— (...) Od dziecka planowałeś mieć rolę obrońcy stada? — spytała zaczynając temat rozmowy.
— Nie. — odpowiedział krótko, lecz gdy klacz dała mu czas, ten kontynuował. — Od dziecka szkolono mnie na wojownika, lecz pozostałem przy walce magią. Przysiągłem na kodeks rycerski i obrona stada to mój obowiązek. — wyjaśnił spokojnie, dokładnie wypowiadając każde ze słów. — Pochodzę też wojowniczego stada, gdzie kodeks był obowiązkiem. — dodał lekko wzdychając.
— A czemu stamtąd odszedłeś? — zapytała zerkając na ogiera.
— Bo wszyscy nie żyją. — odpowiedział bez jakichkolwiek uczuć, których i tak nie posiadał. — Nie zdołałem ich obronić. — dodał trochę ciszej i choć teraz zamilkł, w środku krzyczał. W tym też momencie zapadła cisza, którą ogier rozumiał, ba, klacz nie musiała tego komentować.
Z jednej strony, ogier miał ochotę uciec od jakichkolwiek istot żywych lub rozpędzić się, wyżyć w terenie i wrócić zmęczonym, by móc przespać te okrutne dni. Lecz z drugiej strony, chyba nadszedł czas, gdy to trzeba choć trochę otworzyć się do innych, porozmawiać, gdyż to rozmowa jest najlepszym lekarstwem na wszystko, ba, nawet jakby miało się gadać z własnym cieniem. W pewnym momencie ogier poczuł dziwną ulgę, która zaraz została stłumiona zlodowaciałym sercem, a wszystko to działo się w ułamkach sekund, czego nie dało się zauważyć.
— Jak Twoja rana? — spytał zaraz Car, zerkając na grzbiet klaczy. — Podali Ci maść z ziół? Dobrze regeneruje skórę. — dodał, chcąc sam rozpocząć jakąś rozmowę, co jest trochę jego przeciwieństwem.
Shanti?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz