27 mar 2020

Zawieszenie bloga

Hej! Jak na pewno każdy, a przynajmniej większość zauważyła aktywność na blogu bardzo spadła, dlatego też wraz z Avianą doszłyśmy do wniosku, że czas zamknąć blog. Nie jest to dla nas najprostsze ze względu na spory sentyment (w końcu ten blog miał już 3 życia) jednak czasem lepiej sobie odpuścić. Poza tym nie ukrywajmy, blog nie ma żadnej ciekawej fabuły i jest to po prostu proste stado, brakuje już trochę pomysłów na opowiadania itp.
Bardzo możliwe, acz nie jest to pewne, powstanie nowy blog, prawdopodobnie o ludziach, chociaż tak jak wspomniałam nie jest to gwarantowane.

Dziękuję w imieniu swoim i Aviany wszystkim członkom stada za wspólne chwile i dobre wspomnienia. Discord ani samo stado nie zostaną usunięte, więc osoby które chcą aby ich postacie i opowiadania zostały z bloga usunięte proszone są o prywatny kontakt tutaj.
Jeszcze raz dziękujemy i trzymajcie się tam ciepło! 💞💞

Pozdrawiam,
Przywódczyni April

23 mar 2020

Od Shanti CD Phanthoma

 - Inteligentne osoby z reguły się nie nudzą - mruknęłam, lekko się uśmiechając. - Może i nie narzekam na brak frajdy w życiu, ale skrzydła byłyby ciekawym urozmaiceniem. W sumie każda rasa jest interesująca. Pegaz, jednorożec, hipokamp, sleipnir - wymieniałam w zamyśle.
 - Chciałabyś mieć 8 nóg? Albo rybi ogon, zamiast tylnych kopyt? - spytał z lekkim zaskoczeniem.
 - W sumie to tego akurat nie. - stwierdziłam po szybkiej analizie takiego życia. - Wciąż jednak podtrzymuje zdanie, że skrzydła są fascynujące - dodałam i przyjrzałam się ogierowi. Choć naprawdę często go widywałam, to głównie tylko na niebie, kiedy latał w miejscu, w którym ja zawsze chciałam być. Wzięłam głęboki wdech. Skoro zdecydowałam się go zagadać, to muszę teraz jakoś potrzymać rozmowę. Od sporego czasu trzymałam się mocno ubocza, mało z kim wymieniając chociażby spojrzenie. A teraz rzucałam się na głęboką wodę i starałam sobie znaleźć znajomych.
 - A ja wciąż nie przeczę, że są pożyteczne - odparł w końcu Phanthom.
 - Długo jesteś w stadzie ? - zapytałam. Słońce przedzierało się przez korony osłaniających nas drzew, a jego przyjemne ciepło nagrzewało moje futro.
 - Prawie od samego początku - odpowiedział, a ja pokiwałam z uznaniem łbem. - Byłem pierwszym członkiem po przywódczyni i jej doradcy - dodał spokojnie. Choć April rozpoznawałam, to za nic w świecie nie byłam w stanie przypomnieć sobie wyglądu jej zastępczyni, a tym bardziej imienia. Prawdopodobnie powinnam zacząć interesować się bardziej życiem stada. Póki co, jedyne czemu się oddawałam, to obserwacji wszelkich latających stworzeń, co prawdopodobnie było trochę niepokojące. Powinnam znaleźć sobie jakieś hobby.
 - Przeszedłbyś się ze mną na spacer? - zapytałam pewnie - Dawno nie rozmawiałam z nikim... To znaczy, po prostu jakoś przyjemnie mi się siedziało samej na uboczu. Teraz potrzebuję chyba zregenerować poziom samotności - wyjaśniłam.
 - Nie mam nic konkretnego do roboty, więc - urwał na moment - czemu nie? - mruknął.
 - Cudownie - poczułam lekką satysfakcję z powodu próby nawiązania przeze mnie jakiegokolwiek kontaktu z innymi członkami stada. Koniec wychodzenia na wiecznego odludka.
 Spacerując, mieliśmy okazję minąć parę koni ze stada. Nie ukrywam, kara pegazica od razu przykuła moją uwagę. To nie tak, że te wszystkie skrzydła wywołują we mnie zazdrość. Po prostu pobudzają moją chęć latania blisko słońca.
 - Nie uważasz, że trochę tu nudno ostatni? - odważyłam się zagadać.
 - Co masz na myśli? - spytał.
 - Żadnych wojen, problemów, nikt się nie kłóci - zaczęłam wymieniać - Oczywiście nie narzekam na to. Dobrze, że w stadzie panuje pokój, ale to jest jednak ten rodzaj rozrywki, którego mi poniekąd brakuje.
 - Brakuje ci wojen? - lekko prychnął.
 - Nieee - wzięłam głęboki wdech - Przepraszam. Jak próbuję się rozgadać, nie kontroluję tego, co mówię - westchnęłam ciężko - Ah.. moja poprzednia wypowiedź zabrzmiała naprawdę źle - dodałam. Znów zdałam sobie sprawę, iż jak zwykle mówiłam bez składu i ładu.

<Phanthom?>

21 mar 2020

Od Vanitasa CD April

Rozchyliłem w zdumieniu pysku, a spojrzeniem uciekłem na pobliską Cykorię Podróżnika, rosnącą na skraju lasu. Jej słowa z lekka mnie zamurowały. Moje wcześniejsze wyznanie było swego rodzaju próbą wyrzucenia z siebie tych wszystkich niezrozumiałych mi uczuć.  Spodziewałem się, że zadziała to na mnie jak roślina medyczna - jak lekarstwo. Dziwnie mrowienie w podbrzuszu, zbyt wielkie zainteresowanie cudzą osobą - w obecności April świat stawał się inny. Nawet nie byłem w stanie określić tego sensownie. Wydawało mi się, że jestem za młody na miłość, że nie dojrzałem jeszcze do tego poziomu. W życiu kierowałem się logiką, w większości czasu starałem się zachować powagę.
A teraz? Sam nie wiedziałem, co próbuję zrobić. A plan, który układał się w mojej głowie, był strasznie niepodobny do całokształtu mojej osoby.
 - April - odezwałem się w końcu, niezwykle spokojnym głosem. Klacz podniosła na mnie wzrok, a uśmiech tkwiący uprzednio na jej pysku lekko przygasł - Proszę, spotkajmy się wieczorem przy Lesie Świateł - te słowa wychodziły ze mnie z taką łatwością, iż poczułem się  pewniej.
Przywódczyni spojrzała na mnie ze zdumieniem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że w tym momencie wychodziłem na osła bez manier, gdyż ledwo co powiedziała mi o swoich uczuciach.
Musiałem jednak wszystko zaplanować w swojej głowie i przygotować się do tego psychicznie.    
W ramach odpowiedzi otrzymałem niepewne skinienie łbem. Wybełkotałem pod nosem krótkie pożegnanie, po czym odwróciłem się i podreptałem przed siebie. Muszę ostatecznie podsumować wszelkie więzi, utworzone pomiędzy nami.
***********
Słońce zanikało między koronami drzew, a zwisające z gałęzi kule zaczęły rozświetlać okolicę swą niebieską barwą. I w końcu, wśród tych wszelkich roślin, spostrzegłem przysuwający się kształt konia. Klacz przystanęła obok mnie, a po jej wyrazie pyska zauważyłem, iż nie do końca rozumie moje zamiary. Ja sam, pomimo kilku godzin przygotowań, nie wiedziałem, co dokładnie robię. 
 - Cokolwiek się teraz  stanie, chcę, abyś szła obok mnie i słuchała tego, co będę mówił - poprosiłem, choć bardziej brzmiało to jak rządnie. A że była przywódczynią stada, do którego należałem,  raczej nie wypadało się tak do niej zwracać. April mimo wszystko pokiwała głową. 
 - A więc tak - zacząłem marsz, a klacz ruszyła za mną - Wiem, że to zdarzenie jest dla nas trudne, a tym bardziej w obliczu zaistniałych ostatnio sytuacji. Przykro mi, że cię obciążam swoim problemem, ale nie byłbym w stanie żyć dalej, ignorując tę sprawę. Obydwoje wiemy, iż nic już nie będzie między nami wyglądać tak samo. Jesteś mądra, piękna i zabawna - mrucząc to, poczułem się nieswojo, ale i szczerze. Pierwszy raz prawiłem komukolwiek takie komplementy. Ćwiczyłem to jednak dzisiaj przed drzewem, wyobrażając sobie na jego miejscu April. Naprawdę, za bardzo to przeżywam. Podniosłem wzrok na drogę przed nami. Byliśmy coraz bliżej upragnionego przeze mnie miejsca. Przywódczyni prawdopodobnie chciała podziękować za moje miłe słowa, ale zacząłem mówić dalej. Później przeproszę ją, za wtrącanie się w zdanie.
 - Nie umiem się rozgadywać, także przejdę do sedna całej sprawy - zatrzymałem się. Zaprowadziłem ją pod Leśny Łuk. Od razu udzieliła mi się uspokajająca aura tego miejsca. Stanąłem naprzeciw klaczy i lekko ugiąłem przednią nogę, pochylając się. Za pomocą telekinezy, postawiłem przed nią nazbierany przeze mnie wcześniej bukiet najbardziej kolorowych kwiatów, jakie udało mi się znaleźć. Poczułem, jak całe moje ciało przeszywa dreszcz.
 - Kocham cię i chciałbym wiedzieć, czy zgadzasz się zostać moją partnerką? - zapytałem. 

<April?>

Od Aviany Do April

Dni, tygodnie i miesiące mijały w stadzie które odważnie kierowała April. Wszystko układało się całkiem... dobrze. Od incydentu z Lasem Zguby i moim okropnym zachowaniem nie było większych problemów. Obserwowałam w cieniu inne konie, ich relacje które się polepszały lub pogarszały z czasem, wzloty i upadki, kłótnie czy rozczulające zachowania wobec siebie. Uwadze też nie umknęła mi sytuacja między Vanitasem, a April. Przyznać musiałam, że cieszyłam się na ich widok szczególnie. Vanitas był idealnym kandydatem dla mojej kuzynki i czułam, że mogę mu zaufać. Po tym wszystkim co zrobił dla mnie, April i całego stada, nie było tak naprawdę innej opcji. 
Obserwując też innych widziałam jak używają stale swoich mocy, tych bardziej drobiazgowych jak rozświetlanie drogi blaskiem z oczu, czy po same zdolności mogące podpalić wszystko w zasięgu wzroku. Każdy był z nimi oswojony i... wolny... Wszyscy wydawali się tacy wolni, nikt nie rozkazywał im względem ich umiejętności, każdy sam w swoim sumieniu wiedział najlepiej do czego może się najdalej posunąć. Czułam jak zazdrość oplatuje całe moje ciało kiedy wiedziałam, że ja musiałam być kontrolowana dla własnego dobra. To z czym się urodziłam było teraz mi zabrane. To nie tak, że winiłam za to kogokolwiek oprócz samej siebie. Po prostu byłam zazdrosna i z każdym nużącym dniem pragnęłam odzyskać to co moje, nawet jeżeli wszystko miałoby zacząć się od nowa w co szczerze wątpiłam. Czułam się bardziej odpowiedzialna i zdrowa na umyśle żeby móc samej kontrolować moje moce. Nie mogli mi ich przecież odebrać na dobre.

Po wielu minutach kiedy słońce zaczynało coraz bardziej grzać, April otworzyła delikatnie powieki, rozglądając się w lekkim zdezorientowaniu. 
- Znowu przysnęłam...? - wymruczała ledwie przytomna, co wywołało u mnie cichy śmiech.
- Dobrze, że trochę pospałaś. Ostatnio masz sporo na głowie, dodatkowo sprawy sercowe... Dobrze widzieć cię taką odprężoną, taką spokojną. - powiedziałam z promiennym uśmiechem, co klacz zaraz odwzajemniła. - Skoro już się obudziłaś, przykro mi zakłócać ten spokój, ale muszę cię o coś ważnego zapytać.
Poczułam jak April lekko spięła się na te słowa, kiedy ja odwróciłam łeb w stronę drzew. Czułam, że łatwiej będzie mi to powiedzieć nie patrząc jej w oczy, wolałam skupić się na czymś innym, ale najdroższy boże, to niewiele pomogło... Planowałam zapytać się ją o to już dawno temu, analizowałam jak może zareagować i jak najlepiej będzie to wszystko rozegrać. Plan miałam ułożony już od jakiegoś czasu, ale naprawdę ciężko stałam z realizacją jego. Jednak teraz był ten moment i nic mnie już nie da rady powstrzymać, teraz albo nigdy, Avi.
- Coś się stało? Coś z twoim głosem? Stado? Źle się czujesz? - rozpoczęła swoją wyliczankę April, teraz już zupełnie pobudzona i gotowa do działania.
- Nie, spokojnie, wszystko jest w porządku... - zaczęłam odchrząkując - No więc, wiesz, że ostatnio całkiem dobrze sobie radzę, w końcu sama to przyznałaś nie raz i widzę to w twoich oczach. Ja też sama czuję się naprawdę dobrze, jest naprawdę... Jest lepiej niż było i to wszystko dzięki tobie i twojej opiece i... - westchnęłam ciężko przerywając nagle. Czułam na sobie wzrok April który zapewne domagał się natychmiastowej odpowiedzi, gotów wypalić we mnie dziurę jeżeli zaraz czegoś nie powiem. - Chcę odzyskać swoje moce. Chcę znowu móc przejmować kontrolę nad innymi istotami. Proszę, zaufaj mi. Jestem gotowa i jestem tego pewna. 
Spojrzałam się jej prosto w oczy, gotowa na jej sprzeciw, ale jednak chciałam spróbować, chciałam uwierzyć, że jednak się zgodzi. Każda sekunda jej milczenia trwała w wieczność kiedy tylko wpatrywała się we mnie pustym wzrokiem. Błagam, April, odezwij się...

< April >

20 mar 2020

Od Phanthoma cd. Shanti

Po co mi kopyta, gdy mam skrzydła? No tak, żeby całkowicie nie stracić kontaktu z rzeczywistością.
Za każdym razem czułem się tak samo podczas lotu. Chociaż wiatr wciskał się między oczy, wywoływał dreszcz na skórze, a im byłeś wyżej, tym ciężej było oddychać, to mimo tego latania sprawiało mi za każdym razem tyle samo przyjemności. Może już nie dokładnie tak dużo, jak kiedyś, w końcu robiłem to minimum raz czy dwa dziennie, a jednak czułem, że bez skrzydeł nie byłbym sobą. Tak jak ryba bez łusek, albo żaba bez długiego języka. Chociaż dziwne określenia, tak właśnie bym się czuł. 
Gdy wstałem, rozłożyłem skrzydła, które były teraz nieco większe, niż je zapamiętałem. Czasem zapominałem, że one dalej rosną. Niekiedy lubiłem sobie żartować, że na łożu śmierci będą na tyle duże, że okryje się nimi całkowicie i nikt nie będzie musiał zakopywać mojego ciała. Poskubałem trochę świeżej trawy, skropionej rosą, po czym ruszyłem przed siebie kłusem. Rozłożyłem znowu skrzydła i zacząłem się unosić. Przeleciałem nad zbiornikiem wodnym, kopytem zahaczając o taflę i płosząc wszystkie ryby, które mogłem zobaczyć z góry, w tej czystej wodzie. Potem wzniosłem się wyżej i leciałem. Robiłem to każdego ranka, taka rutyna, czy nawet rytuał, bez którego dzień nie byłby udany. Jakie więc jest mój smutek, kiedy pogoda nie sprzyja i nie pozwala mi polatać, tylko siedzieć wśród drzew i czekać na koniec burzy.
Zniżyłem swój lot, aby zatrzymać się na małej polance. Wydawała się bezpieczna, a dzisiaj na prawdę nie miałem żadnej ochoty na ucieczkę przed jakimś wilkiem, czy coś podobnego. Może dawniej by mnie to nawet bawiło, spędzałbym w ten sposób każdy wolny dzień, razem ze znajomymi tylko czekalibyśmy na tę cenną chwilę, by poczuć adrenalinę. Teraz jednak wolałem zachwycać się spokojem tego dnia, świeżym zapachem, jaka niosła wiosna i nareszcie poczuć to ciepło słońca, którego mi trochę brakowało podczas zimy. Nie musiałem się martwić, że odmrożę sobie kopyta czy pysk, grzebiąc w śniegu, w poszukiwaniu jakiegoś mchu. Mogłem przysłuchiwać się radosnym śpiewom ptaków i słuchać innych dźwięków, które nadeszły po obudzenie się ze snu zimowego małych gryzoni i innych zwierzątek. Czy coś mogło popsuć ten piękny dzień?
Nim się spostrzegłem, przy moich kopytach leżała klacz. Była to czarna samica, widocznie zaciekawiona moimi skrzydłami. Przyznam, byłem z nich dumny, a najbardziej z ich wielkości, szerokości i tego, że były to pierzaste pióra, jak u orła, a nie nietoperza, które miało kilku moich znajomych. Przyznam, że niekiedy bardzo to się przydawało, niektórzy uciekali na sam widok tych strasznych skrzydeł, ale nie oddałbym swoich za nic.
- Wiesz, to nic trudnego – tak naprawdę nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Szkoda, że nie mam skrzydeł – dodała z lekkim smutkiem.
- Jak się czegoś nie ma, zawsze się wydaje, że to wspaniała rzecz – przyznałem szczerze.
- Nie lubisz swoich skrzydeł? - pokręciłem głową.
- Lubię, ale mam je od małego. Jakbyś nagle dostała skrzydeł, ugięłabyś się pod ich ciężarem – powiedziałem poważnie, na co ona się lekko uśmiechnęła rozbawiona.
- Może i racja – przyznała. - Ale można latać niczym ptak – dodała rozmarzona.
- Fakt, to bardzo przyjemne uczucie. Ale ziemskie konie chyba też się nie nudzą – zerknąłem na nią.

Shanti?

19 mar 2020

Od April CD Vanitasa

Nie będę kłamać, nagłe wyznanie Vanitasa nieco mnie zaskoczyło. Co prawda, widziałam, że od pewnego czasu ogier zachowuje się względem mnie.. trochę inaczej, lecz zbytnio się nad tym nie zastanawiałam. Nie mogę również zaprzeczyć, że towarzystwo Vanitasa bardzo mnie uspokajało i cieszyłam się na samą myśl o spotkaniu z nim. Często gdy go widziałam, towarzyszyło mi również dziwne mrowienie w podbrzuszu, więc sama zaczęłam się zastanawiać... Czy Vanitas był dla mnie tylko i wyłącznie przyjacielem? Sama już nie byłam pewna, nigdy nie byłam zbyt dobra w określaniu moich emocji. Było to dla mnie coś zupełnie nowego, musiałam więc pomyśleć, zastanowić się. Nie była to prosta sprawa, miłość to w końcu nie zabawa. W ciszy wpatrywałam się w odchodzącego ogiera. Będę musiała jeszcze później o tym z nim porozmawiać, nie mogę udawać, że nic się nie stało. Moje własne uczucia stały się dla mnie zagadką, której nie umiałam rozwiązać. Westchnęłam przeciągle i postanowiłam udać się na spacer, by trochę oczyścić moje myśli. Stawiałam powolne kroki, rozglądając się wokół i podziwiając przyrodę. Moje myśli jednak co chwilę wracały do ogiera, nie mogłam się skupić na niczym innym. Wiedziałam, że nie poradzę sobie z tym sama, postanowiłam więc udać się po radę do najbardziej zaufanej mi klaczy. Popędziłam na polanę, gdyż byłam niemal stuprocentowo pewna, że to właśnie tam ją znajdę. Nie myliłam się, moja kuzynka leżała spokojnie wśród zielonej trawy. Uśmiechnęłam się i podbiegłam do niej. Aviana odwzajemniła uśmiech, wydawała się mile zaskoczona i zadowolona moim przybyciem. Położyłam się na trawie zaraz obok niej.
-Wszystko w porządku? Wyglądasz na lekko zmartwioną - zaczęła rozmowę.
Pokiwałam lekko głową, przez chwilę nie udzielając odpowiedzi i wpatrując się w dal.
-Właściwie, przyszłam po radę - powiedziałam po chwili ciszy.
Te słowa najwyraźniej zainteresowały towarzyszącą mi klacz, lecz jej pysk przybrał poważniejszy wyraz.
-Radę? Czy stało się coś poważnego? Coś ze stadem? - wyglądała na zatroskaną.
-Nie, nie - uśmiechnęłam się, by ją uspokoić - Właściwie to chodzi o Vanitasa.
-Ah, czyli sprawy sercowe - zaśmiała się moja towarzyszka, wyglądała jakby kamień spadł jej z serca - o co dokładniej chodzi?
Dokładnie, ze szczegółami, opowiedziałam Avianie o wszystkim. Klacz słuchała mnie uważnie, od czasu do czasu się uśmiechając. Nie wchodziła mi w zdanie, tylko czekała aż skończę. Gdy skończyłam, moja kuzynka zaczęła mówić:
-Wiesz co, wydaję mi się, że ty też go lubisz, tylko trudno ci to zrozumieć. Co prawda nie jestem ekspertem w tych sprawach, lecz wiesz, uczucia, które mi opisałaś... są raczej jednoznaczne. Idź do niego, wiesz? Inaczej stracisz szansę.
Pokiwałam głową i rzuciłam klaczy szeroki uśmiech, który ona odwzajemniła. Porozmawiałyśmy chwilę jeszcze, po czym pożegnałam się z nią. Pospacerowałam jeszcze chwilę, rozmyślając, lecz rozmowa z klaczą napełniła mnie odwagą. Chyba wiedziałam już, co będzie dla mnie najlepsze. Postanowiłam znaleźć Vanitasa, i nie musiałam szukać długo - ogier znajdował się w miejscu, w którym się rozstaliśmy. Podeszłam do niego z uśmiechem. Wygląd na zmartwionego, ale odwzajemnił mój uśmiech.
-Wiesz co - zaczęłam - Przemyślałam to wszystko. Wiesz, na początku nie byłam pewna. Moje uczucia były dla mnie zagadką, ale teraz - myślę, że już wiem. Nigdy nie czułam czegoś takiego do kogokolwiek innego, ja chyba - przestałam na chwilę mówić - czuję do ciebie coś więcej niż do przyjaciela.
<Vanitas?>

17 mar 2020

Od Shanti do Phanthoma

 Choć na ziemi wciąż tkwiły resztki białego puchu, w powietrzu dało się wyczuć zbliżającą wiosnę. Słońce, z początku delikatnie, a teraz coraz to odważniej wychylało się zza chmur. Jego jasne promienie oświetlały całą okolicę, a ja z ogromną chęcią chłonęłam niebiańskie ciepło. Śnieg topniał, a większość dróg zamieniła się w błotne ścieżki.  Gruba sierść, gęsto porastająca moją skórę, sprawiała, że zaczynało mi się robić gorąco. Za gorąco.
 Z niechęcią zsunęłam się z głównej polany i skryłam się w cieniu drzew, dalej obserwując tą wielką i żółtą kulę światła. Czułam potrzebę bycia blisko niej, ale nie miałam ku temu predyspozycji. Nie będę ukrywać, iż zawsze odczuwałam zazdrość na widok skrzydlatych stworzeń, które to mają szanse na wzniesienie się między chmury. Zadarłam wysoko łeb, wbijając spojrzenie w błękitne niebo. Sporych rozmiarów zwierzę przeleciało przed słońcem, rzucając na ziemię cień o kształcie konia. Pegaz.
 Wiedziałam, że w stadzie były dwa przedstawiciele tej rasy, jednak nigdy nie miałam okazji do rozmowy z nimi. Ciężki by mi się pewnie stało obok nich,  gdybym widziała te cudowne skrzydła, które pozwalają im na takie wspaniałe czyny. Uśmiechnęłam się lekko i wstałam z ziemi. Nie mogłam w końcu cały dzień leżeć, warto  byłoby odbyć jakiś spacer. Zrzuciłam spojrzenie po okolicy. Żadnej żywej duszy. Jednak skoro stado nie należało do licznych, a tereny były rozległe, to konie mogły się porozchodzić na wszystkie strony. Prawdopodobnie mogę spotkać kogoś po drodze.
 Idąc ścieżką, co jakiś czas ślizgałam się po zabłoconej trasie. Moje kopyta nie były przyzwyczajone do tego typu terenów.  Drepcząc dalej, nie mogłam oprzeć się pokusie spojrzenia w niebo. Ledwo to zrobiłam, a moje nogi zaczęły się plątać. Poleciałam do przodu, niemalże turlając się z niewielkiego wzniesienia. Zatrzymać udało mi się dopiero przy samym końcu górki. Na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami. Kiedy odzyskałam wzrok, spostrzegłam przed sobą cztery kopyta.
 - Nic ci nie jest? - usłyszałam nad sobą głos pełen zainteresowania. To nawet nie brzmiało dla mnie jak troska, tylko czysta ciekawość.
 - Nie, tylko się lekko poobijałam - odparłam spokojnie, spoglądając w górę. Jeden z pegazów ze stada. Nie znałam jego imienia, bo nigdy nie miałam okazji do rozmowy z nim. To chyba dobry czas na zapoznanie się. - Jak się nazywasz? Widzę cię dosyć często, ale nigdy nie mieliśmy okazji do rozmowy - mruknęłam, jednocześnie podnosząc się z ziemi. Zachwiałam się, gdyż ciężko mi było utrzymać ciężar ciała na przedniej nodze. Dopiero teraz spostrzegłam lekką opuchliznę w okolicach pęciny.  Pegaz przyjrzał mi się z nieufnością. Zapewne starał się przypomnieć, czy kiedykolwiek mnie widział. No tak, nie byłam zbyt otwarta, a jednak dosyć często siadałam w środkowych częściach polany i wygrzewałam się w blasku słońca.
 - Phanthom - mruknął w końcu ogier, cofając się do tyłu, aby dać mi miejsce do wstania. Skinęłam z wdzięcznością głową, prostując się.
 -  Shanti - przedstawiłam się, choć nawet nie zostałam spytana o imię. Miałam nareszcie okazję do przyjrzenia się jego  skrzydłom z bliska. Fakt, iż takie zbiorowisko piór było w stanie utrzymać cały ciężar  konia, był dla mnie niesamowity.  Phanthom najwyraźniej spostrzegł moje zainteresowanie, przez co zrobiła kilka kroków w tył. Z pewnością mógł poczuć się speszony.
 - Przepraszam - mruknęłam - Zawsze chciałam być pegazem, dlatego... Po prostu jestem zaciekawiona całym mechanizmem latania - wyjaśniłam, choć gubiłam się we własnych słowach.

Phanthom?

4 mar 2020

Od Hope cd. April do Laisreana

Czasem sobie myślisz, że nic cię nie powstrzyma. Jesteś pewny, że nikt cię nie pokona. Jesteś na wygranej pozycji. Cały świat pada ci do stóp, wystarczy jednak jedna osoba, wypełniona nienawiścią. Nienawiść do bardzo brzydka cecha, ale jaka przydatna. Mówi się, że ten, kto się kieruje nienawiścią, nigdy nie zazna spokoju i szczęścia. A jednak nienawiść prowadzi do zemsty, która czasem pozwala ukoić ból. Zabić czy zniszczyć kogoś, kto ci wyrządził wielką krzywdę; czujesz się spełniony. Sprawiedliwość nadeszła, sam ją wyznaczyłeś, więc czujesz się jak Pan. Jesteś panem swego życia. Co, jeśli zemsta nie przyniesie ukojenia, a nienawiść będzie rosnąć każdego dnia? Co zrobić? Mówią: pogódź się z tym, nic już tego, co utracone, nie przewróci. Jednak czy można spokojnie, z chwili na chwilę po prostu zapomnieć, kiedy serce jest wypełnione złością? A nawet jeśli wybaczymy, czy nienawiść nie powróci? Gdy zaczniesz wszystko wspominać i pewnego razu zobaczysz winnego, swego losu. Co zrobisz? Większości puszczają wodze. Śmieszne jest to, że mówi się, iż pójdą do piekła, za morderstwo. Ale czy zabijając tego kogoś, nie uratował innej osoby od śmierci lub zatracenia w nienawiść? Czy widzimy tylko to, co chcemy?
Patrzyłam na drzewo. Przed chwilą wbiegła na nie wiewiórka, dawniej moim odruchem byłby szybki skok i zabicie jej. Teraz niestety zostało mi tylko położenie łba na trawie i głośne westchnięcie. Gdybym utraciła wspomnienia, byłoby mi łatwiej? Może wtedy wspomnienia nie wracałyby każdej nocy, tęsknota za domem nie rosłaby każdego dnia, a ja czułabym się sobą. 
- Chyba czas o tym zapomnieć - mruknęłam sama do siebie, zamykając powoli oczy.
- Chciałabyś zapomnieć o czym? - usłyszałem znajomy głos. Momentalnie podniosłam łeb i zobaczyłam Laisreana. Wstałam, nie mając w sumie sił na spławienie go. Spławiłam wszystkich już wcześniej i co mi z tego przyszło?
- Nie miałeś czegoś zrobić? - zapytałam, nawiązując do poprzedniej rozmowy z April.

<Laisrean?>

29 lut 2020

Od April CD Hope

Wydawało mi się trochę dziwne to, że klacz odpowiedziała na moje pytanie tak wymijająco, ale postanowiłam nie wypytywać i cieszyć się powrotem Hope do stada. Klacz szybko zmieniła temat, pytając gdzie reszta, na co szeroko się uśmiechnęłam i odpowiedziałam:
-Myślę, że powinniśmy kogoś znaleźć na polanie. Masz ochotę na krótki spacer?
Klacz zamyśliła się na chwilę, po czym delikatnie przytaknęła. Szłyśmy w ciszy, podziwiając uroki natury. Gdy weszłyśmy na polanę, naszym oczom ukazał się Laisrean.
-O, patrz kto to. Pamiętasz go? - spytałam Hope.
Pegaz przez chwilę wyglądał na zamyślonego, jakby próbował sobie przypomnieć, ale po chwili odezwał się:
-Tak, to Laisrean - klacz powiedziała dość niepewnie.
Uśmiechnęłam się, gdy ogier podszedł bliżej nas. Przez chwilę wydawał się nieco zdziwiony, widząc Hope, lecz po chwili na jego pysku zagościł szeroki uśmiech.
-Hope, jakże miło cię znów widzieć. Czyżbyś do stada nagle powróciła? - spytał zaciekawiony.
Klacz kiwnęła głową. Chwilę jeszcze rozmawiałyśmy z ogierem, lecz po chwili oznajmił nam, iż musi iść. Pożegnałyśmy się i poszłyśmy dalej razem. Na swojej drodze spotkałyśmy również innych członków stada: Avianę, Vanitasa, Shadowa... Wszyscy wydawali się być pozytywnie zaskoczeni powrotem Hope, co niezmiernie mnie ucieszyło. Miałam ogromną nadzieje na to, że klacz zostanie z nami na dłużej. Zdałam sobie sprawę z tego, jak długo trwał nasz spacer dopiero, gdy odczułam lekki ból w moich kończynach i ujrzałam, że powoli zaczyna robić się ciemno. Klacz obok mnie wydawała się nie zwracać na to uwagi i cicho podążała obok mnie.
- Hope? Chyba powinnyśmy się już rozdzielić. Robi się ciemno, powinnaś odpocząć, pewnie jesteś zmęczona - powiedziałam.
Ona tylko skinęła głową, pożegnałyśmy się i rozdzieliłyśmy się. Szybkim krokiem udałam się na polanę, by tam odpocząć.
<Hope?>

15 lut 2020

Od Meary CD Mauer

Pomimo ogromnego zmęczenia które odczuwałam, na sam widok ścieżki poczułam jakby na moment dodano mi skrzydeł. Wszystkie zgodnie przyśpieszyłyśmy w stronę wyjścia, a gdy już znalazłyśmy się w bezpieczniejszym miejscu opadłam na ziemię wraz z Mauer. Meriel jedynie odeszła kilka kroków dalej i stanęła tuż obok drzewa, wlepiając swój wzrok we własne kopyta.
Nie dzielimy już ciał, nie jesteśmy już połączone, już nie jesteśmy dla siebie samych przeszkodami...
To wydawało się tak nierealne, że pomimo patrzenia na własny tułów i ten siostry, wciąż miałam wrażenie, że to nie jest na prawdę. Nie mogło być, w końcu... dlaczego las miałby nam w jakikolwiek sposób pomóc na koniec...?
Obejrzałam się jeszcze za siebie, a widok mrocznego lasu sprawił, że po mym ciele przeszły nieprzyjemne ciarki. Wciąż czułam tą nieprzyjemną aurę, zmęczone czy nie, powinnyśmy były jak najszybciej oddalić się jeszcze bardziej od tego miejsca.
Mroczne obrazy które wciąż przewijały mi się przed oczami sprawiały, że do oczu nalatywały mi łzy, kiedy przez najmocniej jak mogłam zaciśnięte zęby starałam się wstrzymać od płaczu. Gdy z lekka się uspokoiłam otworzyłam pysk by odezwać się do towarzyszek, jednak nie wydostało się stamtąd nic więcej oprócz piskliwego dźwięku którzy brzmiał jakby ktoś skrzywdził małego chomika.
- M...Mauer... Zabierajmy się stąd... - mruknęłam w końcu ledwo, na co klacz tuż obok skinęła tylko łbem i choć dość opornie to podniosłyśmy się z ziemi i podeszłyśmy do Meriel, która w milczeniu ruszyła za nami. W tym momencie nie liczyło się nawet dokąd idziemy, byle daleko stąd, byle w bezpieczne miejsce, byle tylko odpocząć. Nie miałam nawet pojęcia jak dużo czasu spędziłyśmy w tym piekle, nie wiem nawet czy chciałam do końca wiedzieć. Byłam cholernie zmęczona, głodna i przerażona.
Po dłuższym czasie przy naszym dość niezgrabnym poruszaniu się dotarłyśmy w końcu na rzadziej uczęszczaną polankę należącą do stada, która była na tyle daleko od lasu, że mogłyśmy w spokoju odetchnąć. Położyłyśmy się w zacisznym kącie, zupełnie nie zważając na porę dnia. Nic nie miało większego znaczenia przy naszym obecnym zmęczeniu.

~ • ~

Gdy po naprawdę długim czasie zaczęłam otwierać oczy spostrzegłam się, że Meriel wciąż spała. Spała tuż obok mnie, wciąż we własnym ciele, a ja wciąż nie rozumiałam co się tak właściwie wydarzyło. Mauer natomiast kawałek dalej od miejsca gdzie kładła się spać leżała w ciszy, podczas gdy jej oczy skierowane były w niebo. Doczłapałam się do niej po cichu i położyłam tuż obok, mając cichą nadzieję, że nie przeszkadzam jej szczególnie w tym momencie.
- Skoro już się wyspałyśmy musimy w końcu ustalić plan działania. Sama widzisz co stało się ze mną i Meriel... Jak inni to zobaczą zaraz coś zaczną węszyć, nie możemy dopuścić żeby ktoś poznał prawdę... Przyznam, że...Przyznam, że nie wiem co robić... Boję się, że April może nie potraktować nas ulgowo... Boje się o Meriel... Nie wiem co tam widziała, ale widzę jak bardzo jest przerażona. Gdy wychodziłyśmy z lasu wciąż wpatrywała się dziko to we mnie, to w ciebie... Ten las był przerażający, ale ja... Założę się, że nie widziałam tak okropnych rzeczy jakie widziała Meriel...  - urwałam nagle, bardziej przypatrując się klaczy obok - Mauer, skoro już zaczęłam ten temat... Co ty  tak właściwie widziałaś? I jak się czujesz...? - nie byłam pewna czy powinnam zadawać jej w tym momencie tyle pytań, jednak troska przemawiała teraz gorliwie przeze mnie. Gdy leżałyśmy tak pod ciemnym jeszcze niebem, mimo długiego i solidnego odpoczynku wciąż nie potrafiłam w pełni się zrelaksować. Wszystko poszło jakby za lekko, nieprzyjemna aura wciąż nas otaczało... Zupełnie tak, jakoby jeszcze nie opuściłyśmy lasu i wciąż byśmy w nim tkwiły zupełnie nieświadome, tracąc czujność i stając się łatwiejszymi ofiarami, a to wszystko było tylko iluzją...

< Mauer? >

6 lut 2020

Od Vanitasa CD April

   Niewielka ilość obowiązków, spoczywających na moim grzbiecie, wywoływała we mnie uczucie znużenia. Codzienne zajęcia stały się rutyną, którą co jakiś czas urozmaicały rozmowy z niektórymi końmi. Prawie że nikt nie miał żadnych problemów zdrowotnych, co akurat było pozytywem. Jedyny problem stanowił przypadek Aviany. Moja samokrytyczna natura wzięła górę, przez co zacząłem obwiniać się o brak umiejętności w pomocy klaczy. Jak mogłem być głównym medykiem tego stada, a jednocześnie nie być w stanie ustalić choroby jednej z członkiń? Cała ta sytuacja była dla mnie niczym zagadka bez rozwiązania. W celu zdobycia sensownej odpowiedzi, musiałem dokładnie przeanalizować wszystkie zdarzenia z tamtego dnia oraz to, co działo się z klaczą teraz. Dodatkową presję wzbudza we mnie fakt, iż swoim niedoborem wiedzy mogę zawieść April. Aviana jest jej kuzynką, więc nic dziwnego, że tak bardzo zależy jej na stanie zdrowotnym klaczy.
Zacząłem poświęcać April więcej czasu, by pokazać, jak bardzo przykro mi z powodu mojego braku kompetencji. Jednocześnie starałem się nie narzucać jej nazbyt swojej obecności. Starałem się nie porzucać swoich codziennych zajęć, jednak nazbierałem tyle przydatnych ziół, iż mój specjalny skład był wypełniony po brzegi, a ja i tak z nich nie korzystałem. Frustrowało mnie to, iż nie byłem w stanie ruszyć ze sprawą Aviany. Czasami nie potrafiłem się skupić na innych czynnościach.
   Dosyć często widywałem się z dowódczynią stada, co najwyraźniej nie umknęło reszcie członków. Wydawało mi się, iż coraz częściej zwracają uwagę na naszą dwójkę, przebywającą we wspólnym otoczeniu. Bycie w centrum uwagi nigdy mnie nie ekscytowało, toteż za każdym razem, starałem się znikać z pola widzenia. Po pewnym czasie chyba każdy przyzwyczaił się do tego, a ja ponownie podjąłem się wszelkich prób wyleczenia kuzynki April. Przez długi czas próbowałem doszukać się nowych właściwości we znanych mi roślinach medycznych. Nic jednak nie było w stanie sprostować panującemu chaosu. Pierwszy raz od dawna poczułem się czymś tak bardzo przytłoczony. April nieustannie powtarzała, iż docenia każdą chęć mojej pomocy i wszystko, co robię dla dobra jej kuzynki. Mimo to, jej słowa wciąż mnie nie uspokajały. Miałem krótki okres, w którym pragnienie rozwiązania całej tej paranoicznej sytuacji stało się moją obsesją. Nie ukryło się to zbyt długo przed dowódczynią, która z łatwością mnie uspokoiła, przez co na powrót zacząłem kontrolować własne życie. Każdego dnia, byłem pewien, iż jestem o krok bliżej od poznania wyniku sytuacji, a i tak, wciąż tkwiłem w punkcie startowym.
  A teraz kolejny raz staliśmy razem nad brzegiem jeziora. Ja i April. Nawet w te chłodniejsze pory roku, było to przyjemne do odwiedzin miejsce. Dobre też było to, iż mogłem spędzać czas ze swoją przyjaciółką. Choć nie wiedziałem, czy z biegiem czasu nasze relacje się nie wzmacniały. Zawsze czułem się lepiej, gdy to właśnie mi się żaliła. Szanowałem to, iż czasami nie była w stanie spotkać się ze mną, ze względu na swoje obowiązki i kuzynkę. Widywaliśmy się codziennie, a to już było czymś cudownym.
   Po długiej chwili moich osobistych namyśleń, odnośnie poprzednich miesięcy, odezwałem się.
 - Nie przeszkadzam ci? - zagadnąłem w stronę klaczy - To znaczy... Nie odczuwasz w swoim życiu zbyt nadmiernie mojej obecności? Myślałem nad tym, ile czasu ostatnio ze sobą spędzamy pomimo tego, iż ciążą nad tobą obowiązki przywódczyni oraz zmartwienia związane z Avianą - wyrzuciłem z siebie, prawie że na jednym oddechu. Lekko drgnęła, na dźwięk mojego głosu. Była tak wpatrzona w taflę wody, co sugerowała, że sama ledwo co wybudziła się z zamyśleń.
 - Rozmawialiśmy już chyba na ten temat - mruknęła z lekkim uśmiechem, obracając łeb w moją stronę. - Jesteś moim przyjacielem i wiem, że zawszę mogę na ciebie liczyć - dodała.
 - Schlebia mi to niezmiernie - odparłem szczerze - Nie jestem jednak w stanie zrozumieć tego, co między nami jest. Czuję wobec ciebie ogrom zaufania, jakim jeszcze nie darzyłem nikogo spoza rodziny.  Doceniam to, jak często spotykasz się ze mną, pomimo własnych obowiązków. Wydaję mi się, że darzę cię czymś znacznie większym, niż tym, co jest między zwykłymi przyjaciółmi. Nie jestem w stanie bezpośrednio określić, co to jest. Chcę, żebyś wiedziała, iż zawsze możesz na mnie liczyć. Nie powiem ci, że cię lubię. To o wiele za mało powiedziane - wyrzuciłem w skrócie wszystko, co ciążyło mi ostatnio na sercu. Klacz w międzyczasie wbiła we mnie mocniejsze spojrzenie, pełne zaskoczenia. Uśmiechnąłem się niemrawo i skinąłem jej głową, po czym odwróciłem się i spokojnym tempem zacząłem odchodzić. Będąc kawałek dalej, obróciłem się i spojrzałem na nią. April wciąż stała w miejscu, a jej wzrok był utkwiony w moją stronę. Może nie powinienem jej tego mówić? Dorzucam kolejną cegiełkę do powstającego muru jej zmartwień. Nie mogłem jednak zbyt długo tego kryć. Jest mądra, więc pewnie już dawno zauważyła zmianę w moim zachowaniu względem jej, tylko najprawdopodobniej nie wiedziała, jak na to zareagować. Równie dobrze, mogła w ogóle nie chcieć tego widzieć. Pogrążony rozmyśleniami, wróciłem do centrum stada i jakby nigdy nic, położyłem się pod jednym z pobocznych drzew i obserwowałem otoczenie.


April?

30 sty 2020

Od Laisreana CD Aviany

Dzisiejsza noc była dla mnie wyjątkowo niespokojna. Wynikało to głównie z bardzo realistycznego snu, który mnie nawiedził. Niezbyt miłe wspomnienia przeszłości... Westchnąłem, wciąż rozmyślając dokładnie nad tym, co dokładnie mi się przyśniło. We śnie pojawiły się znajome mi pyski - konie z mojego stada, a wraz z nimi niezbyt miłe komentarze na mój temat. Skrzywiłem się nieznacznie, wstając z ziemi. Wieczne odrzucenie... Potrząsnąłem głową, nie chcąc już więcej o tym myśleć. Tutaj już nie miałem o co się martwić - w końcu znalazłem miejsce, w którym czułem się akceptowany przez innych, i właśnie tym powinienem się cieszyć. Skoro i tak nie mogłem już zmusić się do zaśnięcia, postanowiłem zająć się jakimś pożytecznym zajęciem. Powolnym krokiem wyszedłem z jaskini, kierując się do Tysiącletniego Drzewa. Ostatnimi czasy było to jedno z moich ulubionych miejsc w stadzie - rzadko można spotkać tutaj inne konie, co pozwala mi się wyciszyć i w spokoju tworzyć nowe wiersze. Usiadłem na trawie i dałem ponieść się myślom. Siedziałem tam tak długo, że nawet nie spostrzegłem jak słońce było już wysoko na niebie. Udało mi się ułożyć jeden krótki wierszyk, ale drugi sprawiał mi duże kłopoty. Zacząłem rozglądać się, próbując znaleźć jakąś inspirację, coś co mogłoby mi pomóc.
-Iskry... w oczach twe, com rozgrzewają serce me - zacząłem powoli łączyć pierwsze słowa, które przyszly mi do głowy w zdania - Miła o ma, miła ma, tyś... hmm - przestałem mówić, zastanawiając się nad tym, jakie słowo będzie odpowiednie. Westchnąłem ciężko, najwyraźniej dzisiejszego dnia moja wena już się skończyła. Rozmyślając, nawet nie spostrzegłem sylwetki innego konia. Lekko się przestraszyłem, nie wiedząc kim jest. Cofnąłem się o parę kroków i przyjąlem pozycję gotowy do ewentualnej ucieczki. Jednak klacz (tak wywnioskowałem z jej wyglądu) nie wyglądała jakby chciała zrobić mi krzywdę. Może była ze stada? Jej pysk wydawał się znajomy, na pewno już kiedyś ją widziałem, lecz nie mogłem przypomniec sobie jej imienia. Lekko niepewnie, postanowiłem się odezwać.
- Um.. witaj? - powiedziałem - Laisrean mnie zwą i do stada Silver Moon, na którego terenach twoje kopyta spoczywają, należę.
Uśmiechnąłem się, próbując wyglądać na miłego.
- A jak ciebie zwą? - spytałem, gdy klacz nadal mi nie odpowiedziała.
<Aviana?>

29 sty 2020

Od Phanthoma cd. Alexii

Byłem kompletnie bez sił, bolało mnie całe ciało, jakby wczoraj zleciał z dużej wysokości i uderzył w kilka gałęzi. Skrzydła ciągnąłem po ziemi, nie interesując się, czy się pobrudzą. Szedłem przed siebie, aż nie dotarłem do źródełka. Tam postanowiłem odpocząć, położyłem się blisko wody, napiłem się zimnej cieczy i położyłem łeb na trawie. Czułem się wyprany ze wszystkich sił, a nawet uczuć, bo nie czułem żadnej irytacji, złości, czy nawet zdziwienia tym, co się ze mną działo. Może będę wkrótce chory? Miałem nadzieje, że nie, wtedy Głos całkowicie się uwalnia i słyszę go ciągle. Bez przerwy o czymś mówi, opowiada, a najgorsze jest to, że gdy staram się sobie przypomnieć, co mi powiedział, nie pamiętałem i nie ważne, jak silnie bym wytężał swój umysł, słyszałem tylko jego śmiech.
Nie wiem ile przespałem, ale niebo się nie zmieniło, a słońce dalej chowało się za koronami drzew. Podniosłem łeb, teraz czułem się tylko niewyspany, aby pożegnać to uczucie, zmusiłem się do wstania i się rozciągnąłem, rozkładając skrzydła na boki. Wypiąłem grzbiet i wtedy usłyszałem czyjeś kroki. Powoli złożyłem skrzydła i zaciekawiony ruszyłem w stronę dźwięku. Po chwili zobaczyłem konia, konkretnie, to klacz, jednorożca o jasno brązowych barwach. Co ciekawsze, zamiast jego rogu, miała poroża.
- Kim jesteś? - zapytałem z tej racji, że jej nie znałem. Nie miałem pojęcia, czy należy do stada, czy nie, w końcu wróciłem do całkiem nie dawno, nie mogę się zdziwić, jeśli April przyjęła do stada kogoś jeszcze. Samica nie odpowiedziała, tylko się na mnie gapiła.
Może głucha jest? Nastrasz ją.
- Pytałem, kim jesteś – powtórzyłem pytanie, ignorując Głos.
- Nazywam się Alexia – jakiś postęp.
- Należysz do tego stada? - wolałem się upewnić, przed przedstawieniem się.

Alexia?

28 sty 2020

Od Aviany Do Laisreana

Chłodny zimowy powiew muskał moją skórę, kiedy powolnym i dość niezgrabnym krokiem zmierzałam przed siebie bez podjętej decyzji dokąd tak właściwie zamierzam się udać. Myślałam nad Jeziorem Gai, tudzież o Lazurowej Polance, jednak fakt, że mogłabym tam spotkać sporą ilość członków stada skutecznie mnie od tych miejsc odwodziła co spowodowało, że w dalszym ciągu po prostu szłam przed siebie w przyjemnej ciszy. 
Po pewnym czasie, minutach, może nawet i godzinach znalazłam się wyjątkowo blisko Tysiącletniego Drzewa, stare drzewo które świadkiem musiało być niesamowitych wydarzeń. Na obecną chwilę nie widziałam lepszej lokalizacji w której mogłabym się zatrzymać, toteż podeszłam jeszcze bliżej, a upewniwszy się, że wokół żywej duszy brak zajęłam dogodne sobie miejsce w cieniu okazałych gałęzi. Wiatr choć wciąż nieco chłodnawy, w obecnych warunkach stał się raczej bardziej przyjemnym doświadczeniem niżeli utrapieniem. Wsłuchałam się w szum wody która spokojnie spływała i przymknęłam oczy wyobrażając sobie rodzinę którą porzuciłam kawał drogi stąd. W głowie odtwarzałam stale dobre wspomnienia, starając się nie wyobrażać sobie w swojej chorej wyobraźni tego co mogłoby by się stać gdybym tam jeszcze powróciła w takim stanie. Odrzucenie? To dość delikatne słowo. Hańba dla całej rodziny i wygnanie w okrutny sposób. Wzroki pełne pogardy które obwiniałyby cię o każdy najmniejszy błąd, wiedząc o tobie wszystko, a zarazem nic. Do diabła, Aviana, nawet w takich warunkach nie potrafisz się zrelaksować.

- ...iskry w oczach twe, com rozgrzewają serce me, miła o ma... Miła ma, tyś.. hm... - dobiegło w ten do moich uszu, jeżeli nie mylę się zaledwie kilka kroków dalej. Drzewo duże jest, owszem, ale byłam przekonana, że jestem tu sama. 
W końcu wychyliłam się bardziej by dostrzec jegomościa i zauważyłam drobnego konia, którego smukła sylwetka i delikatna uroda zupełnie przeczyła usłyszanego przeze mnie wcześniej głosu. Głos choć niewątpliwie był męski, sam koń raczej przypominał dorodną klaczkę.
Wychyliłam się jeszcze bardziej i lekko otworzyłam paszczę by się przywitać, jednak zaraz oświeciło mnie i jedynie ugryzłam się w język, spuszczając nieco łeb. Nie kojarzyłam go nawet, czy był członkiem stada czy po prostu wędrowcem? Gdyby był obcy z chęcią bym przedstawiła go April, jednak wątpię czy by zechciał pójść za kimś, kto nawet nie uraczy go ciepłą rozmową.
Choć sam ogier jak mniemam, bo głosu postanowiłam jednak jego zaufać, zadziwił mnie nie tylko swą urodą, ale i swą mową. Był artystą, to na pewno, a sposób w jaki się wypowiadał był co najmniej intrygujący. Tak bardzo chciałam wymienić z nim choć parę słów więc zbliżyłam się ostatecznie nieco bardziej by zauważył mą obecność i delikatnie, wręcz niezauważalnie skinęłam głową w jego stronę, co najwidoczniej wystraszyło go, przez co delikatnie się wzdrygnął i przyjął pozycję gotową do ewentualnej ucieczki. Spojrzałam na niego smutno, starając się gestami wskazać, że złych zamiarów z pewnością nie mam.

< Laisrean? >

Od Alexii do Phanthoma

Była noc. Na czarnym nieboskłonie nie dostrzegłam ani jednej pojedynczej gwiazdy, o gwiazdozbiorach nie wspominając, gdy uniosłam swój łeb na chwilę ku górze. Nigdzie nie było też widać księżyca. Nie mam pojęcia, czy to wina mgły, która w tak krótkim czasie stała się naprawdę gęsta, czy też chmury zasłoniły piękno nocy. Dookoła nikogo nie było. Żadnej żywej duszy. Ta cisza dźwięczała mi w uszach i z minuty na minutę stawała się nie do zniesienia. Poruszałam się powoli, niespiesznie do przodu. Nie miałam określonego celu. Nawet nie wiem jakim cudem nie zauważyłam, że tu zaszłam. Co to było za miejsce? Czy to jeszcze tereny stada? Co mi w ogóle przyszło do głowy chodzić samej? No tak... Samotność. Jedynym dźwiękiem, który towarzyszył mi przez tę nieznaną podróż był cichy stukot kopyt i bicie serca. Jednak to i tak była dla mnie cisza. Głupio było mi rżeć co jakiś czas jak jakiś obłąkany koń toteż właśnie miałam oddać się swoim wspomnieniom i muzyce, lecz wnet usłyszałam czyiś stukot kopyt, a potem głos:
- Kim jesteś?
Sama nie wiedząc, czy mam się cieszyć że w końcu od jakże dłuższego czasu wędrowania samej w tej nocy kogoś spotkałam. Czy może lepiej zignorować to? W końcu poza zarysem sylwetki i głosu nie wiedziałam o tym koniu nic więcej. Nie znałam jego zamiarów. Nie wiedziałam nawet czy jest stąd. Czy zaryzykować? Z drugiej strony po pierwsze nie znam za wiele koni w tym stadzie. Po drugie czuję się samotna. Zbyt. Po trzecie może zawrę nową znajomość?
<Phantom?>

27 sty 2020

Od Phanthoma cd. Shadowa

Czy to głupie cieszyć ze zwykłego lotu? Z wyścigu z orłem? Z powrotu na stare śmiecie? Chyba nie, bo tak się nie czułem. Pierwszy raz od tak dawna czułem, że żyje i żaden durny Głos nie namiesza mi we łbie i nie zmusi mnie do powrotu do starego domu, który nim już nie jest. W tej chwili trzeba było mieć nadzieje, że przywódczyni przyjmie mnie z powrotem; chociaż pewnie tak będzie, April to wyjątkowo miła osoba, a mnie już zna. Oczywiście nie można wykluczyć, ze weźmie mnie za zdrajcę, wroga, który trzyma z innym stadem, czy coś, w końcu nie wiem co tu się działo pod moją nieobecność, ale czy w tak krótkim czasie można rozegrać jakąkolwiek, poważniejsza wojnę? Szczerze w to wątpiłem.
W końcu odnaleźliśmy jednorożca. Była pogrążona we własnych myślach, leżąc na środku polany. Otworzyła oczy dopiero gdy Shadow się do niej odezwał. Ja wylądowałem dosłownie po krótkiej chwili, złożyłem skrzydła i stanąłem przed samicą.
- Witaj April – odezwałem się. Klacz z początku nie dowierzała, ale zaraz się uśmiechnęła i wstała, witając się ze mną.
- Wróciłeś? - skinąłem łbem, pierwszy raz będąc tego w stu procentach pewien.
- Jeśli mogę, to chciałbym znowu zostać w stadzie – wyjaśniłem.
- Oczywiście, ale powiedz, gdzie byłeś taki szmat czasu?
- Tułałem się po świecie bez celu – powiedziałem szczerze, pomijając fakt, poszukiwania czegoś, co pozwoli mi się pozbyć Głosu.
O nie, na mnie nie ma lekarstwa. Chyba, że Śmierć.
- A czemu wróciłeś? - dalej pytała. Wiedziałem, że bez tego się nie obejdzie.
- Stwierdziłem, że samotność nie jest dla mnie – April przez chwilę milczała, kiedy z tyłu pojawiła się nowa sylwetka. Od razu rozpoznałem Avianę.

Shadow, April lub Aviana?

26 sty 2020

Od Laisreana CD Mauer

Odwzajemniłem uśmiech klaczy.
-Myślę jednak, że owa historia z ludźmi dała mi trochę do myślenia, kto wie, może powstanie z tego jakaś ciekawa opowieść - stwierdziłem z uśmiechem.
Moja towarzyszka wyglądała jakby była w dobrym nastroju, gdyż słysząc me słowa, lekko się zaśmiała, a uśmiech nie schodził jej z pyska. Staliśmy przez chwilę w ciszy, gdyż żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć. Po chwili jednak usłyszeliśmy dźwięk kopyt uderzających o ziemię, co przykuło naszą uwagę. Odwróciliśmy się w stronę dźwięku i spostrzegliśmy zmierzającego w naszą stronę Vanitasa. Ogier przywitał się z nami, po czym zwrócił się do Mauer. Rozmawiali przez chwilę, a mina medyka wskazywała na to, że nie jest to nic błahego. Po chwili klacz odwróciła się do mnie ze zmartwionym wyrazem pyska, mówiąc:
-Wybacz, Laisrean, ale to ważna sprawa i Vanitas potrzebuje mojej pomocy.
Kiwnąłem tylko lekko głową, nadal się uśmiechając. Mauer odwzajemniła uśmiech i podążyła za Vanitasem. Ciekawe co takiego się stało... pomyślałem, kierując się w stronę polany. Mój brzuch powoli zaczynał już burczeć, więc postanowiłem coś przekąsić. Gdy postawiłem już swoje kopyta na polanie, zacząłem jeść. Moje myśli zajęło wcześniejsze pojawienie się Vanitasa, zacząłem zastanawiać się, co się stało, że potrzebował pomocy Mauer. Byłem tak zamyślony, że nawet nie zauważyłem obecności innego zwierzęcia oprócz mnie.
-Laisrean? - dopiero gdy usłyszałem głos, wyrwałem się z przemyśleń.
Podniosłem delikatnie głowę i moje oczy napotkały sarnę, patrzącą na mnie z zaciekawieniem.
-Oh, Lila. Jakże dawno moje oczy cię nie widziały- powiedziałem, uśmiechając się.
Lila również nieśmiało się uśmiechnęła, ale wyglądała na lekko zmartwioną.
-Czyżby coś cię martwiło, tego pięknego poranka? Nie wyglądasz na szczęśliwą, a cóż to takiego się stało, co humor ci zepsuło? - zapytałem.
-Ludzie... Przyszłam cię ostrzec, widzieliśmy ludzi na tych terenach - powiedziała sarna - Chyba nie mają dobrych zamiarów. A co jeśli to myśliwi? Tu już chyba nie jest bezpiecznie...
Uśmiechnąłem się współczująco. Lila miała rację - ludzie mogli być dla nas zagrożeniem. Jednak wierzyłem w to, że wszystko potoczy się dobrze - w końcu April wszystkim miała się zająć, a była ona przywódcą stada. Wierzyłem w nią.
-Lila, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Nasza przywódczyni - April - ma się wszystkim zająć, więc nie widzę powodów do zmartwień - powiedziałem, próbując ją uspokoić.
-Skoro tak mówisz... - nadal wydawała się niepewna - Ale ja już muszę iść. Miłego dnia, Laisrean - uśmiechnęła się i odeszła szybkim krokiem.
Nie mając nic innego do roboty, postanowiłem poszukać kogoś, z kim mógłbym porozmawiać. W planach miałem znalezienie April, aby spytać się jej o obecną sytuację dotyczącą ludzi, jednak po drodze natknąłem się na kogoś innego, a mianowicie na Mauer. Z uśmiechem podszedłem powoli do klaczy, która spokojnie jadła trawę i najwyraźniej jeszcze mnie nie zauważyła.
-Witaj, Mauer - powiedziałem.
Klacz oderwała się od jedzenia i spojrzała się na mnie lekko nerwowym wzrokiem, lecz gdy zobaczyła, że to tylko ja, uspokoiła się i uśmiechnęła.
-Ah, wybacz za przestraszenie cię. Już skończyłaś pomagać Vanitasowi? - zapytałem, zaczynając rozmowę.
<Mauer?>

Wygnanie Alicji!

Niestety z naszego stada zostaje wygnana Alicja. Autorka postaci mimo moich wiadomości nie napisała opowiadania ani też nie odzywała się do mnie. Jednak jeżeli kiedyś chciałaby wrócić, serdecznie zapraszamy!
 13.08 | 6 lat | Wojowniczka | Koń ziemski | Svarta
Upomnienia: 0

25 sty 2020

Od Shadowa Cd Phanthoma

Miło było zobaczyć starego przyjaciela, którego polubił najbardziej ze wszystkich. Wsłuchałem się w tęten swoich kopyt przy cwale i biegłem przed siebie, ciesząc się chwilą. Spojrzałem w górę, Surm leciał na równo z Tomem. Widać było, że pegaz nie odpuści a orzeł tym bardziej. Była to powietrzna wojna, który ze skrzydlatych stworzeń zmęczy się bardziej. Niestety ta przyjemność biegania i latania w końcu musiała się skończyć. Tom zleciał niżej, aby móc lekko osiąść na ziemi a Surm przysiadł na pobliskim drzewie. Napiłem się zimnej wody z rzeczki, która na szczęście nie zamarzła do końca
-A więc szukamy April, szczerze nie wiem, gdzie będą, ale Surm ich znajdzie.- Powiedziałem do Toma i zarżałem, aby dać rozkaz Surmowi. Tom przyglądał się bacznie temu, pewnie dalej nie dowierza, że nauczyłem się gadać z nim. Ehh te piękne lata razem z Surmem, nic dziwnego, że dogadujemy się razem. Orzeł wrócił skrzecząc głośno.
-Dobrze więc ruszajmy, długo cię nie było, a przed chwilą wyładowaliśmy się z energii, oglądniesz tereny i powoli dojdziemy do klaczy, na szczęście nie są daleko. – po czym ruszczyliśmy z Tomem kłusem pomiędzy drzewami. Puchaty śnieg skrzeczał od mrozu pod naszymi kopytami, a z pyska ulatywała para. Miło było tak zwiedzać tereny w ciszy, ciesząc się swoją obecnością. Liczę, że teraz Tom zostanie na dłużej, oczywiście, jeśli się April zgodzi. Po krótkim marszu doszliśmy do polany gdzie można by powiedzieć April medytowała. Widać było, że klacz jest daleko w swoich myślach. Podeszliśmy, po czym przywitałem się z klaczą.
-Witam przywódcę, popacz kogo znalazłem.
<April, tom>

Od Phanthoma cd. Shadowa

Przed nim stał brązowy ogier w białe plamy o czarno-siwej grzywie. Na początku sądził, że to zwidy, ale gdy zobaczył orła, którego imienia nie zapomniał, zrozumiał, że to nie iluzja i przed nim stał Shadow. Pierwszy koń, którego zdążył polubić za ciszę, jaka wokół niego panowała. Automatycznie przypomniał sobie swoje pierwsze dni, entuzjazm April, gadatliwość Aviany i wilki. W sumie to ostatnie było najciekawszym zdarzeniem, na jakie tutaj trafił.
A jednak dalej to lubisz.
Zastrzygł uszami i spojrzał na ptaka nad sobą, który dalej nad nimi krążył. Nagle nabrał ochoty na rozłożenie swoich skrzydeł i sprawdzenie, czy coś się zmieniło w terenach. Może któreś utracili? Albo zbadali nowe? Mógł zapytać, ale wolał to sam sprawdzić, mimo wszystko jego charakter po tej podróży nie zmienił się w żadnym stopniu.
- Chyba tak – odpowiedział w końcu.
- Chyba? - dopytywał się, na co Phanthom pokiwał głową. - Mogę wiedzieć, skąd ta zmiana decyzji? - ziemski koń podszedł bliżej i spojrzał na krajobraz. Pegaz stanął obok i także obserwował dolinę.
- Chyba nie jestem stworzony do samotności – odpowiedział, pierwszy raz szczerze.
A ja to co?
- Więc chyba przydałoby się znaleźć April – stwierdził.
- Akurat jej szukam – przyznał, po czym rozłożył skrzydła. - Twój Surm dalej jest taki szybki? - minimalnie się uśmiechnął do ogiera.
- Nawet szybszy – Phanthom skinął głową, po czym oboje ruszyli biegiem przed siebie, po chwili pegaz wzniósł się w powietrze i dołączył do Surma, który w końcu przestał robić nad nimi kółka. Ptak przez chwilę leciał obok konia, ale zaraz go wyprzedził i leciał nad swoim właścicielem. Phanthom pierwszy raz się cieszył, że wrócił do starego miejsca. Może dalej nie potrafił się do niego przyzwyczaić, ale na razie było najlepszym wyjściem. Czas odnaleźć April i być może jej kuzynkę.

Shadow?

24 sty 2020

Od Shadowa Cd Phanthoma

Obudziłem się bardzo wypoczęty. Wstałem i zobaczyłem więcej śniegu, niż gdy kładłem się spać. Popatrzyłem w niebo i ujrzałem piękne słońce, które nie było zasłonięte ani jedną chmurką. Oglądnąłem się do okoła i zauważyłem, że Surm śpi, a połowa stada już się rozeszła. Postanowiłem obudzić orła, podszedłem do drzewa i tyłem uderzyłem mocno w konar. Drzewo zatrzęsło się, a biedny ptak aż pofrunął w górę wyrwany ze snu. Zacząłem głośno rżeć z tej śmiesznej sytuacji, a widząc, że orzeł wyciąga pazury i leci w moją stronę, ruszyłem galopem przed siebie. Lubiłem tę zabawę, galop, wiatr w grzywie, tęten kopyt i mój przyjaciel. Po chwili zmęczenia przystanąłem na polanie pełnej śniegu. Nie wiem, czy mi się zdawało, ale na górze widziałem konia siwego. Może to przewidzenie, ale góra wydawała się dobrym miejscem na podziwianie pięknego terenu zasypanego białym puchem. Pobiegłem na górę, a Surm leciał nade mną skrzecząc, ponieważ on nie wpadał w zaspy jak ja. Nie poddałem się i więcej siły włożyłem w to, aby wyjść na górę śniegu, wtedy zauważyłem, że to nie są przewidzenia i na górze stoi koń. Gdzieś już go widziałem, jednak nie wiem, czy go znam. Surm latał nad nim, tworząc okręgi, a koń przypatrywał mu się. Nagle odwrócił łeb i spojrzał prosto na mnie.
-Tom? – zapytałem nie wiedząc, czy dobrze widzę.
-Shadow, jak miło cię widzieć i Surma też.- Tom uśmiechną się nieznacznie.
-Odszedłeś od stada, więc co tu robisz? Chcesz wrócić?- zapytałem, nie wiedząc co koń, który odszedł, robi na naszym terenie.
<Tom?>.

22 sty 2020

Od Mauer CD Laisreana

Ludzie. Tak blisko zawędrowali czy my tak daleko zaszliśmy? 
Martwiło mnie, że w razie potrzeby nie mieliśmy zbyt wielu wojowników, którzy mogliby chronić stado przed nimi. Jeśli mamy wśród nas jeszcze jakiegoś zmiennokształtnego, może byłoby to dodatkowe ułatwienie. Może powinnam dyskretnie… popytać?
Laisrean, jak i ja, już nie skupiał się na przyrodzie wokół nas ani na rozmowie. Szliśmy dosyć pospiesznie, w końcu skąd mieliśmy wiedzieć, dokąd zmierzają ludzie i jak długo zajmie im droga? Co, jeśli poruszali się szybciej niż my? Oni już dawno przestali być takimi, jakich pamiętali moi przodkowie. 
Ani się obejrzałam, a już byliśmy na polanie. Kiwnęłam głową do swojego towarzysza, zauważywszy przywódczynię stada. Ruszyliśmy do niej, była pochłonięta rozmową z Vanitasem. Widziałam, że ostatnio sporo czasu ze sobą spędzali. 
– April, Vanitas, wybaczcie, że wam przeszkadzamy akurat w tym momencie, ale musimy porozmawiać. 
Klacz spojrzała na mnie nieco zawstydzona, choć nie wiedziałam dokładnie dlaczego. 
– Oczywiście, o co chodzi? Wyglądacie na zaniepokojonych. 
– Spacerowaliśmy po lesie, gdy nagle do mych uszu dotarły głosy. Zaiste, ludzkie istoty musiały to być, są w drodze, lecz gdzie cel ich wędrówki się znajduje?
Pokiwałam tylko głową, potwierdzając słowa Laisreana. 
– Ludzie? Tutaj? Jak daleko?
Spuściłam wzrok, zakłopotana. W czasie naszego spaceru kompletnie nie skupiałam się na tym, gdzie właściwie się znajdowaliśmy. Mój towarzysz chyba też nie był pewien, lecz wybrnął nieco wymijającą odpowiedzią. 
– Uważam, iż powinniśmy mieć się na baczności, wszak nie wiadomo, dokąd zmierzają. 
– Rozumiem – April pokiwała głową, po czym oznajmiła, że musi porozmawiać z resztą członków stada, by spróbować określić plan defensywy. 
Spojrzałam na Laisreana i westchnęłam, bezradna. Czułam burczenie w brzuchu. Czasem naprawdę zapominałam o minimum posiłków. 
– Zadanie wykonane. Raczej nie znalazłeś weny twórczej, więc na nic konkretnego się nie przydałam, ale dobrze, że odkryliśmy ludzi na terenie – uśmiechnęłam się pogodnie do ogiera. Często mnie zastanawiało, skąd brałam siłę na choćby udawanie przed samą sobą, że jest dobrze. Tym razem mój nastrój nie był jednak przerysowany. 

Laisrean?

