czeka mnie coś dobrego w tym życiu. Chciałabym wierzyć w lepsze jutro, ale jakoś nie przekonują mnie te wizje. To cięższe niż się może wydawać.
Chciałam coś powiedzieć, uspokoić ją, powiedzieć, że będzie dobrze, że zawsze będę przy niej, ale w głębi duszy wiedziałam, że będzie lepiej , jeżeli nic nie powiem. Na prawdę chciałam ją pocieszyć, ale wiedziałam, że takie słowa w obecnej sytuacji tylko pogorszyłyby stan mojej kuzynki, więc ugryzłam się w język. W środku biłam się z myślami. Aviana potrzebowała teraz spokoju, musiała sobie to sama poukładać. Wiedziałam, że nie potrzebuję mojej słów, tylko samej mojej obecności. Obiecałam sobie, że będę z nią w trudnych chwilach i miałam zamiar tej obietnicy dotrzymać. Klacz wpatrywała się we mnie kątem oka, ale już po chwili ziewnęła przeciągle i przymknęła oczy. Po chwili usłyszałam, jak jej oddech się wyrównuje i uśmiechnęłam się pod nosem.
-Dobranoc, Aviano. Śpij dobrze - powiedziałam cicho.
Ułożyłam głowę na trawie i jeszcze chwilę wpatrywałam się w klacz, rozmyślając o wszystkim. Poczułam, jak ogarnia mnie zmęczenie i moje powieki powoli opadły i ja sama pogrążyłam się w sen.
<Aviana?>

Od April CD Vanitasa

Niespodziewana propozycja ogiera wywołała wielki uśmiech na moim pysku oraz przyjemne uczucie ciepła w brzuchu. Gdy to wszystko się dobrze skończy (jeżeli w ogóle się dobrze skończy, pomyślałam) z chęcią wybiorę się na spokojny, długi spacer. Ostatnio myśli o kiepskim stanie Aviany nękały mnie dzień i noc i spędzały mi sen z powiek, więc obietnica spaceru brzmiała niezwykle kusząco.
-Tak, oczywiście. Chcę żebyś wiedział, że jesteś dla mnie naprawdę wielkim oparciem w trudnych chwilach i niesamowicie cenię sobie twoje towarzystwo. Myślę, że spokojny oraz długi spacer po wszystkich tych przykrych wydarzeniach zrobi dobrze nam obu - powiedziałam, nadal się uśmiechając.
Ogier odwzajemnił mój gest i skinął lekko głową. Przez chwilę staliśmy w ciszy, gdyż żadne z nas nie wiedziało co ma powiedzieć. Zaczęłam wpatrywać się w trawę i nerwowo grzebać kopytem w ziemi. Po paru niezręcznych minutach postanowiłam w końcu przerwać ciszę:
-Wiesz, chyba zobaczę co u Aviany, jeżeli to nie problem. Może coś się u niej poprawiło... - westchnęłam przeciągle.
Vanitas wpatrywał się we mnie zmartwionym spojrzeniem, ale skinął lekko głową.
-Oczywiście, rozumiem. I jeszcze jedno... Dbaj o siebie, dobrze? Wiem, że sytuacja jest trudna, ale nie przemęczaj się tym aż tak. Jesteś przywódcą, ale też potrzebujesz odpoczynku - powiedział.
Słowa Vanitasa spowodowały uśmiech na moim pysku i sprawiły, że moje samopoczucie lekko się poprawiło. Myśl o tym, że ktoś się o mnie szczerze martwi w obecnej sytuacji niesamowicie podnosiła mnie na duchu i byłam wdzięczna ogierowi za tyle ciepłych słów. Pożegnaliśmy się ostatni raz i odeszłam, kierując się w stronę jaskini, w której znajdowała się Aviana. W trakcie spaceru do mojej głowy zaczęły napływać różne myśli, głównie te związane z Vanitasem. Uśmiech, który wywoływał na moim pysku swoimi słowami oraz uczucie motylków w brzuchu za każdym razem, kiedy go widziałam sprawiały, że zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy aby na pewno traktowałam go tylko jak przyjaciela. On był na prawdę wspaniały, ceniłam go za jego pomoc w stadzie oraz ciepłe słowa, którymi mnie obdarzał. Czułam, że mam w nim oparcie i że mogę mu zaufać. Jednak w obecnej sytuacji moje myśli i uczucia były jak jeden wielki chaos, więc może, gdy to wszystko się skończy... Byłam tak zamyślona, że nawet nie zorientowałam się, gdy już byłam na miejscu. Niepewnie weszłam do jaskini i skierowałam się do miejsca na samym końcu, gdzie leżała Aviana.
-Hej, jak się czuj-
Przerwałam w połowie zdania, gdy ujrzałam moją kuzynkę spokojnie śpiącą. Uśmiechnęłam się sama do siebie na ten widok. Śpiąca klacz wyglądała niesamowicie łagodnie i niemal zapomniałam o tym, co się stało. Nie widziałam obłędu w jej oczach, wyglądała zupełnie jak stara Aviana, ta Aviana, którą tak bardzo kocham. Mój uśmiech zamienił się w lekki grymas, gdy przypomniałam sobie o przeszłości. Mimo wszystko, nadal w głębi swojego serca miałam nadzieję na poprawę. Ostatni raz spojrzałam na klacz i wyszłam cicho z jaskini, tak, by jej nie zbudzić. Skierowałam się na polanę, gdzie jeszcze trochę rozmyślałam, wpatrując się w niebo i co jest bardzo zaskakujące, pierwszy raz od paru dni, poczułam jak ogarnia mnie sen.
<Vanitas?>
Wybacz mi, że musiałaś tak długo czekać na odpis >.<

14 paź 2019

Od Meriel CD Mauer

Wykrzywiłam pysk w niezadowoleniu i wbiłam wzrok w ziemię, nie mając już zupełnie ochoty na dalszą rozmowę z klaczami. Wiedziałam, że bez zgody Meary nie uda mi się zawędrować do Lasu Zguby i odnaleźć tego czego szukam, nie póki dzielimy jedno ciało. Ale wiedziałam też, że Meara pragnie tego samego co ja i miałam zamiar wykorzystać to w jakiś sposób, nie chcę i nie poddam się jeszcze tak łatwo.
- Powiedz mi... Dlaczego chciałabyś tam iść? - zapytała w końcu Mauer, przyglądając mi się z zaciekawieniem. Nie chciałam jej udzielić na to odpowiedzi. To było głupie pytanie, a powód wręcz oczywisty. Z niechęcią i lekką kpiną w głosie wyrzuciłam krótkie "Pomyśl trochę. To nie tak trudne."
Dopiero gdy wypowiedziałam tych kilka krótkich wyrazów dotarło do mnie jak wrednie to zabrzmiało, ale jakoś nieszczególnie męczyło mnie przez to sumienie. Meara natomiast już gromiła mnie wzrokiem, w myślach zapewne rozrywając mnie na strzępki.
- Przepraszam cię, Mauer. Nie miej jej tego za złe. - skomentowała szybko ma jakże droga siostra, kierując pokorne spojrzenie w stronę swojej rozmówczyni. Ta skinęła tylko głową. Może nie dała po sobie nic poznać, ale czułam, że wewnątrz musiało ją to urazić chociaż minimalnie. A może jednak nie? Może zupełnie nawet nie przejmowała się jakąkolwiek opinią innych na jej temat? Nie wiem i nie mam w planach się w to zagłębiać. Pewne jest to, że odmówiła mojej propozycji, a ja na nie miałam zamiaru za bardzo się z nią spoufalać. 
- Tooo... Chyba będziemy już iść, niech każda sobie w spokoju, ten, um. Zapomnijmy o tym najlepiej. Może, może na pewno spotkamy się później. Na trochę dłużej, tak mi się wydaje. Tylko, zapomnijmy... Tak, zapomnijmy. Do jutra, Mauer, albo do później, tak czy siak, cześć! - ledwie wydukała Meara, gubiąc się samej we własnych słowach. Z ust Mauer padło krótkie "Do później." po czym rozeszłyśmy się, klacz w swoją stronę, a ja wraz z siostrą w naszą.
Czekałam tylko aż znajdziemy się w odpowiedniej odległości aby wysłuchać marudzenia jak to bardzo wszystko zepsułam i jak bardzo nie doceniam danej nam szansy.
Po kilku minutach drogi zatrzymałyśmy się na skraju polanki, a moją uwagę przykuł tępy wzrok Meary który kierowała w trawę.
- Wiem dlaczego chcesz to zrobić, ale... Nie boisz się, że możemy zastać tam coś co tylko pogorszy już i tak beznadziejną sytuację? Nie bez powodu jest tam bezwzględny zakaz wstępu. Myślałaś ile koni przed nami ze stada musiało tam zawędrować i wrócić z traumą albo w ogóle nie wrócić? Ile ofiar, ile zgonów liczy sobie ten Las? To nie są żarty Meriel, ja... Chcę wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze, ale jeśli nie? Jeśli coś pójdzie nie tak? Mimo wszystko kocham cię i... boje się. Naprawdę się boję, Meriel. 
Zupełnie zdębiałam. Z szeroko otwartymi oczami wgapiałam się w klacz który była bliska łez. Nie tego się spodziewałam. Nie to miało się wydarzyć.
Delikatnie przytuliłam się do niej łbem, a ona odwzajemniła gest. Cicho tylko westchnęłam, zbierając się do wypowiedzenia kilku słów które wspomogłyby w przekonaniu jej do wejścia na teren Lasu, jednak uprzedziła mnie i kontynuowała wcześniejszą wypowiedź.
- Ale jeśli... Jeśli to jest co czego naprawdę pragniesz i to cię uszczęśliwi no i obiecasz mi, że nic ci się nie stanie to... Możemy tam pójść... Ale tylko raz i na chwilę, jeżeli nic nie znajdziemy albo będzie się źle dziać od razu wracamy. 
To było... szybkie. Szybkie i dziwnie proste. Zgodziła się tak bez większego przekonywania, jeszcze chwilę temu uparcie starając się o to aby nawet nie zbliżać się do zakazanych terenów. Pozostało tylko zaplanować wszystko i sięgnąć po to czego obie najbardziej pragniemy.

Jeszcze przez spory czas rozmawiałyśmy na przeróżne tematy, bardziej lub mniej związane ze stadem i wydarzeniami z mijającego powoli dnia. Gdy nadszedł wieczór znalazłyśmy przyjemne miejsce i ze spokojem zasnęłyśmy, niedaleko reszty stada. 

~ ○ ~

Od jakiegoś czasu przemierzałyśmy przeróżne tereny stada w poszukiwaniu Mauer. Wczorajsza próba oprowadzenia nas dokładnie po nim nie poszła do końca po naszej myśli, a teraz nikt nie wiedział nawet gdzie klacz może obecnie przesiadywać, a my nie wiedziałyśmy gdzie się znajdujemy. W końcu naszym oczom ukazała się przywódczyni stada która prowadziła spokojną rozmowę z karą klaczą tuż przy brzegu jeziora. Meara delikatnie wcisnęła się w ich dialog, pytając o poszukiwaną przez nas klacz. April oznajmiła nam z szerokim uśmiechem, że właśnie niedawno tutaj była i zmierzała w stronę Lazurowej Polanki. Po wskazaniu drogi podziękowała jej i ruszyłyśmy zgodnie we wskazane miejsce z nadzieją, że nareszcie uda nam się osiągnąć cel.
Na miejscu ku naszej uciesze odpoczywała wyraźnie zamyślona klacz, zupełnie nie zauważając naszej obecności. Podeszłyśmy do niej powoli nie chcąc wystraszyć jej nagłym zjawieniem się znikąd. 
- Cześć, Mauer... - zaczęła Meara z delikatnym uśmiechem. Jednorożec spojrzał na nas witając się przyjaźnie. - Przemyślałam sobie wszystko i... Wraz z Meriel planujemy udać się do Lasu Zguby. Możliwe, że jutro, tego jeszcze nie ustaliłyśmy. Jednak widziałam jak wczoraj zaświeciły ci się oczy na ten pomysł dlatego chciałam upewnić się co do twojej decyzji. Przemyśl sobie wszystko na spokojnie, jeżeli zdecydujesz się z nami pójść to przyjdź o świcie tam gdzie wczoraj się pożegnałyśmy. Poczekamy chwilę, a jeżeli się nie zjawisz wyruszymy bez ciebie. Póki co będziemy się zbierać, mamy kilka planów na dzisiaj, a domyślam się, że chciałabyś dobrze wszystko przemyśleć w spokoju dlatego też nie będziemy ci więcej przeszkadzać. Do później.
Meara posłała szeroki uśmiech  w stronę klaczy i zaraz oddaliłyśmy się w stronę głównej polany stada. Prawdę powiedziawszy nie zrobi mi większej różnicy to czy pójdzie z nami czy też nie. Wszystko zależy od niej, byleby nie przeszkadzała mi w poszukiwaniu rozwiązań które jestem przekonana znaleźć w zakazanym miejscu.

< Mauer? > 

9 paź 2019

Od Caranthir'a CD Shanti

   Gdy ogier ruszył galopem wzdłuż ścieżki, w pewnym momencie miał chęć zareagowania atakiem na wrogo nastawione istoty, co ma w zwyczaju czynić w takich sytuacjach. Jedak gdy nie dostrzegł klaczy obok siebie, z lekka się zdezorientować, gdyż był pewny, że ta podąża tuż za nim. Ciężko parsknął i przyspieszył tępa, równając oddech z jego krokiem, powodując, że galop przerodził się w cwał. Jego masywny stukot kopyt odbijał się echem od szerokich drzew, które dokładnie wymierzały ścieżkę gniadosza. Słyszał za sobą ciężki oddech wilczych stworzeń, które po czasie postanowiły odpuścić gonitwy za, znacznie szybszym od nich, osobnikiem. Dla pewności wolał oddalić się od zagrożenia, co spowodowało, że jego kopyta zatopiły się w grubym śniegu, a równowaga została na chwilę zachwiana. Zatrzymał się zdezorientowany w białym puchu i uniósł wysoko uszy, chcąc usłyszeć jak najwięcej otoczenia, lecz oprócz dzikiej zwierzyny oraz ewentualnego zagrożenia ze strony wilków, nie słyszał nic, co mogło przypominać odgłosy konia. Westchnął ciężko, wypuszczając z nozdrzy parę, a gdy tylko wyrównał oddech, zabrał się za odnalezienie klaczy.
   Same poszukiwania nie należały do najłatwiejszych i trwały dosyć długo, przez co szanse na przeżycie malały coraz szybciej. Gdy jednak ogier dostrzegł sylwetkę konia w śniegu, podgalopował do znaleziska i odgarnął z niego biały puch, a widząc znajomy kolor włosia, od razu przystąpił do akcji ratunkowej. Pomimo uczucia zimna, gniadosz delikatnie owinął ciało klaczy czarnymi mackami, wytworzonymi z własnego cienia, po czym przeszedł z dala od zlodowaciałego podłoża. Rozglądał się za jakąś jaskinią lub wnęką, gdzie mogli się skryć, jednakże na tak płaskim terenie nie było nawet najmniejszego wzniesienia, przez co był zmuszony podejść pod teren leśny. Zmęczony magicznymi działaniami, odłożył zmarznięte ciało klaczy i sam postanowił odpocząć, czuwając nad członkiem stada. 
   Gdy klacz wybudziła się z mroźnego snu, między obojga końmi rozpoczęła się rozmowa, która przeszła na temat legendy o krainach, w której aktualnie przebywają. Z jednej strony mogła być to prawda, z drugiej strony szamani mają bardzo bujną wyobraźnie i większość ich legend, to bajki dla źrebaków. Tak też pomyślał Caranthir, który próbował wszystko sobie poukładać. 
— Kierujmy się na zachód. — rzekł zaraz gniadosz — Powinniśmy opuścić ten teren, zanim przyjdzie jakaś śnieżyca. — dodał, kierując spojrzenie na ciemne chmury, które zaczęły zbierać się na horyzoncie. 
— Dobry pomysł, lecz jesteś pewny, że na zachód? — spytała, dorównując kroku ogierowi. 
— Tak. — odpowiedział krótko — Słońce zdążyło się przemieścić, lecz do zmroku mamy trochę czasu. — wyjaśnił, delikatnie wzdrygając się od zimna. 
— Widzę, że nie należysz do zimnolubnych. — powiedziała po chwili klacz, która podążała u boku wojownika. 
— Wychowałem się w zaśnieżonych górach i mam trochę dosyć tego typu krajobrazu. — odpowiedział spokojnie, delikatnie wzdychając na końcu — Zdążyłem też zauważyć, że Ty także w śniegu się wychowałaś. Jak z odpornością na mróz? — spytał, chcąc utrzymać jakąkolwiek rozmowę. 

Shanti? 

4 paź 2019

Od Vanitasa - Awans

Niebo tej nocy było wyjątkowo przejrzyste.  Ze spokojnych terenów stada mogłem obserwować setki tysięcy gwiazd w górze. Księżyc oświetlał całą okolicę, toteż byłem w stanie dostrzec zarysy znajdujących się w pobliżu przedmiotów. Okolicę w głównej mierze porastały drzewa, których wielkość w obecnych ciemnościach przypominała bardziej mityczne stworzenia, niż zwykły okaz flory. Zdawało mi się, iż poprzedni dzień dobiegł końca i rozpoczął się nowy. Z pewnością wszyscy, (bądź przynajmniej większość) dawno oddała się w objęcia Morfeusza. Ja natomiast miałem dzisiaj problemy z bezsennością. Ledwo co mrużyłem oczy, a każdy, nawet najdelikatniejszy dźwięk, wprawiał mnie w irytację i nie pozwalał zasnąć. Spacer w blasku księżyca wydawał mi się najprzyjemniejszą rzeczą, będącą jednocześnie jedyną możliwością do spowodowania senności.
 - Pomocy! - usłyszałem krzyk w oddali. Obejrzałem się, widząc pędzący w moją stronę zarys końskiej sylwetki. Odsunąłem się i przyjąłem obronną pozycję. Kasztanowaty ogier zatrzymał się przede mną, ciężko dysząc. - Musisz mi pomóc, tu żyje stado, prawda? - wykrztusił, ciężko dysząc. Wyglądał na naprawdę zdesperowanego, a ja pomimo braku ufności, zgodziłem się go chociaż wysłuchać. Pokiwałem lekko głową, choć mógł tego nie dostrzec.
 - Tak - mruknąłem niepewnie, wciąż rozglądając się po otoczeniu. To naprawdę nie należy do normalnych zjawisk, kiedy w środku nocy, nieznajomy koń zjawia się na terenach stada.
 - Mój przyjaciel został poważnie ranny! - wyrzucił z siebie płaczliwym głosem - Naprawdę potrzebna mi pomoc medyka. Macie tu kogokolwiek z potrzebną wiedzą? - pytał. Przełknąłem ślinę, przekrzywiając lekko łeb. Nie umiałem odmówić rannemu, choć osobnik przede mną mógł kłamać. Zamiast doprowadzić mnie do znajomego w potrzebie, zostałbym zaciągnięty w jakąś pułapkę.
 - Owszem, jeden z nich stoi przed tobą - odezwałem się stanowczym głosem - Damy radę go przetransportować na te tereny? Mam specjalną jaski...
 - Nie da rady - przerwał mi - Nie w tym momencie i stanie. To nie daleko, proszę cię, musisz mu pomóc - rzucił w moją stronę błagalnym tonem głosu. Nim zdążyłem przemyśleć sprawę na spokojnie, moja cecha altruisty i chęć niesienia innym pomocy zwyciężyły.
 - Prowadź. Pozwól tylko, że wezmę kilka rzeczy - rzuciłem.

*******
Nieznajomy nie był w stanie określić dokładnego wypadku przyjaciela. W swoim streszczeniu wspominał, iż zostali napadnięci przez zdziczałego psa, a potem jego kumpel spadł ze stromego klifu, ocierając się o kilkadziesiąt wystających z ziemi kamieni i ostrych przedmiotów.
 - Potem okazał się nieprzytomny - oświadczył ogier, kiedy to w szaleńczym tempie biegliśmy we wskazanym przez niego kierunku. Zdążyłem zabrać ze sobą kilka najpotrzebniejszych przyborów medycznych do pierwszej pomocy. Nie zostałem oszukany. Na ziemi leżał nieprzytomny karosz, z paskudnie wyglądającą raną na nodze i posiniaczonym ciałem. Niezwłocznie zabrałem się do udzielenia wstępnej pomocy. Następnie poprosiłem kasztana o pomoc w przeniesieniu rannego. Wspólnymi siłami doszliśmy do mojej jaskini. Z większą ilością roślin medycznych, dokończyłem sprawę. Spostrzegłem, iż jego przyjaciel usnął w kącie jaskini. Zbliżał się świt, więc nie czułem potrzeby snu. Skoro obaj byli obecnie niegroźni, stwierdziłem, że to pora poinformować kogoś o zaistniałej sytuacji. Wiedziałem, że April jest rannym ptaszkiem i z pewnością będę mógł z nią porozmawiać. Odnalazłam ją w tym miejscu co zawsze. Na uboczu Lazurowej Polany.
 - Wcześnie cię dziś widzę - rzuciła zaskoczona moim widokiem. Uśmiechnąłem się lekko.
 - Cóż, nie bez powodu - westchnąłem i streściłem jej całą historię. Pokiwała głową ze zrozumieniem i poprosiła mnie o zaprowadzenie do dwóch przybyszów. Jak okazało się, obaj byli już przytomni i dyskutowali ze sobą. Przywódczyni poprosiła mnie, bym na chwilę odszedł na bok. O ironią, wyrzucają mnie z własnego domu. Czekając najpewniej na skargę za mój brak odpowiedzialności, zacząłem zastanawiać się, co podkusiło mnie do pomocy całkiem obcym koniom. Jeśli chodzi o sprawdzaniu się w roli medyka - nie znałem umiaru. W końcu moim obowiązkiem było udzielanie wszystkim potrzebującym porad medycznych.
 - Vanitasie, chciałabym z tobą o czymś porozmawiać - z zamyśleń wyrwał mnie głos April
 -  Słucham - mruknąłem, zaskoczony jej normalnym tonem głosu.
 - Jestem naprawdę dumna z tego, jak sprawdzasz się w swoim zawodzie. Pomogłeś w środku nocy nieznajomym koniom, to naprawdę miły gest - uśmiechnęła  się do mnie lekko.
 - Cóż... moim obowiązkiem jest pomagać każdemu, nie tylko członkom stada - odparłem zmieszany.
 - W takim razie, pragnę zaproponować ci rolę Głównego Medyka - oświadczyła, a ja odczułem natychmiast dziwne mrowienie pod skórą. Z początku wydawało mi się, że śniłem.Po dłuższej chwili wróciłem do rzeczywistości.
 - Naprawdę? Nie uważasz, że nie nadaję się do tego, czy coś? Jestem młody...
 - Tak, ale również pełen wiedzy i doświadczenia. - odparła.
 - A co jeśli kiedyś przyjdzie ktoś lepszy ode mnie? - pytałem, wciąż nie dowierzając słowom April.
 - Wtedy będziemy się tym martwić - mruknęła - Potrzebujesz więcej czasu, czy od razu zechcesz udzielić mi odpowiedzi? - zapytała. Zaśmiałem się krótką.
 - Byłbym głupcem, gdybym nie chciał tego stanowiska - wbiłem spojrzenie w kopyta. Więc teraz tak to będzie wyglądać. Zostałem oficjalnie głównym medykiem stada.

<Koniec>

Od Shanti CD Caranthira

 - Okazało się, że mój organizm i skóra negatywnie reaguje w starciu z niektórymi roślinami leczniczymi - odparłam, kątem oka mierząc ogiera wzrokiem. Wcześniejszy temat rozmów wzbudził we mnie swego rodzaju zaciekawienie. Rozsądna strona zakazała mi być wścibską, choć i tak ta cecha nie dominowała w mej naturze. Na końcu języka plątały mi się wyrazy dotyczące historii ogiera. Nigdy nie interesowały mnie takie rzeczy, lecz teraz odpowiedź w tej kwestii miała większe znaczenie. Caranthir krył w sobie masę negatywnych uczuć. Wydawał mi się być przepełniony nostalgią i rozpaczą, starając się choć trochę ukryć swe smutki pod maską obojętności. Równie dobrze, mógł być taki od urodzenia. Opcji było naprawdę wiele, a mnie pozostało tylko snuć wszelkiego rodzaju domyślenia. Postanowiłam nie wystawiać zbyt pochopnych opinii, toteż odrzuciłam ten temat w tył mojej głowy. Skupiłam się nad zadane przez ogiera pytanie.
 - W końcu jednak znalazło się coś przydatnego. Jedynym efektem ubocznym póki co jest lekkie swędzenie w boku, ale medycy informowali mnie o takiej możliwości - mruknęłam - Twierdzili, że mam się tym nie martwić, bo to normalne - dodałam. Oboje próbowaliśmy rozwinąć dłuższą i sensowniejszą rozmowę, lecz co chwila zapadała między nami ta przeklęta, niezręczna cisza.
 - Chodźmy może po prostu na spacer, dobra? - wyrzuciłam w końcu zirytowana. Uśmiechnęłam się blado, aby moja wypowiedź nie została odebrana zbyt oschle. Nie odwzajemnił mojego gestu. Nie wymagałam jednak od wiecznie obojętnego Caranthira takich czynności. Skinął krótką łbem na znak zgody. Powinnam nakierować nas w miarę spokojne miejsce, z dala od reszty członków stada. Ponowiłabym wtedy próbę dogadania się z gniadoszem, może z bardziej zadowalającym skutkiem. W pewnym momencie teren wokół nas stał się monotonny. Każde drzewo wydawało mi się identyczne względem poprzedniego. Zirytowana takowym faktem, postanowiłam odwrócić swoją uwagę i zająć się czymś innym.  Zaczęłam rzucać w stronę ogiera losowe pytania, nie naruszające jego strefy prywatności. Naprawdę pytałam o tak prymitywne rzeczy jak ulubiony kolor bądź najchętniej spożywany posiłek. Cisza panująca dookoła wydawała się momentami przerażająca, więc starałam się zagłuszyć ją własnym głosem. Zaczęłam nawet mamrotać coś pod nosem, byleby słyszeć jakikolwiek uspokajający dźwięk.
 - Nie wydaje ci się, że te tereny... nie pasują do wcześniejszych terytorytoriów stada? - odezwał się niespodziewanie ogier, najwyraźniej wyrabiając sobie identyczną jak ja opinię na temat tego miejsca. Wzięłam głębszy oddech, wdychając jednocześnie zewsząd  wydobywający się zapach siarki.
 - Owszem, nie podoba mi się to miejsce - zatrzymałam się, lekko kładąc uszy po sobie.
 Następne wydarzenia były zbyt chaotyczne, bym mogła je sprawnie ogarnąć. Grunt pod moimi kopytami zatrząsł się, kiedy to zimne powietrze owiało moje ciało. Zadrżałam, zginając się na nogach. Rzuciłam spanikowane spojrzenie Caranthirowi. Oboje myśleliśmy o tym samym. Pora uciekać. Równo i gwałtownie obróciliśmy się. Poranna rana zaczęła się upominać, przez co fala bólu przepłynęła przez mój organizm. Biegłam, a zewsząd dobiegał mnie odgłos wyć i powarkiwania.  Motywowało mnie to do przetrzymania w ciszy cierpienia, do czasu znalezienia się w bezpiecznym miejscu. W pewnym momencie dostrzegłam brak towarzysza w moim pobliżu. Zauważyłam wcześniej rozwidlenie dróg, ale nie spodziewałam się, iż ogier wybierze przeciwną stronę. Musiał nie zauważyć tego tak samo, jak i ja. Byłam wycieńczona. Nie miałam już sił na dalszą podróż. Traciłam pomału oddech, aż w końcu dostrzegłam nieopodal mnie szeroką rzekę. Doczłapałam się do niej i postanowiłam iść jej brzegiem. W pewnym momencie przystanęłam. Byłam mocno spragniona, jednak nie chciałam ryzykować jakimkolwiek zatruciem. Nie miałam w końcu pewności, gdzie zbiornik wodny ma swoje źródło. Liczyłam, że przy jej końcu znajdę jakieś bezpieczne miejsce na odpoczynek. Wzięłam wdech i z trudem zaczęłam stawiać każdy kolejny krok. W pewnym momencie  temperatura wokół drastycznie spadła, a z nieba zaczął padać... śnieg? W oddali ujrzałam przed sobą płot, przez który ciągnęła się dalej rzeka. Jęknęłam w duchu. Nie miałam sił skakać, jednak myśl, iż za nim może być coś pozytywnego, motywowała mnie do dalszej drogie. Nade mną latało pełno kruków, wydających z siebie piskliwe skrzeki. Płot był niekiedy obwiązany drutem.  Odsunęłam się na parę kroków, by złapać rozpęd. Było to ciężkie przy tak grubej warstwie śniegu i poważnym skaleczeniu. . Znalazłam miejsce, w którym przeszkoda była najbardziej zniszczona i nakierowałam się na nie, po czym przy samym końcu oddałam skok. Po drugiej stronie wylądowałam, jednak na najbardziej zlodowaconą część, przez co moje kopyta zaczęły się ślizgać i wywróciłam się. Leżałam chwilę w bezruchu. Piekielny ból spowijał  me ciało.  Z trudem wstałam, ruszając przed siebie. Im dalej byłam, tym bardziej temperatura dookoła mnie wzrastała.Wszystkie części ciała odmawiały mi posłuszeństwa. Upadłam, z trudem utrzymując łeb w górze. Śnieg wokół mnie twardniał, a kopyta utykały mi co jeden krok. Me powieki stały się nagle ciężkie, a widok  gwałtownie pociemniał. Pozwoliłam sobie na całkowity odpoczynek, tracąc ostatki kontaktu z rzeczywistością.

 *****
Lekko uchyliłam powiekę. Podniosłam powoli łeb z ziemi i rozejrzałam się. Nie pamiętałam nic. Dopiero po chwili zwróciły mi się wszystkie wspomnienia. Zdałam sobie sprawę z czyjejś obecności. Minęło sporo czasu, nim złączyłam wszystkie informacje, a w mojej głowie rozbrzmiał się dźwięk imienia ogiera. Powoli rozejrzałam się po otoczeniu, które było  w wyjątkowo jednolitym kolorze. Bieli. Całą okolicę pokrywała warstwa grubego śniegu, przy czym z nieba spadały kolejne płatki.
 - Caranthir? - wykrztusiłam, z trudem poznając swój głos. Był ochrypły i niski, a przy tym każde słowo wydawało mi się niemożliwe do wypowiedzenia. Gniadosz od razu zwrócił na mnie uwagę.
 - Obudziłaś się - stwierdził, choć zabrzmiało to jak pytanie.
 - Tak... - wymruczałam - Co się dzieje? -wbiłam w niego pragnące odpowiedzi spojrzenie.
 - Zakładam, że wiem tyle co ty - mruknął, przekręcając łbem - Zgubiłaś mi się, więc postanowiłem zawrócić - wyjaśnił, co mocno mnie zszokowało. Nie miałabym ochoty wracać się po ledwo co poznaną osobę. Rzadko kiedy okazywałam aż taki nadmiar empatii. - Znalazłem cię nieprzytomną i odciągnąłem w bardziej bezpieczne miejsce.
 Nie wiedziałam, jak skomentować jego słowa. Nie będę kłamać, mówiąc, iż lekko mnie to wzruszyło. Caranthir naprawdę znał cenę oddania się w pełni własnemu zawodu, broniąc na każdym kroku członków stada.
 - Co to za tereny? - spytałam. W odpowiedzi dostałam tylko krótkie chrząknięcie. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z kilku podstawowych rzeczy. Po pierwsze - oboje jesteśmy tu zaledwie parę dni. A w kwestii drugiego problemu? Zdążaliśmy się zgubić.
- Kojarzę pewną legendę, opowiadaną przez przydrożnych szamanów, iż właśnie w tych rejonach świata znajdują się ukryte krainy. Zabrzmi to głupio, ale wydaje mi się, że mamy przyjemność przebywać na jednej z nich - wykrztusiłam, czując lekkie drgania ciała. Temperatura powietrza była zbyt niska, nawet jak na moje przystosowanie do ogromnego zimna - Tu cały czas pada śnieg...
 - Uważasz, że to może być prawda? - zapytał niespodziewanie. Jego ton głosu nie wskazywał na nic. Nie mogłam więc wyczuć, co uważa o tej sprawie. Równie dobrze pod tą warstwą obojętności może szydzić z moich wybujałych domysłów.
 - Nie mam konkretnego zdania na ten temat. Sądzę, że we wszystkich "bzdurach" tego rodzaju, jest jakieś ziarno prawdy - odparłam.


Caranthir?

2 paź 2019

Od Mauer CD Meary

Prawdę mówiąc, zdębiałam.
Nie spodziewałam się takiej prośby z ust Meriel, mimo że zauważyłam jej zainteresowanie Lasem Zguby.
Złamać zakaz? Tak bez większego powodu?
Miałam ogromne problemy z zaufaniem i wiecznie węszyłam jakiś podstęp. Nikt miałby się nigdy nie dowiedzieć?
A co jeśli... Jeśli tam znajdę jakąś wskazówkę? Las wydaje się być po prostu ogromny. Nie wierzę, że są tam same drzewa, jedno koło drugiego. Jakieś smoki na pewno gdzieś są, tam głębiej. Z drugiej strony… Przecież mam łuski. Przecież mój brat już prawdopodobnie nie żyje. To tak nie działa.
Mauer, ogarnij się.
Wróciłam myślami do sióstr. Meara gromiła wzrokiem mnie i klacz, która wspomniała o Lesie.
– Meriel, wiesz...
– Nawet o tym nie myśl. Nie po to dołączyłyśmy do stada, żeby teraz zostać z niego wyrzucone! Albo, co gorsza… Zginąć w tym buszu – Meara była wyraźnie absolutnie przeciwna wyprawie.
Wiedziałam, że bez zgody obu klaczy nie ruszą się z miejsca. Mogłam się jednak tylko domyślać, jak bardzo nieprzyjemne jest takie poróżnienie między dwoma połączonymi ciałem siostrami.
– Meriel... – Naprawdę chciałam jej powiedzieć, że pójdziemy. Jakkolwiek to kretyńsko nie brzmiało, to mogła być nawet moja szansa na śmierć z poczuciem, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Zastanawiało mnie jednak, czego druga klacz mogła szukać w Lesie Zguby. – Nie mogę. Znaczy... To chyba nie jest najlepszy pomysł, to niebezpieczne. Mamy mnóstwo terenów, miejsc pełnych magii, dlaczego by nie korzystać z nich, zamiast iść gdzieś, skąd możemy nie wrócić?
Meriel nie wydawała się być zachwycona tą odpowiedzią. Raczej skrajnie przeciwnie. Jednak widzieć emocję na twarzy tej klaczy to już coś.
– Powiedz mi... Dlaczego chciałabyś tam iść? – Nie spodziewałam się właściwie szczerej odpowiedzi, jednak takie pytanie chyba jest na miejscu. Czułam, że tracę wielką okazję. Jeśli miałabym iść do zakazanego miejsca, na pewno wolałabym mieć kogoś przy sobie. Byłam rozdarta między zdrowym rozsądkiem a pragnieniami skrzywdzonej duszy.

Meara/Meriel?

Od Mauer CD Laisreana

Zawsze gdy spędzałam czas z nowo poznanymi osobistościami, bałam się, że zapadnie niezręczna cisza. Szukałam tych, z którymi cisza szybki przestałaby mi przeszkadzać.
Byłam bardzo rozproszona, nie potrafiłam skupić się na jednej myśli. Na ułamki sekund zapominałam, że nie spaceruję sama. Nagle słowa uciekły z moich ust, zanim zdążyłam je dokładnie przemyśleć.
– Zarecytujesz któryś ze swoich wierszy?
Spojrzałam na ogiera. To pytanie najwyraźniej go nieco zakłopotało. Przystanął, chyba nieświadomie. Nieznacznie otworzył usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
– No wiesz, nie musisz przecież. Jeśli jednak w stadzie oficjalnie pełnisz rolę poety, pewnego dnia i tak wszyscy będą chcieli coś usłyszeć.
Mówiłam niespiesznie, nie chciałam, by pomyślał, że naciskam. Nie miałam tego w zamiarze.
– Cóż, jeśli nie znuży cię mój głos, mógłbym ujawnić któryś z mych tworów.
Odwzajemniłam lekki uśmiech towarzysza. Ruszyliśmy dalej. Wsłuchiwałam się w melodyjny głos ogiera, malując w wyobraźni obraz, który miał, gdy tworzył wiersz. Po głowie zaczęła mi chodzić melodia, idealnie wpasowana w słowa poematu. Już prawie zaczęłam ją rytmicznie nucić, na szczęście w porę się powstrzymałam.
– Wiesz, myślę, że z twoich wierszy byłyby niezłe piosenki.
– Czyżbyś śpiewała?
– Nie, skąd – przez chwilę poczułam się paskudnie, kłamiąc. Nigdy miało nie być jednak okazji, by Laisrean dowiedział się, że nie byłam szczera. Miałam małą obsesję na punkcie tego, by już nikt poza bratem nie usłyszał mojego śpiewu. – A ty? Wydaje mi się, że chyba miałbyś do tego predyspozycje.
Ogier tylko uśmiechnął się nieśmiało. Może doskonale to wiedział?

Wróciliśmy na teren stada w dobrych humorach. Nieczęsto mi się to zdarzało, jeśli mam być szczera. Gdybym nie dołączyła do April i jej towarzyszy, dziś prawdopodobnie nie miałabym żadnego humoru. W ogóle by mnie nie było. A kuszące myśli do tej pory mnie nie opuściły.
Nie siląc się na jakikolwiek posiłek, ruszyłam do lasu. Mała, świecąca zatoczka, czy jak to nazwać, chyba była już moim stałym miejscem do ćwiczeń. Wróżki mnie rozpoznawały, a ja zaczęłam rozróżniać je.
Zmieniłam swoją postać, delikatne poduszki kocich łap tłumiły moje kroki. Tego dnia na polanie zauważyłam niepokojąco znajome oczy. Nigdy wcześniej nie widziałam tego ogiera, ale te oczy… Nie chciałam się jednak nad tym zastanawiać.
Odkryłam, że w kocim ciele też mogę bez problemu władać wodą. Nieco mnie to zdziwiło, gdyż sądziłam, że to głównie przez róg i bycie magicznym koniem jestem do tego zdolna. Czasem miło było mi wiedzieć, że nie osiągnęłam wszystkiego tylko przez geny.
Leżałam, w swoim już ciele, na trawie, która w tym miejscu była wyjątkowo zielona. Bawiłam się wodą, gdy usłyszałam za sobą znajomy głos.
– Miło cię znów ujrzeć, Mauer.
Podniosłam się gwałtownie i odwróciłam w stronę ogiera.
– Och, Laisrean. Wybacz, nie spodziewałam się tu nikogo. Tak cicho chodzisz – zaśmiałam się cicho. Rany, naprawdę przydałoby mi się jakieś odstresowanie.

Laisrean?

30 wrz 2019

Od Caranthir'a CD Shanti

   Gdy ogier odprowadził towarzyszkę do medyka, sam odszedł w kierunku dowódcy, do którego już dobrze znał drogę. Przemierzając leśną ścieżkę, nasłuchiwał otoczenia i oprócz jego równego oddechu, dało się usłyszeć miejscowe wycie psowatych lub kroki innych kopytnych, z czego tylko to pierwsze było dość niepokojące. O tym też powiadomił April, którą zastał tuż przed jej jaskinią i choć Car był świeży w stadzie, przywódczyni uwierzyła w jego raport i przekazała tą informację innymi, z czego to wojownicy muszą zająć się zagrożeniem, jeśli te pojawi się za blisko centrum. To też ogier uczynił, robiąc rundkę po terenach najbardziej zagrożonych atakiem ze strony psowatych, a nie widząc już zagrożenia, Car przeszedł w spokojniejszą część stada, gdzie mógł ponownie się wyciszyć. Gdy na chwilę przymknął swoje powieki, w moment usłyszał ciężki galop koni oraz ich parskanie, natomiast w jego głowie budował się obraz stada, którym dowodził. Była to armia, istne stado, które sobą potrafiłby zrównać wroga z ziemią, lecz nie smoki, które znienacka przybyły na ich tereny. Ich widok w wyobraźni spowodował, że oddech ogiera przyspieszył, lecz szybko ocknął się z tych myśli, gdy usłyszał kuśtykającą klacz, która zmierzała w jego kierunku. Od razu przedstawiła swój obecny stan, po czym podziękowała, co ogiera w duchu zadowoliło, że komuś udało się pomóc.
— (...) Od dziecka planowałeś mieć rolę obrońcy stada? — spytała zaczynając temat rozmowy.
— Nie. — odpowiedział krótko, lecz gdy klacz dała mu czas, ten kontynuował. — Od dziecka szkolono mnie na wojownika, lecz pozostałem przy walce magią. Przysiągłem na kodeks rycerski i obrona stada to mój obowiązek. — wyjaśnił spokojnie, dokładnie wypowiadając każde ze słów. — Pochodzę też wojowniczego stada, gdzie kodeks był obowiązkiem. — dodał lekko wzdychając.
— A czemu stamtąd odszedłeś? — zapytała zerkając na ogiera.
— Bo wszyscy nie żyją. — odpowiedział bez jakichkolwiek uczuć, których i tak nie posiadał. — Nie zdołałem ich obronić. — dodał trochę ciszej i choć teraz zamilkł, w środku krzyczał. W tym też momencie zapadła cisza, którą ogier rozumiał, ba, klacz nie musiała tego komentować.
Z jednej strony, ogier miał ochotę uciec od jakichkolwiek istot żywych lub rozpędzić się, wyżyć w terenie i wrócić zmęczonym, by móc przespać te okrutne dni. Lecz z drugiej strony, chyba nadszedł czas, gdy to trzeba choć trochę otworzyć się do innych, porozmawiać, gdyż to rozmowa jest najlepszym lekarstwem na wszystko, ba, nawet jakby miało się gadać z własnym cieniem. W pewnym momencie ogier poczuł dziwną ulgę, która zaraz została stłumiona zlodowaciałym sercem, a wszystko to działo się w ułamkach sekund, czego nie dało się zauważyć.
 — Jak Twoja rana? — spytał zaraz Car, zerkając na grzbiet klaczy. — Podali Ci maść z ziół? Dobrze regeneruje skórę. — dodał, chcąc sam rozpocząć jakąś rozmowę, co jest trochę jego przeciwieństwem.

Shanti? 

Od Shanti CD Caranthira

Smętnie spojrzałam na zakrwawiony bok i lekko poszarpane wnętrzności. Nie prezentowało się to ani trochę dobrze, a ja zastanawiałam się, jak długo pociągnę z otwartą raną, wabiącą swoim zapachem wszelkie drapieżniki. Wykonałam jeden krok, czując, jak naciąga mi się kilka mięśni w ciele. Syknęłam, starając się ignorować niemiłosierny ból i iść dalej. Posłałam niepewne spojrzenie ogierowi.
 - Będziesz... mnie asekurować?  - spytałam - Bynajmniej do jaskini medyków - dodałam ciszej. Jego ucho drgnęło, nasłuchując czegoś z północnej strony. Pokiwał głową.
 - Takie me zadanie, pełniąc stanowisko wojownika - oznajmił zwięźle - Teraz, jeśli mogłabyś, nabierz tempa swego chodu. Wiem, że to trudne z tak szkaradnym paskudztwem, ale musisz przecierpieć te kilkaset metrów drogi - westchnął. Znałam powagę sytuacji, to też wysiliłam się na żwawszy chód. Dorównywanie kroku Caranthirowi sprawiało mi niemałą trudność. Mój oddech był nierówny i ciężki, lecz dochodzące z oddali wycia wilków, motywowały mnie do zwalczania bólu.
 - Nawet, jeśli pójdę do medyków, to potem wypadałoby od razu udać się do przywódcy - wykrztusiłam słabo. Przed oczami co chwilę migały mi czarne plamki - Warto powiadomić o nieproszonych gościach - dodałam ochrypłym głosem.Spojrzał na mnie z brakiem zrozumienia.
 - Ja mogę to zrobić, kiedy ty będziesz u medyków - stwierdził. Odwróciłam zawstydzona łeb w przeciwną stronę, co jakiś czas mocniej wbijając kopytem w ziemie. Nie wiem, czy to wina mojego uszczerbku na zdrowiu, czy zwykłej niezdarności, ale potykałam się co kilka kroków.
 - No tak... Też możesz to zrobić - wydusiłam z siebie, czując, że powinnam się odezwać. Panująca wokół nas cisza pozwoliła mi na chwilę zamyślenia. Liście o ciepłych barwach gęsto pokrywały gałęzie drzew, choć i tak ich przeznaczeniem było wkrótce opaść na ziemię. Słońce wciąż ogrzewało okolicę, a jednakże były to jedne z ostatnich ciepłych dni. Chciałabym móc skorzystać z tej okazji.
 - To tu, nieprawdaż? - wybudził mnie z zamyśleń głos ogiera. Znajdowaliśmy się u celu,a nie wliczając mojego zranienia, nic nam się nie stało.
 - Jestem tu niewiele dłużej od ciebie, ale to jedyna charakterystyczna grota na tych terenach. - rzuciłam, czując, jak rana zaczyna o sobie przypominać. Ponownie zapanowała między nami nieskazitelna cisza, dopóki Caranthir nie zdecydował się odezwać.
 - W takim razie pójdę już do przywódczyni. Dasz sobie radę, prawda? - zapytała.
 - Owszem - mruknęłam. Postanowiłam nie przedłużać rozmowy i weszłam do środka jaskini. Od razu wpadłam w medyczne sidła i dostałam tyle ziół,że aż mój żołądek postanowił połowę zwrócić.
 - Cóż, faszerowanie ciebie leczniczymi roślinami to nie najlepszy pomysł - stwierdziła klacz, będąca jednym z dwóch medyków. Jej imię z pewnością zaczynało się na literę na M, ale dalej nie byłam w stanie nic wskazać. Kazali mi chwilę posiedzieć, zabezpieczyli otwartą raną i pozwolili odejść. Byłam zdumiona ich zaradnością. Spodziewałam się większych problemów i o wiele dłuższego, a tymczasem łatwo przywrócili mnie do sił.
 - Zjaw się tu jeszcze jutro z rana, bądź w przypadku nieporządnych dolegliwości - urwał - dzisiaj - mruknął ogier, któremu na imię było Vanitas. Akurat go zapamiętałam. Skinęłam tylko łbem, na potwierdzenie, iż wszystko zrozumiałam. Podziękowałam i z radością opuściłam jaskinię. Pierwsze co poczułam po wyjściu, to silny wiatr owiewający moje ciało. Syknęłam, wspominając wcześniejszą, słoneczną pogodę. Nienawidziłam jesieni za tą zmienność. 
Nie pozostało mi nic innego, jak znalezienie ustronnego miejsca, w którym mogłabym schronić się przed zimnem. Połowa mijanych przeze mnie miejsc nie spełniała moich oczekiwań. W pewnym momencie spostrzegłam Caranthira, stojącego między skupiskiem drzew i z zamyśleniem wpatrującego się w dal. Uznałam, iż za pierwszym razem byłam wobec niego zbyt opryskliwa, toteż teraz chciałam porozmawiać na spokojnie. W przeciwieństwie do poprzedniego spotkania, ogier dostrzegł mnie od razu. Z ogromnej odległości. Cierpliwie czekał, aż kuśtykając dojdę do niego.
 - Cóż, już po wszystkim, żyję - uśmiechnęłam się lekko - Jeszcze raz dziękuje za ratunek.
 - Mówiłem już, to mój wojowniczy obowiązek - odparł.
 - Spełniasz się przynajmniej w tym zawodzie. Od dziecka planowałeś mieć rolę obrońcy stada? - zagadnęłam, starając się zapoczątkować rozmowę.

<Caranthir?>

29 wrz 2019

Od Shadowa do Caranthir

Stałem w lesie, była noc jedynie ściółkę leśną oświetlał księżyc, który wyglądał pomiędzy koronami drzew. Idąc ścieżką, szukałem, sam nie wiem czego. Nie poznawałem tego miejsca, nie były to tereny naszego stada, ani tereny gdzie bywałem wcześniej w swojej podróży. Gdzie jestem ? Jak się tu znalazłem? Galopowałem między drzewami, szukając jakieś istoty, znanego miejsca, a raczej wyjścia z tego lasu. Nagle spostrzegłem się, że nie ma ze mną mojego Surma. Coś było nie tak, nigdy mnie nie opuszczał, zawsze był blisko, coś mu się mogło stać. Od razu zacząłem dalej galopować i nawoływać Surma jednak nic nie słyszałem. Ze zmęczenia przeszedłem w stęp, zgubiony w czeluściach nieznanego lasu. W oddali zobaczyłem dziwną sierść, była jak ogień, pomarańczowa i puszysta, nie znam takiego zwierzęcia. Poszedłem trochę dalej i zobaczyłem dziwną kupkę wyglądająca jak ogień, jednak nie wydobywał się dym. Podszedłem ostrożnie, nie czułem żadnego ciepła. Nagle to coś się poruszyło, Gdy mnie zobaczyło to coś, od razu zerwało się na równe nogi, a raczej łapy i przybrało wojownicza pozycje. Przez moje ciało przeszła adrenalina, serce zaczęło mocniej bić, mięśnie się napięły, byłem gotowy do wali, jednak nic się nie działo, postanowiłem porozmawiać, zamiast od razu walczyć.
- Kim jesteś?
-Jestem lisem.Dość dziwny z niego był lis, wielości przypominał dorosłego psa, co posiadali ludzie, wkoło łba miał futro jak lew, a ogon nie wyglądał na lisią. Lis ma jedną kitę, a tu było 5 kit jednak w tym samym kolorze.
-Nie wyglądasz na normalnego lisa
-Bo nim nie jestem.Wypowiadając to, stwór zaczął świecić, a raczej palić się niebieskim światłem. Było to zjawisko magiczne.
-Zabije was wszystkich. – odparł palący lis, po czym spostrzegłem, że zdyszany leże pod drzewem a obok mnie śpi stado. Wstałem i poszedłem napić się zimnej wody, od razu się obudziłem i stwierdziłem, że to był sen, bardzo dziwny i groźny sen, nigdy takich nie miałem. Surm przysiadł na grzbiecie i zaskrzeczał, aby gdzieś pobiegać. Zgodziłem się na jego propozycję i od razu przeszedłem do cwału, Surm wbił się w powietrze, a ja po znacznej odległości od stada zmieniłem się w bestię i dalej biegłem, nie patrząc gdzie byle najdalej przed siebie. Biegłem dość długi czas, gdyż z myśli wyrwał mnie skrzek Surma, od razu przybrałem końską postać, a zza drzew wyłonił się ogier.
-Kim jesteś? - zapytałem nieznajomego
-Jestem Caranthir. Wojownik tego stada.
-Miło mi cię poznać a co robisz w nocy, zawsze tu było spokojnie, ostatnio przegnaliśmy wilka z April. Szukasz może zagrożenia?
-Wstałem i postanowiłem się przejść, zauważyłem dziwnie duże łapy, niedaleko stada. Trochę za duże jak na wilka, a jednak odcisk pasuje do łapy. Chcę sprawdzić co to. – Odpowiedział Caranthir a Surm od razu zaskrzeczał. Ogier popatrzył na drzewa i zauważył go, Surm usiadł na grzbiecie i zaczął, skrzeczeć. Tak miał race, dzisiaj byłem nieuważny i zostawiłem swoje odciski, gorzej, że ogier wie, że coś tu chodzi, trzeba być bardziej uważnym. Ogier patrzył na nas lekko zdziwiony.
-Och przepraszam- powiedziałem – Poznaj mojego przyjaciela Surma.

< Caranthir >

28 wrz 2019

Od Aviany CD April

Spojrzałam na medyka wchodzącego do jaskini, odwracając zaraz wzrok. Nie miałam najmniejszej ochoty chociażby patrzeć na któregokolwiek z nich. Do mych uszu dotarło tylko głośne westchnięcie, kiedy dwójka koni zaczęła po cichu rozmawiać na temat tego co teraz ze mną zrobić. Byłam dla nich ciężarem, problemem który trzeba było jak najszybciej rozwiązać. Myśleli, że nie wiedziałam? Widziałam to po ich zachowaniu, ich spojrzeniach, czułam tą niechęć do swojej osoby, ale mimo wszystko nie potrafiłam się tym bardziej przejąć. Bolało mnie to, co zrobili mi zabierając mi moje moce. Odzyskam je chociaż jeszcze? Do cholery, to musiał być jakiś żart.
Nie prosiłam nikogo o pomoc, nie chciałam tutaj wracać, ale jak zwykle musiało być tak jak oni tego chcą. Moje zdanie przestało się liczyć już dawno temu. Nawet teraz leżąc tuż obok nich, mogłam jedynie słuchać i przygotowywać psychicznie na wszystko co mnie czeka. Nie mogłam w końcu na to wszystko powiedzieć "Nie".



Kilka miesięcy później...

Spoglądając na błękitną wodę wspominałam dzieciństwo które w większości składało się z różnych przygód wraz z April. To wręcz niesamowite jak wiele przeszłyśmy razem, a jak bardzo oddaliłyśmy się od siebie przez pewne sytuacje...
April zaczęła coraz więcej czasu spędzać z Vanitasem, a ja wyraźnie widziałam, że mają się ku sobie, nawet jeśli mieliby zaraz się wszystkiego wyprzeć. Cała ta sytuacja była mi na rękę, dzięki temu klacz nie chodziła za mną jak cień martwiąc się co krok, a mogła po prostu zacząć żyć, tworząc nowe wesołe wspomnienia z ogierem który wpadł jej w oko. Życzyłam im szczęścia i nawet trochę zazdrościłam. April nigdy nie miała problemu żeby złapać z kimś dobry kontakt czy rozkochać kogoś w sobie, moją osobą nikt nigdy nie wykazywał większego zainteresowania, unikając mnie zazwyczaj będąc zmęczonym moim nazbyt dziecinnym i wesołym charakterem. Nawet gdy przestałam cieszyć się jak głupia co kilka sekund, wciąż nikt nie chce chociaż spróbować ze mną wytrzymać. Nikomu nie chce się zawalczyć, bo nigdy nie masz gwarancji jaki będzie finał. Może okazać się wyśniony w najpiękniejszych snach, a może być po prostu jeszcze większym utrapieniem którego ciężko będzie się pozbyć. To w sumie zrozumiałe, ja sama unikałabym siebie gdybym tylko miała takie możliwości.

Po niebie przefrunęło kilka ptaków, a ja pustym spojrzeniem towarzyszyłam im. Wciąż pragnęłam wzlecieć w niebo, ale darowałam sobie próby które i tak za każdym razem kończyły się porażką. Nie władała już mną obsesja którą skutecznie zwalczała droga mi kuzynka każdego dnia, starając się obudzić we mnie dawne zachowanie. Może nie skończyło się to tak jakby to sobie wymarzyła, jednak wiedziałam, że była ze mnie dumna i cieszyła się z tych drobnych postępów.
Obiecałyśmy sobie również nie wracać wspomnieniami do tamtych wydarzeń jeżeli nie ma naprawdę takiej potrzeby. Nie poruszałyśmy też tematu moich mocy, nawet ja miałam tą świadomość, że przywrócenie mi ich na obecną chwilę sprawiłoby tylko, że całe starania poszłyby na marne, a stado w którym przebywam już nigdy więcej nie ujrzałoby mnie.

Delikatny podmuch wiatru musnął moją skórę, a ja cichutko westchnęłam do siebie samej. Chciałam cofnąć czas, chciałam cofnąć się do chwili w której miał nas zaatakować wilk. To od niego wszystko się zaczęło i to on zrujnował życie mi, a zaraz potem ja zrobiłam to samo z życiem April.
Ale jest już dobrze, prawda? Lubiłam to sobie wmawiać, nawet jeśli nie wierzyłam w to całym sercem. Jest lepiej niż przedtem i tym razem nie zawalę tego.

- Dzień dobry, Avi. - dotarło nagle do moich uszu, kiedy zorientowałam się, że powolnym krokiem zmierza do mnie zbyt dobrze mi już znana klacz. Mogłam wyczuć jej uśmiech nawet na nią nie patrząc, towarzyszył jej dobry humor, byłam tego pewna.
- Dobry, April. - wymamrotałam nie odwracając wzroku od wody. - Vanitas?
- Słucham?
- Czy za twoim dobrym humorem stoi Vanitas? Obstawiam, że tak. - szepnęłam kładąc łeb na ziemię. Klacz położyła się tuż obok mnie i przez chwilę w ciszy obserwowałyśmy spokojną i czystą wodę przed nami. Nie czułam się niezręcznie, bliżej było mi do obojętności. To ona stała się moim nieodłącznym elementem każdego poranka, południa czy wieczora. Nie miałam siły jak i ochoty ekscytować się czymkolwiek, a tym bardziej udawać, że wszystko mnie cieszy.
- Czy kiedyś ktoś w końcu usłyszy mój głos? Czy kiedyś ktoś w końcu da mi szansę? - wystrzeliłam nagle, dziwiąc nie tylko samą April, ale też i siebie. Próbowała coś powiedzieć, jednak ja skutecznie przerwałam jej kontynuując. - Jest już za późno. Tak, wiem. Ale chciałabym wierzyć, że jednak jeszcze czeka mnie coś dobrego w tym życiu. Chciałabym wierzyć w lepsze jutro, ale jakoś nie przekonują mnie te wizje. To cięższe niż się może wydawać.
Klacz nie odezwała się już i nawet nie próbowała. Ponownie cisza otoczyła nas, a ja spojrzałam na nią kątem oka. Myślała nad czymś intensywnie, to było widać gołym okiem. Nie chciałam jej przerywać ani jej przeszkadzać, dlatego zaraz odwróciłam wzrok, wracając do poprzedniej czynności. Czekałam aż coś zrobi, odezwie się, a otoczenie wprawiało mnie coraz bardziej w senny nastrój. Ziewnęłam przeciągle, przymykając oczy. Czułam delikatnie iskrzącą radość na dnie serca, radość, że chociaż April nie poddawała się względem mnie i była przy mnie nawet wtedy kiedy wydawało mi się, że tego nie potrzebuję, chociaż było zupełnie na odwrót. Zawdzięczałam jej więcej niż mogłaby sobie wyobrazić i więcej niż kiedykolwiek byłabym wstanie się jej przyznać.

< April? >

26 wrz 2019

Od April CD Aviany

Przez cały czas wlepiałam swój wzrok w Avianę, obserwując jej każdy ruch. Na początku zachowywała się normalnie (w miarę normalnie) , ale po chwili, gdy na niebie pojawił się niewielki, latający spokojnie ptak, zaczęła się zachowywać jak obłąkana. Wlepiła swoje oczy w ptaszynę, a po chwili zobaczyłam, jak ciało klaczy upada bezwładnie na ziemię, a ptak odlatuje. Natychmiast pojęłam co właśnie się stało.
-Aviana! Zatrzymaj się! - zaczęłam ją gonić, wiedząc, że i tak nie mam szans. Jak niby miałam dogonić ptaka?
Na szczęście spostrzegłam Phanthoma, latającego spokojnie po niebie. Ogier doskonale wiedział o stanie Aviany (właściwie to wszystkie konie ze stada wiedziały, na wszelki wypadek) i po moich zdesperowanych krzykach najwyraźniej zrozumiał co się dzieje. Podleciał blisko ptaka i złapał niewielkie zwierzątko w swoje ciężkie kopyta, lecąc w moją stronę. Odetchnęłam z ulgą, lecz nie trwało to długo, gdy spostrzegłam, jak Tom wypuszcza ptaka. Prawie spanikowałam, gdy dotarło do mnie, że Aviana próbuje teraz uzyskać kontrolę nad pegazem. Na szczęście Tom szybko wywalczył sobie władzę nad własnym ciałem i zobaczyłam, jak kara klacz podnosi głowę z ziemi i zaczyna rozglądać się wokół zdezorientowana. Phanthom zaczął lecieć w moją stronę, a wtedy zauważyłam, jak Aviana wpatruje się w ciało ptaka leżące na ziemi i próbuje się do niego przyczołgać.
-Oczy! Zakryj jej oczy! - krzyknęłam do ogiera, który znajdował się już na ziemi.
Pegaz podniósł z ziemi liść, którym już po chwili zakryliśmy oczy klaczy. W tym momencie miałam tysiące myśli w swojej głowie, zastanawiając się nad tym co powinnam zrobić dalej. Musieliśmy działać szybko. Powaliliśmy klacz na ziemię i położyłam jedno kopyto na jej brzuchu, by utrzymać ją w miejscu.
-Idź po Vanitasa i Mauer! Ja ją przypilnuję - rozkazałam Phanthomowi.
Kiwnął głową i poszybował w górę. Aviana nieoczekiwanie zaczęła się śmiać, ale po chwili zaczęła się dusić i kaszleć. Ucichła, a ja coraz bardziej zmartwiona stanem kuzynki czekałam na pomoc. Te parę minut ciągnęło się w nieskończoność, ale odetchnęłam z ulgą, gdy ujrzałam biegnących w moją stronę Mauer oraz Vanitasa. Ogier wepchnął leżącej klaczy coś do pyska i po chwili poczułam, jak mięśnie Aviany się rozluźniają.
-To sprawi, że zaśnie - wyjaśnił medyk, a stojąca przy nim klacz tylko przytaknęła.
Z niewielką pomocą Phanthoma udało nam się przemieścić moją kuzynkę do jaskini Vanitasa, gdzie medyk przygotował napar, który miał zablokować moce klaczy na czas nieokreślony, dopóki jej nie wyleczymy. Serce łamało mi się z powodu naszych drastycznych metod, ale wiedziałam, że to nieuniknione. Naszym planem było całkowite wyleczenie i terapia Aviany, ale czy się uda i ile czasu to zajmie? Nikt tego nie wiedział, ale wierzyłam w naszych medyków i miałam nadzieję, że uda im się coś zdziałać. W jaskini Vanitasa spędziłam noc, pilnując klaczy. Rano obudziłam się wcześnie i zaczęłam wpatrywać się w nią, tysiąc myśli napłynęły do mojej głowy. Moje rozmyślania zostały przerwane, gdy zobaczyłam, że Aviana obudziła się i spoglądała na mnie.
-Aviana? Jak się czujesz? - spytałam, uśmiechając się.
Jednak ona spojrzała się na mnie spod byka i odwróciła wzrok, nie odpowiadając mi. Poczułam ciężkie uczucie winy w swoim sercu, ale wierzyłam, że w końcu wróci do siebie. Bolało mnie to, w jaki sposób się zachowywała. Wzrok mojej kuzynki niemal natychmiastowo powędrował w stronę ptaków, które wleciały do jaskini. W skupieniu obserwowałam ją. Widziałam, że próbuje użyć swej mocy i odetchnęłam z ulgą, kiedy jej się nie udało. Napar Vanitasa zadziałał. Jednak klacz wydawała się załamana, w jej oczach zaszkliły się łzy. Westchnęłam ciężko, ale uśmiechnęłam się, gdy spostrzegłam medyka wchodzącego do jaskini.
-Zadziałało - powiedziałam - Co teraz? Co teraz zrobimy? - spytałam.
<Aviana?>

23 wrz 2019

Od Alexi CD April

- Jeszcze nie - odpowiedziałam. - Nie zdążyłam jeszcze nikogo spotkać na szczęście - odetchnęłam z ulgą.
- Czemu tak mówisz? - klacz spojrzała na mnie pytająco.
- Nie jestem zbyt towarzyską klaczą...
- Czy to przez nieśmiałość?
- Możliwe, że i to miało na to wpływ, ale... - zawiesiłam się, gdyż o mały włos nie powiedziałabym za dużo.
- Ale...?
- Naprawdę muszę powiedzieć? - nie zbyt mi się to uśmiechało.
- Nie no jeśli nie chcesz...
- Tu nie o to chodzi - wyznałam.
- A o co?
- O reakcję. Obawiam się że zareagujesz jak reszta - spuściłam łeb na dół.
- Czyli? O co chodzi?
- Że mnie wyśmiejesz - odpowiedziałam cicho.
- Czemu miałabym Cię wyśmiać? - po tonie klaczy wywnioskowałam że jest nieźle zdziwiona.
- Bo ja nie do końca jestem koniem, to znaczy nie od urodzenia. Stąd ta slamazarność...
- Nic takiego nie zdążyłam zauważyć.
- Jeszcze, bo mnie krótko znasz. Ale to wszystko przez poprzednie wcielenie i Senopie - powiedziałam. - I klątwę - dodałam ciszej.
- Jaką klątwę?!
- Spokojnie, nikomu się nie oberwie. Chyba. Klątwę rzuciła na mnie czarownica z Senopii jako karę za zdradę.
- Nic nie rozumiem - przyznała.
- Wcale się nie dziwię - przyznałam.
Na chwilę powróciłam myślami w tamten dzień. Wszystko działo się praktycznie zaraz przy Lesie Wygnańców. Król Senopii, bezwzględny Teroyoko, stał pośrodku dumnie wyprostowany, groźnie spoglądając na mnie. Po jego lewej stronie stała starsza szamanka, z pozoru niewinna staruszka, a jednak wielkie zło. Nikt tak naprawdę nie znał jej prawdziwego imienia, ale wołali na nią Freja, gdyż uwielbiała koty (zaraz po klątwach i czarnej magii). Po prawej zaś stała o wiele młodsza szamanka, której kruczoczarne długie włosy powiewały z wdziękiem. O ile starsza zachowała kamienną twarz, o tyle młodsza uśmiechała się złośliwie. Potem wszystko działo się szybko. Zarzucili mi zdradę stanu, która nie była prawdą. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć mój los został zapieczętowany. Z blondwłosej wojowniczki stałam się koniem. Magicznym koniem noszącym na swych barkach poczucie winy za zawiedzenie Senopii i klątwę, która mi o tym przypominała. To było okropne.

<April?>

19 wrz 2019

Od Caranthir'a CD Shanti

Przeszłość.
   Po wykonaniu swoich codziennych zadań, Caranthir udał się do laboratorium, oddalonego zaledwie kilka metrów od kwater wojska konnego. Stukot jego kopyt o twardą posadzkę niósł się na pobliskie sale, w których pracowali zielarze oraz chemicy, lecz ci nie obawiali się ogiera, a bardziej cieszyli na jego widok.
— Jak idą pracę nad nową osłoną? — spytał ogier jednego z chemików, który akurat wyszedł z sali.
— Zaskakująco dobrze. — odpowiedział z uśmiechem — Dzisiejsze wyniki potwierdziły, że ukończenie badań jest bliskie. — dodał zaraz.
— Bardzo dobrze. — rzekł spokojnie — W takim razie miłej pracy.
Gdy młody chemik z uśmiechem oddalił się od ogiera, ten mógł przemierzać długi korytarz, dzięki któremu zaraz doszedł do swojej prywatnej sali. W jej środku znajdował się obca istota żyjąca, która nie przypomina żadnego z obecnie istniejących zwierzyn. Sam Caranthir zaczął badania nad nią i pomimo kilku dni pracy, nadal nie posiadają żadnych informacji. Młody alfa zajął swoje miejsce w bezpiecznej klatce i mackami cienia zaczął badać obiekt, który od czasu do czasu wydobywał z siebie ciche piski.
— Co dzisiaj robisz? — usłyszał nagle głos młodej klaczy, która akurat weszła do sali.
— To samo, Verinne. — odpowiedział w skupieniu — Nie powinnaś być na zajęciach iluzji? — spytał ogier i zerknął na swoją córkę.
— Profesor się rozchorował i wcześniej nas wypuścili. — rzekła spokojnie i przyglądnęła się nieznanemu bytowi — Nadal nie wiadomo, co to za maleństwo?
— Podejrzewam, że jest to jakiś gad lub płaz, lecz ciężko w tej fazie to określić. — spojrzał na byt — Myślę, że jak podrośnie, to łatwiej będzie go określić.
Gdy młoda Verinne była gotów wypowiedzieć kolejne słowa w stronę ojca, jej mowa została przerwana przez potężne uderzenie, którego dźwięk dobiegał od centrum stada, a samo drganie przeszło po ciele alfy. Konie zaraz po sobie spojrzały i prędkim galopem udali się do wyjścia z laboratorium, do którego wkradały się liczne rżenia oraz.. warczenia. To, co ujrzeli na miejscu, zszokowało młodego alfę, który to teraz musi pokazać, jak bardzo ważne jest dla niego stado.
— Biegnij do Ariel i zbierz grupę szamanów oraz czarowników. — powiedział szybko ogier — Ja zostanę z wojownikami.
Młoda klacz przytaknęła i portalem przeniosła się w tereny zamieszkałe, natomiast Caranthir przystąpił do obrony swojego stada.
Kilka dni później.
   Wojna wybiła większość mieszkańców tych terenów, lecz nie umarli oni od zadanych im obrażeń, a od broni chemicznej, którą wypuścił smoczy szaman. Pomimo dobrych zielarzy oraz lekarzy, nie udało się ich uratować, w tym córki alfy, która umarła kilka dni po zakończeniu wojny. Jego syn poległ w trakcie walki, natomiast Ariel.. została zamordowana przez niedobitków. Tego dnia stado się rozpadło i każdy kto przeżył, poszedł w swoją stronę.
Teraźniejszość.
   Caranthir dość często korzystał ze smoczej klątwy i w tej też postaci przemierzał nieznane mu ziemie, w celu oddalenia się od rodzinnego miejsca. Mijały tygodnie, miesiące, ogier był coraz dalej, a jego umysł jeszcze bardziej zamknięty..
Czując liczne zagrożenie ze strony dzikich zwierzyn, musiał dołączyć do pierwszego napotkanego stada, które o dziwo go przyjęło z otwartymi kopytami i posadzili na stanowisko wojownika, co ogierowi nawet pasowało. Czas jednak było zapoznać się z okolicą, a że długo przebywał w smoczej postaci, jego kroki momentami były niepewne, a brak skrzydeł na grzbiecie sprawiał mu lekki dyskomfort. Szybko jednak przywykł do swojej prawdziwej natury, odrzucając w głąb smocze myśli, przechodząc od razu w cwał, dla poczucia choć odrobiny wolności.
Gdy odkrył większość terenów, udał się w miejsce, które najbardziej go urzekło, a konkretnie pod samotne drzewo, które idealnie opisuje jego samego. Wiatr delikatnie muskał rozgrzane ciało ogiera, a grzywa lekko falowała z ciepłym wiatrem, co trochę pozwoliło mu uciec od złych myśli. Ten stan trwał dość długo, do momentu pojawienia się klaczy ze stada i pewnie gdyby nie jego skupienie, już wcześniej zdołałby ją usłyszeć czy wyczuć. Ich wspólna rozmowa się nie kleiła i choć ogier chciał zapoznać się z członkiem stada, nie potrafił wydusić z siebie miłego słowa, a wszelkie wredne były hamowane, gdyż Caranthir nie chciał urazić nowej towarzyszki, której imię zapadło mu w pamięć — Shanti. Jednak ich rozmowa nie trwała za długo, czego można było się spodziewać od początku, więc ogier powrócił do swoich przemyśleń, lecz gdy on sam wyczuł zapach zagrożenia, odruchowo spojrzał w kierunku oddalającej się klaczy oraz.. wilka. Psowaty szybko przystąpił do ataku na pojedynczego osobnika, na co Caranthir od razu zareagował i przystąpił do obrony klaczy, a zaraz zlikwidowania zagrożenia. Shanti podziękowała i wstała z ziemi o własnych siłach, choć rana na jej grzbiecie nie wyglądała najlepiej.
— Dobrze będzie, jak udasz się z tym do medyka. — oznajmił ogier i zerknął na jej ranę — Krew za szybko uchodzi. Możliwe, że uszkodził jedną z głównych żył.. — dodał bardziej półszeptem i jakby do siebie. Wtem jego słuch zarejestrował kolejne kroki wilków, które wyczuły zapach krwi. — Wataha się zbliża.. — zerknął ponownie na klacz — Idziesz czy czekasz na włochatych kolegów? — dopytał kopytnej, "włączając" charakter nadopiekuńczo ostrego ogiera.

Shanti?

18 wrz 2019

Od Shanti do Caranthira

Stukot mych kopyt odbijał się echem po jaskini. Wśród panujących wokół ciemności, jedynym źródłem światła była szczelina w wejściu, zasypanym w połowie kamieniami. Przechodząc przez wąskie sklepienia skał, ocierałam sobie skórę i odczuwałam nieprzyjemny chłód. Chociaż byłam przystosowana do niskich temperatur, nie sprawiały mi one przyjemności. Szczególnie w miejscu sprzyjającemu klaustrofobii. O wiele bardziej preferuję przebywanie na otwartym i nasłonecznionym terytorium. Brak zasobów świeżego powietrza nie wpływał na mnie pozytywnie. Chrząknęłam, wciąż czując w pysku nieprzyjemny posmak dziwnej substancji, którą to dane było mi wcześniej wypić. Nie przyniosła mi efektów, jakimi miało być całkowite odzyskanie sił i energii. Nie warto ufać przydrożnym szamanom, którzy choć kuszą bezinteresowną pomocą, są całkowicie do niczego. Przekonałam się o tym już kolejny raz w swym krótkim życiu. Znów wyszłam na naiwną, a teraz za karę musiałam przechodzić przez ten mały tunel. Ugięłam się lekko na nogach, nie zatrzymując się ani na chwilę. Nad sobą słyszałam dziwne piski. Nie miałam jednak ochoty na odkrywanie ich źródła. Była chwila, w której otaczała mnie tylko ciemność. Ku mojej uciesze w oddali rozbłyskało delikatne światło panującego  na zewnątrz dnia. Moje kopyta rwały się do przodu, byleby tylko opuścić to przeklęte miejsce. Powstrzymywałam się jednak, nie chcąc na sam koniec popełnić błędu. Wyjście było wąskie, a ja nie miałam wystarczająco wiele energii by przybrać postaci pustej materii. Musiałam wziąć głęboki wdech i przecisnąć się mimo wszystko. Łeb przeszedł najszybciej, gorzej było z całym tułowiem. Nogi mi się plątały, aż w końcu całe me ciało otuliło przyjemne ciepło. Kichnęłam, na wskutek drastycznej zmiany temperatury otoczenia. Słońce chyliło się ku ziemi, co oznaczało zapadający wieczór. Skrzywiłam się lekko. Moja wędrówka była tak długa?
 - Hej! - znienacka doszedł mnie cudzy głos. Obróciłam się gwałtownie w kierunku źródła dźwięku, a mym oczom ukazała się siwa klacz w białe plamki. Możliwe, iż jej umaszczenie mogłam nazwać po prostu srokatym, ale nie dbałam o to. Spoglądała na mnie przyjaźnie,  aż zrobiłam kilka kroków do tyłu. Znam już te uśmiechy, zaraz będzie próbowała sprzedać mi jakieś ziółka.
 - Słucham? W  czymś przeszkadzam? - wysiliłam się na kulturalne słownictwo, nie chcąc zbyt pochopnie oceniać nieznajomej.
 - Jeśli mogę wiedzieć, co sprowadza cię na te tereny? - zagadnęła.
 - Zwykła podróż - odparłam wymijająco. Spodziewałam się zaraz jakiejkolwiek propozycji kupna eliksiru, który okaże się kompletnie bezużyteczny. Dlatego też musiałam odkryć zamiary klaczy i czym prędzej opuścić to miejsce. Liczyłam na dłuższy odpoczynek, najwyraźniej nie było mi to dane.
 - Ah tak? - spytała - Jeśli twoja podróż nie miała konkretnego celu, chętnie ci coś zaproponuje - te słowa symbolizowały, iż zaczyna swój biznes - Znajdujesz się właśnie na terytorium stada Silver Moon. Jestem jego przywódczynią, na imię mi April - przedstawiła się, a mnie totalnie zbiło z tropu. Nie takiego obrotu spraw się spodziewałam, to też spoglądałam na nią z niemałym zainteresowaniem.
 - Zaproponowałaś mi właśnie dołączenie do swojego stada? -nie dowierzałam.
 - Tak, każdy ma prawo tu być, jeśli tylko chcę - uśmiechnęła się kolejny raz. Ja wciąż myślami tkwiłam we własnym świecie.  Zazwyczaj decyzję podejmowałam spontanicznie, ale ta wymagała ode mnie wykazania się zdrowym rozsądkiem.
 - A co, jeśli jestem seryjnym mordercą i wybiję... - nie wiedziałam, ile tak naprawdę jest tu koni.
 - Wszystkich? - dokończyła za mnie. - Nie jesteś mordercom.
 - Owszem, ale gdybym była? - mruknęłam.
 - To bym ci nawet nie proponowała dołączenia, tylko od razu zostałabyś przegoniona -  wytłumaczyła. Nie kłóciłam się, gdyż w to nie wątpiłam. To stado może mieć wielu silniejszych ode mnie członków. Problemy to ostatnie czego teraz potrzebowałam. Zmrużyłam oczy.
 - Jakie mam korzyści z bycia w takim stadzie? - zapytałam.
 - Bezpieczeństwo. Każdy dba o każdego. Mamy doświadczonych medyków, wytrwałych wojowników, jedzenia pod dostatkiem i czystej wody zdatnej do picia - wymieniła. W głębi mnie rozpoczęła się burza. Nie przewidziałam takiej możliwości, ale bycie tu mogło nieść za sobą wiele korzyści. Wbiłam spojrzenie w klacz.
 - Chyba jestem skora co do twojej propozycji..
**********************************
Znów wędrowałam po lekko zabłoconej drodze. Spod moich kopyt na wszystkie strony pryskały brązowe plamki. Smętnie spoglądałam w dół, próbując ustalić, czy podjęta przeze mnie kilka dni temu decyzja była słuszna. Od sporego czasu prowadziłam tryb koczowniczy, a jednak przez cały ten okres jakaś część mnie chciała znaleźć miejsce do zamieszkania na stałe. A kiedy los podsuwa mi rozwiązanie pod nos, mam mieszane uczucia. To nie tak, że członkowie stada są podli i wredni wobec mnie. Wręcz przeciwnie, każdy z nich sprawia wrażenie przyjaznego.  Za to ja musiałam wyrobić sobie w ich oczach opinię oschłego gbura. Mętlik w głowie nie pozwalał mi się na niczym skupiać. Po części czułam, iż zadomowiłam się tu na dobre. Wiedziałam, gdzie rosła najsmaczniejsza trawa i skąd czerpać najświeższą wodę. Znalazłam ulubione  miejsce do spania i poznałam niektóre sposoby życia innych członków. April najczęściej można było znaleźć na Lazurowej Polanie. Jeden z medyków kręcił się wiecznie po lasach, w poszukiwaniu swych ziół. Pozostali mieli własne ścieżki, którymi spokojnie podążali. Z pewnością w tabunie dominowały klacze, ale jakoś nie miałam do tego pretensji. Zależało mi jedynie na bezpiecznym miejscu do życia i niewielkim gronie przyjaciół. O ile będę miała ochotę odezwać się do kogoś ze stada. Ten jeden, chociaż tylko jeden raz, musiałam się przełamać. Obiecałam sobie zgadać do pierwszej napotkanej osoby. Nie powinno być z tym problemu, gdyż pozostali członkowie chodzą grupkami, toteż jedna z nich powinna przynajmniej gdzieś tu przechodzić.  Nim się obejrzałam, niedaleko granic stada dostrzegłam większy kształt. Zmrużyłam oczy, upewniając się, czy to aby na pewno koń, a nie zmutowany niedźwiedź. Me przypuszczenia były trafne. Ciemnobrunatny ogień stał na środku niczego. Naprawdę, to była ogromna, pusta polana, z niską trawą. Na środku stało jedno drzewo, pod którego koronami krył się ów nieznajomy. Nie kojarzyłam go z widzenia, ale miałam wysokie predyspozycje do nierozpoznawania członków stada. Pełniłam funkcję szpiega, więc zakradanie się w jego stronę nie stanowiło przeszkody. Dopiero będąc niedaleko niego, zdałam sobie sprawę, jak źle muszę się prezentować, bawiąc się w takie podchody. Zatrzymałam się niedaleko i lekko odchrząknęłam. Koń poderwał się w moją stronę. Widocznie wcześniej pochłonęły go myśli, więc zajście go nie  było naprawdę trudne.  Takie wrażenie bynajmniej odebrałam. Spojrzałam na niego i od razu w oczy rzuciło mi się coś dziwnego. Jego spojrzenie wydawało się puste, niemające w sobie żadnych emocji. Nie odzywał się, tak samo jak ja, co spowodowało niezręczną ciszę. Doszłam do wniosku, że skoro to ja do niego podeszłam, to też do mnie należał obowiązek rozpoczęcia rozmowy.
 - Um... jesteś stąd? - rzuciłam pierwszym pytaniem, które przyszło mi do głowy.  Głupim pytaniem.
Pierwszą reakcją z jego strony było lekkie uniesienie brwi w górę. Nie byłam w stanie wyczytać z mimiki, czy to była oznaka zdziwienia. Wyraz pysku wciąż pozostawał taki sam.  B
 - Chodzi ci o moje pochodzenie, czy przynależność do stada?
 -  To drugie - odparłam w minimalnym stopniu zmieszana. Odwrócił łeb i  spojrzał gdzieś w dal, jakby myślami znajdował się w innym miejscu.
 - Tak - rzucił krótko - Od tego ranka - dopowiedział. Ta odpowiedź usatysfakcjonowała mnie,  gdyż przynajmniej wytłumaczyła mi fakt, iż pierwszy raz go widziałam. Z moją pamięcią nie jest aż źle.
 - Cóż, także do niego należę - mruknęłam, w celu podtrzymania rozmowy. Nie kleiła się ona zbyt bardzo, a ja musiałam nawiązać jakieś nowe kontakty. Obiecałam sobie to, a ja nie lubię rezygnować z ustalonych celów. Jeśli jednak okaże się on mocno aspołeczny, nie będę naciskać.
 - Zdradzisz mi swe imię? - zapytałam.
 - A po cóż to? - odparł pytaniem. Przekręciłam w duchu oczami. Trafiłam na marudę i gbura.
 - Jesteśmy w jednym stadzie, warto się znać - mruknęłam zirytowana. Spojrzał na mnie, a ja wciąż nie byłam w stanie określić jego emocji. - Zacznę dla przykładu - oświadczyłam  - Jestem Shanti.
 -  Caranthir.
Po  jego  przedstawieniu byłam już pewna jednego. Nie dogadam się z nim, on nawet nie próbuje brzmieć na chętnego do rozmowy. Doceniam bynajmniej jego szczerość, bo jeśli ja zaraz bym ją zastosowała, mogę posłużyć się niezbyt przyjemnym słownictwem. Za szybko się denerwuję.
 - W takim razie żegnam, przynajmniej próbowałam z tobą rozmawiać - rzuciłam oskarżycielsko. Nic nie odpowiedział. Z pewnością uznał me zachowanie za dziecinne. Wydawał mi się starszy ode mnie i to z kilka lat. Ledwo się odwróciłam i zrobiłam parę dłuższych kroków, a coś rozbłysnęło w pobliskich krzakach. Zatrzymałam się i obejrzałam do tyłu. Caranthir wciąż stał w swoim miejscu, znów obrócony tyłem do mnie. Prychnęłam cicho. Wbiłam spojrzenie we własne kopyta. Nie minęła chwila, a poczułam ból w prawym boku. Coś przygniotło mnie do ziemi. Kątem oka dostrzegłam nad sobą sporej wielkości wilka z czerwonymi ślepiami. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, gdy zanurzył swe  kły w mym grzbiecie.  Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Starałam  skupić w sobie jakąś moc, np. porazić go prądem, ale ktoś inny mnie wyprzedził. Pan gbur powalił go w krótszą chwilę na ziemię i ... po prostu się z nim rozprawił. W tym czasie z trudem podniosłam się na nogi, spoglądając jak na mojej czarnej sierści powstają czerwone plamy. Syknęłam, zrobiło mi się trochę słabo. Jednocześnie rozglądałam się panicznie dokoła. Wilki lubią atakować w większych grupach, więc reszta może się zawsze kręcić w pobliżu. 
 - Jak bardzo źle się czujesz? - usłyszałam głos ogiera. Nie brzmiał na zmartwionego, ale przynajmniej spytał.
 - Nie jest źle - odparłam - Poza tym... myślę, że byłabym w stanie poradzić sobie sama - skłamałam. Moje ego by ucierpiało, gdybym po prostu wyznała szczerą wdzięczność. - Mimo to... dziękuję ci.