Od Phanthoma

Ile ofiar błagało o życie; nie potrafił zliczyć. W imię czego oni wszyscy ginęli; nie potrafił zrozumieć. Jak często dostawali rozkazy; nie pamiętał. Czy kiedyś tam świeciło słońce; zapomniał. 
Mam ci przypomnieć? 
Ogier pokręcił głową, chcąc pozbyć się natrętnych myśli. Szedł przed siebie od kilku minut, aby znaleźć jakiegoś konia. To na pewno ten las, zapamiętał go, chociaż był tu nie długo i chociaż wszystko było zasypane śniegiem. Opuścił to miejsce kawał czasu temu, ale wrócił szybciej, niż myślał. Nie potrafił się odnaleźć jako samotny ogier, przebywający świat w poszukiwaniu przeznaczenia, czy czegoś podobnego. Skoro od małego był uczony pracy w grupie i zawsze przebywał wśród innych, jak miał żyć samotnie? Nie ważne jakby tego nie chciał, musiał należeć do jakiegoś stada, a tylko to znał i tylko w tym się zatrzymał na jakiś czas. Reszta stad go nie interesowała, bo wtedy sądził, że jest w stanie mieszkać sam i może by mu się to udało, gdyby nie Głos. Ten denerwujący typ, siedzący w jego głowie, odzywał się coraz częściej, gdy Phanthom był sam. Wykorzystywał te chwile cichy, próbując mu namieszać w głowie. Jedyny ratunek od niego, widział w stadzie. Dlatego wrócił.
Kilka koni nie sprawi, że zniknę.
Nie odpowiadał mu już, nauczył się go ignorować, chociaż niekiedy był bardzo denerwujący. Wyszedł z lasu i nie spotkał nikogo. Podniósł łeb, przed sobą zobaczył polanę śniegu. Wszedł na niewielką górkę, pomagając sobie skrzydłami, gdy wpadał w zaspy. Gdy był na górze, mógł podziwiać zaśnieżony krajobraz Północnej Serani. Ale co z tego, gdy nie było tu żadnych koni? Nagle usłyszał za sobą kopyta. Odwrócił się do konia.

Ktoś chętny na wątek?

21 sty 2020

Od Mauer CD Meriel

Gdy przerażona rozglądałam się po lesie za klaczami, które nagle rozpłynęły się w powietrzu, wokół mnie narastały wszechobecne szumy. Powoli przeradzały się w szepty i krzyki, a mnie robiło się ciemno przed oczami ze strachu i braku tlenu. Byłam pewna, że zaraz postradam zmysły. Gwałtownie odwróciłam się, słysząc cichy głos mojego brata.
Drzewa w promieniu kilku metrów zniknęły, a na powstałej polanie stało kilkanaście koni. Wszystkie bez oczu, grzyw i ogonów. W znajomych pyskach rozpoznałam członków całej swojej rodziny.
Patrzyli na mnie.
Niestosownie do sytuacji zerwałam się do szukania wśród nich swojego brata, jednak właściciela szepczącego głosu nie widziałam.
W jednym momencie wszystkie widma zaczęły przeraźliwie krzyczeć. Wtedy panika przejęła nade mną kontrolę. Chciałam uciec od tego koszmaru, lecz moje nogi się plątały, a zjawy niespiesznie kierowały się w moją stronę.
Obudziłam się. Leżałam na owej polanie, jednak wokół mnie panowała niezmącona cisza i półmrok. Jakimś cudem opanowałam oddech i uspokoiłam się. Nie miałam pojęcia, co się stało, ale próbowałam skupić się na odszukaniu Meriel i Meary, a nie na przerażającym i znającym najdalsze krańce mojego umysłu lesie.
Wychwyciłam wśród drzew sylwetkę konia. Wcale nie byłam pewna, czy chcę tam iść, ale nie miałam żadnej alternatywy. Niepewnie zbliżyłam się, a moim oczom ukazała się Meriel..
Sama.
– Meriel..? – odpowiedziała mi cisza i przerażone oczy klaczy, która patrzyła na mnie jak na ducha. – Meriel, to ja, Mauer. To naprawdę ja, co się stało? Dlaczego ty... Gdzie jest Meara? – Pytania cisnęły mi się na język.
Klacz nagle ruszyła i rzuciła mi się z płaczem na szyję. Przełknęłam ciężko ślinę, przytulając ją. Była roztrzęsiona, dużo bardziej niż ja. Do mnie jeszcze nie docierały  zdarzenia od momentu wejścia do tego piekielnego lasu. Chyba nie chciałam wiedzieć, co zobaczyła tu Meriel. Takie wspomnienia często zabiera się ze sobą do grobu.
– Cichutko, już dobrze, już wszystko jest dobrze. Meara jest gdzieś niedaleko, znajdziemy ją i pójdziemy sobie stąd. Zobaczysz, już niedługo będziemy z powrotem na polanie, obiecuję – usilnie starałam się nieco uspokoić klacz. No, przynajmniej doprowadzić ją do stanu, w którym mogłaby dalej iść.
Gdy ucichła i lekko się odsunęła, wzięła głęboki wdech i pokiwała głową.
– Chodźmy.
Nie chciałam rozmawiać o zdarzeniach w lesie, dopóki nie byłyśmy wszystkie bezpieczne poza jego granicami. Natomiast pogawędka rzędu tej o pogodzie była absurdalna i nie do pomyślenia, więc szłyśmy w ciszy, czerpiąc siły ze swojego towarzystwa. Nie byłam w stanie tego okazać, ale cholernie cieszyłam się, że nie jestem już sama.
Zerknęłam Meriel kątem oka. Szła, jakby od zawsze całe ciało należało do niej. Może było to spowodowane tym, że pewnie nie skupiała się na poruszaniu. Miałam cichą nadzieję, że podświadomie nie skupiała się na niczym, by zachować względny spokój.
Uderzyła mi do głowy myśl, że nawet nie spytałam, czy wszystko jest.. okej.
– Dobrze się czujesz? Znaczy… Nie boli cię nic?
Klacz spojrzała na mnie z nieokreślonym wyrazem pyska i pokiwała głową.
– Wszystko w porządku – usłyszałam ciche potwierdzenie.
Nie wyłączałam myślenia, by znów nikogo nie zgubić. Meriel nagle stanęła i zaczęła nasłuchiwać. Podążyłam jej śladem i niemal od razu ruszyłam w stronę, z której pochodziło nawoływanie. Moja towarzyszka wyprzedziła mnie, biegnąc do przestraszonej Meary.
Nie spędziłam przecież z nimi choćby tygodnia, a dziwnie było patrzeć na nie dwie.. osobne. Czułam jednak, że jeśli wszystko skończy się dobrze, ich życie będzie lepsze.
Westchnęłam z ulgą, mając za priorytet wyprowadzenie nas z lasu. Miałam wrodzoną umiejętność określenia, gdzie są poszczególne kierunki świata, choć w tak dziwnych miejscach ten "kompas" czasem zawodził. Liczyłam, że tym razem nam się poszczęści.
Poza krótkimi zdaniami, rzucanymi w celu zgadania się co do drogi, szłyśmy w zupełnej ciszy. Tym razem tak, byśmy miały siebie możliwie w polach widzenia.
Gdy zobaczyłyśmy prześwity między drzewami, informujące nas o zbliżającej się granicy lasu, każda z nas nieświadomie przyspieszyła kroku. Na ścieżkę praktycznie wbiegłyśmy.
Odetchnęłam głęboko. Poczułam się nagle kompletnie wykończona. Niemal opadłam na trawę, Meriel i Meara też wyglądały na bardzo zmęczone.
Czułam, że najchętniej poszłabym spać, jednak wyglądało na to, że był dopiero wczesny ranek, ale.. tego dnia, co wyruszyłyśmy, czy następnego?

Meriel/Meara?

20 sty 2020

Od Shadowa

Jak co noc obudził mnie Surm, łapiąc mnie swoimi pazurami za grzywę. Wstałem i otrząsnąłem się z zimowego puchu śniegu, który zdążył zasypać wszystko w koło. Pięknie wygląda nasz teren zimą, wszystko jest białe, a na niebie widać tańczące płatki śniegu. Odszedłem kawałek dalej, a Surm niecierpliwił się coraz bardziej, aby jak co noc poganiać się po terenach. Niestety śnieg to lekko utrudniał, ponieważ bardzo widać ślady, a przez to, że nie ma liści ciężko się schować, więc Surm bardzo musi uważać. Biegnąc, zmieniłem się w bestie i szybko pognałem przed siebie. Dzięki grubemu futru i wiecznie ciepłemu organizmowi nie czułem w ogóle mroźnego powietrza. Biegałem tak przez dobre parę godzin z Surmem w powietrzu, gdy nagle zaskrzeczał. Pogrążony we własnych myślach aż się przestraszyłem. Jednak udało mi się zmienić dość szybko w końską postać i oddalić trochę od śladów łap wilka. Schowałem się za drzewami i zobaczyłem, jak po moich wcześniejszych śladach idzie koń, a na prawej tylnej nodze nad kopytem miał niewielki znak, który wyglądał jak by się, palił. Na początku przestraszyłem się, że coś się może stać koniowi, jednak ten szedł w spokoju po śladach. Wolałem nie wychylać się, aby nie podejrzał nic. Oddaliłem się najciszej jak to możliwe jednak pod śniegiem nie widać gałęzi. Gdy nadepnąłem na suchą gałąź i usłyszałem charakterystyczny dźwięk i puściłem się pędem przed siebie.

<Alicja?>

UWAGA!

Jak sami zdążyliście zauważyć, przez ostatnie dwa miesiące na blogu kompletnie nic się nie działo. Zero postów, kompletna cisza. Zapewne większość z was była zajęta swoimi własnymi sprawami, takimi jak szkoła i całkowicie to rozumiem. Ja również nie zaglądałam na bloga zbyt często właśnie z powodu szkoły i sama go zaniedbałam. Ale teraz mamy zamiar przywrócić go do życia i porządnie się nim zająć.W związku z tym każdy członek bloga jest zobowiązany do napisania opowiadania w ciągu dwóch tygodni (do 20 stycznia).
~Administracja Bloga Silver Moon

Powrót Phanthoma!

Z radością ogłaszamy, że do stada ponownie zawitał Phanthom! Witamy ciepło! 


opaque-studios
19.02 | 5 lat | Zwykły członek | Pegaz | Pandemonium.

Od Shanti

Noc rodziła we mnie uczucie błogiego spokoju. Ciemne barwy nieba sprzyjały mojemu zmęczeniu, powodując jeszcze większą chęć zapadnięcia w sen. Pochyliłam się, wbijając spojrzenie w zamarzniętą taflę jeziora. W niektórych miejscach lód wydawał się na tyle kruchy, że miałam niespodziewaną ochotę, usłyszeć jak trzaskałby pod ciężarem mojego ciała. Panująca zima nie powodowała u mnie tyle nieprzyjemnych odczuć co u innych. Urodziłam się na terenach wiecznie oblodzonych i pokrytych grubą warstwą białego puchu, dlatego też niska temperatura nie robiła na mnie większego znaczenia. Długa sierść zapewniała mi długotrwałe ciepło. Wypuściłam z siebie parę powietrze, obserwując, jak w postaci ledwo widocznej chmurki wznosi się ku górze.
Wpatrywałam się w dal, nucąc melodię kołysanki z lat źrebięcych. Zmrużyłam oczy, gotowa w pełni oddać się krainie Morfeusza. Prawie zasypiałam, póki z pobliskich drzew nie dobiegł mnie odgłos szumu. Zastrzygłam uszami i leniwie uniosłam powieki w górę. Wbiłam spojrzenie w kierunku źródła dźwięku, ale wśród panujących ciemności, ciężko było mi cokolwiek dostrzec. Ponowiłam próbę uśnięcia, jednak tajemniczy szelest zabrzmiał kolejny raz. Zadręczam na wszystko, iż z pewnością nie był to zwykły wiatr dmuchający w łysawe drzewa Rośliny dawno utraciły swe liście, więc świst był dla mnie jeszcze bardziej podejrzane. W końcu warknęłam sama do siebie i zerwałam się na równe nogi. Nic tak nie ukoi moich nerwów, jest nocny spacer po pobliskiej okolicy.
Muszę przyznać, że tereny są całkiem ładne. Nawet mi się tu podobało. W centrum stada spostrzegłam kilka kształtów koni, śpiących, skrytych wśród pni drzew. Wedle znanych mi informacji, stado liczyło zaledwie dwunastu członków. Nie była to wcale aż taka mała liczba. 
Im dalej szłam, tym większe zmęczenie atakowało mój organizm. Po zrobieniu obchodu po wszystkich terenach, wróciłam nad jezioro, gdzie tym razem, nic nie przeszkodziło mojemu snu.