<Caranthir?>

17 wrz 2019

Wojownik, Caranthir!

Powitajmy w stadzie nowego wojownika - Caranthira!

Yewrezz
 13.11 | 7 lat | Koń ziemski | Wojownik | Shee [discord]

Od Laisreana CD Mauer

Stałem spokojnie przy Jeziorze Gai, kontemplując nad pięknem kwiatów rosnących przy wodzie, gdy nagle usłyszałem donośne skrzeczenie stada ptaków przelatującego po niebie. Zadarłem głowę do góry, wpatrując się w piękne, błękitne niebo i nieliczne chmury leniwie sunące w nieznanym mi kierunku. Ten widok wprawił mnie w zamyślenie i niespodziewanie mnie natchnął.

Jakże swobodnie płyną
chmury, i jak dostojnie!

Gdy las mroczny, spokojny

wzywa je, darzą go hojnie

złocistą chleba kruszyną
i ciągną oczarowane
przez fioletowe sawanny
o płomienistym obrzeżu
-by zniknąć, gdy je przemierzą
łagodne, ciche, zbłąkane.

Nagle poczułem się niesamowicie zrelaksowany i usatysfakcjonowany tym, że w końcu, po kilkunastu dniach, wena znowu do mnie wróciła i mogłem powrócić do tworzenia. Szczęśliwy, powolnym krokiem udałem się do Lasu Świateł, podziwiając przyrodę wokół mnie. Szedłbym tak dalej, gdybym nagle pod jednym ze swoich kopyt nie poczuł czegoś, co zdecydowanie glebą nie było. Wyrwany z zamyślenia, spuściłem swój wzrok w dół i spostrzegłem jakąś sakiewkę, na którą przez swoją nieuwagę nadepnąłem. Ostrożnie podniosłem przedmiot z ziemi i zacząłem rozglądać się wokół w poszukiwaniu właściciela owej sakiewki. Jednak mój wzrok nie spoczął na żadnym żywym stworzeniu (z wyjątkiem jednego ptaka, który przez cały czas przyglądał mi się ciekawsko). Postanowiłem więc udać się dalej, z nadzieją, że (najprawdopodobniej) koń, który to zgubił jest gdzieś w pobliżu. Ewentualnie stwierdziłem, że jeśli nikogo nie znajdę pójdę do April, w końcu ona jest przywódczynią stada. Po chwili, gdy udałem się głębiej w las, moim oczom ukazała się sylwetka siwej klaczy. Wydawało mi się, że już wcześniej ją widziałem i należała ona do stada. Zaciekawiony zacząłem się jej przyglądać, gdy nagle gwałtownie się odwróciła. Wyglądała na lekko zakłopotaną i przez dłuższy czas wpatrywała się we mnie bez słowa, więc postanowiłem jako pierwszy zabrać głos:
-Witam, Laisrean mnie zwą, śmiem twierdzić, że już cię ujrzałem.
Klacz przez chwilę wydawała się wytrącona z równowagi przez moją wypowiedź, ale szybko odpowiedziała, uśmiechając się nieśmiało.
-Miło mi cię poznać. Jestem Mauer, jeden z medyków.
Medyk? Ciekawy zawód. Ale również niesamowicie trudny. Postanowiłem jednak nie rozwodzić się nad tym i oddać Mauer jej własność.
-To chyba do ciebie należy, jeśli mnie nie zmyliły moje spostrzeżenia - odrzekłem, podając klaczy jej sakiewkę.
Odebrała ją z wdzięcznym wyrazem pyska, z czego wywnioskowałem, że owa rzecz musiała mieć dla niej niezwykle duże znaczenie. 
-Dziękuję. Już prawie zawału dostałam - zaśmiała się cicho.
Sprawiała wrażenie nieco nerwowej, ale wydawała się sympatyczna, więc postanowiłem  porozmawiać z nią jeszcze chwilkę.
-Wnioskuję zatem, że owa sakiewka wartość dużą ma dla ciebie? Zmartwiona się wydawałaś, swym spojrzeniem jej szukając - odrzekłem.
Klacz pokiwała głową.
-Tak, jest dla mnie ważna, dziękuję za znalezienie jej - uśmiechnęła się - Czym się zajmujesz w stadzie?
-Ah, pisaniem wierszy się trudzę, więc stanowisko poety objąłem - posłałem ciepły uśmiech w stronę Mauer - Może masz ochotę udać się ze mną na spacer po terenach, gdyż pogoda dzisiaj jest wyjątkowo piękna? - spytałem.
Klacz pokiwała niepewnie głową i zaczęliśmy iść. Zapadła dość niezręczna cisza, której nie miałem zamiaru przerwać, gdyż zwyczajnie nie wiedziałem jaki temat zacząć. 
<Mauer?>

16 wrz 2019

Od Alicji CD. Vanitasa


- Cóż, stoisz właśnie na terenach stada Silver Moon. Zamieszkuje ono te tereny od trochę już dłuższego czasu - wytłumaczył mi ogier. - Jeśli chciałabyś wiedzieć więcej, mogę... zaprowadzić cię do przywódcy - dodał. 
Stałam jak wryta, nie wiedząc co zrobić. Dołączyć do stada, znowu? Czy miałabym gwarancję, że nie odrzuci mnie jak poprzednie? 
 - A myślisz, że przyjęłaby do stada kogoś takiego jak ja? - spytałam po chwili. 
Ogier lekko przechylił łeb.
 - Co masz na myśli, używając tego sformułowania? Jeśli masz czyste intencje i naprawdę chcesz tu dołączyć, to nie widzę żadnego problemu - stwierdził. - Wpierw jednak warto by było się przedstawić. Jestem Vanitas. Pełnię w stadzie rolę medyka, więc w razie wypadków służę pomocom. A jak brzmi twe imię?
 - Alicja - odparłam. - W takim razie, zaprowadzisz mnie do przywódczyni?
Vanitas zgodził się, więc ruszyłam za nim w nieznanym mi kierunku. Po drodze nie rozmawiałam z ogierem, bo byłam skupiona na obserwacji otoczenia. Szliśmy już dosyć długo, a byłam niemalże pewna, że tereny stada skrywają jeszcze więcej ciekawych miejsc.
W pewnym momencie, na pewnej ślicznej polanie pełnej kwiatów zauważyłam w oddali pewną jasną klacz, dosyć krępej budowy. Kiedy nas zobaczyła, podeszła bliżej i spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
 - Któż to jest? - zapytała Vanitasa.
 - Przedstawiła się jako Alicja. - odparł ogier. - Chce się dowiedzieć czegoś o stadzie.
Wstrząsnęłam grzywą, odrobinę zdenerwowana, że ktoś mnie przedstawia, podczas gdy doskonale umiem zrobić to sama. Nie wiedziałam jednak zbytnio, co dodać, więc tylko pokiwałam głową, kiedy klacz - chyba przywódczyni - ponownie zwróciła na mnie oczy.
- A więc ja jestem April, a to jest stado Silver Moon, znajdujące się na terenach Seranii - zaczęła, po czym nagle przybrała nieco niepewny wyraz pyska. - A... Chciałabyś dołączyć?
Z początku chciałam zapytać, czy według niej jestem kompetentna, ale przypomniałam sobie co mówił Vanitas.
- Jeśli... Jeśli mogę - odparłam wreszcie, choć nadal miałam wątpliwości. Oni jeszcze nie poznali mnie z tej "ognistej" strony, według niektórych gorszej. Jeśli dowiedzą się, że mają w stadzie klacz, która potrafi w ciągu chwili spalić konia żywcem, czy pozwolą mi tu zostać? 
Z rozmyślań wyrwała mnie April, która bacznie mi się przyglądała.
- Wszystko w porządku? - zapytała. - Zdaje mi się, że się nad czymś wahasz.
Uniosłam łeb. Mam jej powiedzieć? No nic, prędzej czy później się dowie, więc może lepiej ostrzec ją od razu.
- Bo ja... Nie jestem zwykłym koniem - wyjaśniłam.
- Tak jak większość z nas - odparł Vanitas, który do tej pory stał cicho.
Wlepiłam w niego swe ślepia, nie do końca wiedząc, co ma na myśli.
- To znaczy? - spytałam.
- No cóż... Mamy swoje moce i szczególne umiejętności, niektórzy mają też odmienny wygląd...
- Naprawdę? - zdziwiłam się. - Czyli nie byłabym tutaj żadnym... Odmieńcem? 
- Każdy z nas jest inny, ale wszyscy jesteśmy jednym stadem - wyjaśniła przywódczyni. - Jeśli nie masz złych zamiarów, przyjmiemy cię bez względu na twoje inności.
Przymknęłam na chwilę oczy. Głos April był pełen spokoju i mądrości. 
- W moim poprzednim stadzie było trochę inaczej - powiedziałam.
Klacz zerknęła na mnie z pewnego rodzaju troską. 
- Tak czy inaczej, pora zapomnieć o przeszłości. Od teraz twoim stadem jest Silver Moon, więc powinnaś poznać tutejsze tereny.
Uśmiechnęłam się lekko. Tereny są tu cudowne, bez dwóch zdań. Chętnie więc zobaczyła bym je bardziej... Z bliska?
- Vanitas, jeśli nie masz nic do roboty, może oprowadziłbyś Alicję po Seranii? - spytała przywódczyni.

Vanitas, może April?