12 sty 2020

Od Vanitasa - CD Alicja

Wsłuchałem się w głos przywódczyni, prostując się. Dokładnie przeanalizowałem jej prośbę, zastanawiając się, jak taki spacer wpłynie na moją rutynę. Moje codzienne zadania skupiały się na zbieraniu roślin i udzielaniu rad innym członkom stada. A teraz, kolejny już, nowy koń, zawitał na tych terenach. Uznałem, że warto oprowadzić Alicję po terytoriach, biorąc pod uwagę, jak niektórzy bywają zagubieni na samym początku. Klacz nie sprawiała wrażenia nieśmiałej, a jedynie nieoswojonej z nową sytuacją. Z pewnością zaskakująca była dla niej informacja o większej ilości „odmieńców” takich jak ona.
- Jasne, mogę to zrobić — odparłem w końcu, przerywając cudowną ciszę. 
- Nie chcesz iść z nami? - zagadnąłem przywódczynię. Taki spacer mógłby polepszyć więzi między dowódcą stada a nowym członkiem, co jednocześnie mogłoby lepiej wpłynąć na Alicję. April zamyśliła się na moment, po czym z delikatnym uśmiechem lekko skinęła głową.
- Ale tylko kawałek, mam później sprawę do załatwienia- stwierdziła. W ten oto sposób nasza trójka rozpoczęła wędrówkę po terenach tabunu. Nikt z nas nie fatygował się do poprowadzenia dłuższej i głębszej konwersacji. Nasze krótkie rozmowy opierały się na opisywaniu danego miejsca, w którym obecnie się znajdowaliśmy. Patrząc na nową klacz, ciężko było mi ocenić, co sobie teraz myśli. Z pewnością fakt, iż odmienności w postaci mocy są na tych terenach codziennością, wzbudzał w niej zainteresowanie, a jednocześnie i pewną ulgę. Nie mnie jednak przejmować się takimi rzeczami. April w pewnym momencie zatrzymała się, informując, że ma do załatwienia kilka ważnych sprawy. Obiecała nam jednak ponowne spotkanie w późniejszym czasie, to też pożegnaliśmy się z nią krótko.
Nasze zwiedzanie przeobraziło się w zwykły marsz, podczas którego moja uwaga niespodziewanie przerzuciła się na ośnieżoną drogę. Chwilę mi zajęło, nim przypomniałem sobie o moim towarzystwie. Gwałtownie obróciłem łeb w lewo, gdzie ujrzałem zapatrzoną w dal klacz. Podążyłem za jej wzrokiem, wbijając go w otoczony mroczną aurą las. Mimowolnie westchnąłem, co zwróciło uwagę Alicji.
- Coś się stało? - spytała.
- Nic, tylko ten las — mruknąłem, zaprzeczając samemu sobie- Wiem, że jego negatywna energia kontrastuje z tym jakże pozytywnym otoczeniem, co wzbudza w każdym spore zainteresowanie, ale jest to miejsce, do którego wstęp jest bezwzględnie zakazany. Takie zasady stada — wyjaśniłem, uprzedzając standardowe pytania.


                                                                            Alicja?

11 sty 2020

Od Hope cd. April

Zapomniałam już, jak wyglądają konie z tego stada, w końcu dla mnie każdy wygląda tak samo. Wyleciał mi z głowy również fakt, że April miała moc uzdrawiania – to imponujące regenerować swoje rany i szybko wrócić do zdrowia. Obserwowałam, jak jej rana po prostu znika, a gdy klacz zadała mi pytanie, chciałam się zaśmiać.
- Też tak myślałam – jednak mój pysk pozostał bez wyrazu. Przez chwilę milczałyśmy, prawdopodobnie sądziła, że coś dodam, ale nie chciało mi się opowiadań, po co odeszłam i dlaczego wróciłam.
- Więc co cię tu sprowadza? Chcesz wrócić? - znowu przez chwilę milczałam, zastanawiając się nad odpowiedzią. Czy naprawdę chciałam tu znowu zostać? Wśród tych, których nie lubię? Których lubię tylko pod postacią ofiary do zjedzenia? Tak naprawdę, wyboru nie miałam, co innego mogłam ze sobą zrobić?
- Tak, jest na to szansa? - zapytałam spokojnie. Klacz pokiwała głową i się lekko uśmiechnęła.
- Ciesze się – skinęłam na to głową, gdyż ja się nie cieszyłam. Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła wrócić do swojego prawdziwego życia. - Mogę zapytać, gdzie byłaś przez ten czas? - chciałam pokręcić głową, ale zamiast tego odpowiedziałam:
- Tu i tam, szlajałam się gdzie popadło.
Tak naprawdę odeszłam, aby znaleźć sposób, na powrót do prawdziwej postaci. Chciałam znaleźć tego szamana, albo chociaż moje stado, niestety nie odnalazłam nikogo, kompletnie. Jakby wszyscy się rozpłynęli, chociaż pewnie ruszyli na zachód. Może za jakiś czas i ja się tam wybiorę? - Gdzie reszta? - zmieniłam temat. 

April?

7 sty 2020

Od April CD Hope

Powolnym krokiem przemierzałam tereny w poszukiwaniu jednego konkretnego konia - Laisreana. Pilnie potrzebna mi była jego pomoc w pewnej sprawie - nieznana wataha wilków zaczęła się panoszyć po naszych terenach i potrzebowałam kogoś, kto mógłby z nimi porozmawiać. Sytuacja była naprawdę pilna, ale ogiera nigdzie nie było. Zrezygnowana zatrzymałam się na chwilę by odpocząć, gdyż byłam zmęczona ciągłym bieganiem w te i we wte. Podeszłam bliżej jeziorka i napiłam się trochę wody. Byłam dzisiaj niezwykle zmęczona i nie czułam się zbyt dobrze, ale nie wiedziałam czym było to spowodowane. Skupiłam się na własnych przemyśleniach tak bardzo, że nie zwróciłam uwagi na szelest krzaków znajdujących się zaraz za mną. Wróciłam do rzeczywistości dopiero, gdy usłyszałam głośne warczenie. Jak poparzona odwróciłam się i ujrzałam wielkiego, czarnego wilka.
-O nie, tylko nie to - wymamrotałam wystraszona.
Wilk warknął jeszcze raz i zaczął się powoli zbliżać. Wycofałam się lekko i w myślach zaczęłam obmyślać wszystkie możliwe sposoby ucieczki. Nie zdążyłam jednak porządnie się zastanowić, gdyż napastnik rzucił się na mnie. Upadłam na ziemię, a moje ciało opanował silny ból, gdy wilk zatopił swoje kły w moim boku. Zarżałam głośno, próbując zrzucić go z siebie. W końcu mi się udało, a zdezorientowane zwierzę uderzyło mocno w pobliskie drzewo. Drapieżnik zaskomlał cicho, spojrzał się na mnie ostatni raz i wskoczył w krzaki. Nie miałam pojęcia, czy był to wilk z mniemanej watahy, która zabłądziła na nasze tereny, ale wiedziałam, że muszę jak najszybciej zająć się swoimi ranami i znaleźć Laisreana oraz resztę członków stada, żeby ich ostrzec. W końcu nie chciałam, żeby komukolwiek stała się krzywda. Jako przywódczyni powinnam być odpowiedzialna za wszystkich a bezpieczeństwo stada jest moim priorytetem. Próbowałam wstać z trawy, ale nie dałam rady. Traciłam krew niezwykle szybko i wszelkie próby ruchu kończyły się ponownym położeniem na ziemi. Spojrzałam się przelotnie na ranę, próbując ocenić sytuację. Była dość rozległa, ale wiedziałam, że jeżeli się skupię, to dam radę ją uleczyć. Postanowiłam spróbować. Skupiłam się na ranie i krwi najbardziej jak potrafiłam, ale wtedy.. Usłyszałam kroki. Szybko odwróciłam głowę w stronę źródła dźwięku, lecz jedynym co zobaczyłam był koń. Pegaz, jeżeli mam być bardziej precyzyjna. Czarna klacz wlepiła we mnie swoje spojrzenie.
-Może pomóc? - zaoferowała spokojnie.
Uśmiechnęłam się słabo i pokręciłam głową.
-Dam sobie radę, mam moc uzdrawiania - powiedziałam i ponownie skupiłam się na ranie.
Klacz stała cicho, a ja użyłam swojej mocy. Już po kilkunastu sekundach rana zaczęła się zasklepiać i już po chwili praktycznie nie było po niej śladu (z wyjątkiem krwi). Powoli się podniosłam. Nadal było mi słabo, gdyż nie dość, że straciłam dużo krwi, dużo mej energii również ubyło. Uśmiechnęłam się w stronę pegaza i przyjrzałam się jej dokładniej. Wtedy dotarło do mnie z kim rozmawiam.
-Hope? To ty? Myślałam, że odeszłaś - powiedziałam zdziwiona, jednak uśmiech nie znikał z mojego pyska. Miło było znowu ją widzieć.
<Hope?>

5 sty 2020

Od Hope

Zamknęłam oczy i znowu to sobie wyobraziłam. 

Biegnę przez las z niewiarygodną prędkością, ścigam swoją ofiarę, która jest równie szybka jak ja. Po chwili obok mnie pojawia się kolejne zwierzę, biegniemy razem, tak jak kiedyś. Omijamy drzewa, przeskakujemy rzeczki i razem dopadamy sarnę. Potem się zatrzymuję, podnoszę łeb i spoglądam na swego przyszłego męża.

Nigdy nie pozwolę odejść tym wspomnieniom, nie ważne ile czasu przetrwam w tym ciele, nawet jeśli mam tak żyć do końca swego istnienia, nigdy nie zapomnę swej miłości. Nigdy nie pozwolę sobie zapomnieć tego, kim na prawdę jestem i co mam w sercu, a mimo wszystko, w sercu dalej jestem drapieżnikiem - tylko w ciele ofiary.
Podniosłam się z ziemi i wyprostowałam gnaty. Przez chwilę stałam otumaniona, promienie słońca ledwo do mnie docierały przez las, w jakim się znajdowałam. Spojrzałam w górę, zobaczyłam błękitne niebo, a po chwili lecącego ptaka. Kolejny nudny koński dzień. Westchnęłam zrezygnowana i zniżyłam łeb, skubnęłam trochę trawy i zaczęłam ją przeżuwać. Miałam dość tej zieleniny, ale co zrobić, kiedy moje ciało nie przyjmuje mięsa? Rozprostowałam skrzydła i aby chodź trochę urozmaicić sobie ten dzień, postanowiłam wybrać się w góry. Stamtąd chciałam po prostu skoczyć i polatać wśród orłów. Skierowałam się do wyjścia z lasu, jednak coś mnie zatrzymało. Była to woń krwi, jako drapieżnik instynktownie ruszyłam w jej kierunku. Przez chwilę miałam wrażenie, że jestem pumą i właśnie zmierzam do swej kolacji - jakże ta myśl była mylna. Zamiast ofiary do pożarcia, zobaczyłam konia. Leżał na ziemi i miał zraniony bok, podeszłam do niego.
- Może pomóc? - zaoferowałam spokojnie.

<Ktoś?>

Odejście Caranthira oraz powrót Hope


Z przykrością informujemy o odejściu Caranthira ze stada z powodu braku czasu. Prosiłybyśmy jednak autorkę o skontaktowanie się z jedną z adminek jeżeli jest taka możliwość na discordzie, howrse bądź pocztą elektroniczną!


Yewrezz
13.11 | 7 lat | Koń ziemski | Wojownik | ---


Pragniemy także z radością ogłosić, że Hope powraca do stada! Witamy ciepło z powrotem! ^^

opaque-studios
19.02 | 13 lat | Wojowniczka | Pegaz | Pandemonium.


~ Administracja bloga Silver Moon