Zamknęłam oczy i znowu to sobie wyobraziłam.
Biegnę przez las z niewiarygodną prędkością, ścigam swoją ofiarę, która jest równie szybka jak ja. Po chwili obok mnie pojawia się kolejne zwierzę, biegniemy razem, tak jak kiedyś. Omijamy drzewa, przeskakujemy rzeczki i razem dopadamy sarnę. Potem się zatrzymuję, podnoszę łeb i spoglądam na swego przyszłego męża.
Nigdy nie pozwolę odejść tym wspomnieniom, nie ważne ile czasu przetrwam w tym ciele, nawet jeśli mam tak żyć do końca swego istnienia, nigdy nie zapomnę swej miłości. Nigdy nie pozwolę sobie zapomnieć tego, kim na prawdę jestem i co mam w sercu, a mimo wszystko, w sercu dalej jestem drapieżnikiem - tylko w ciele ofiary.
Podniosłam się z ziemi i wyprostowałam gnaty. Przez chwilę stałam otumaniona, promienie słońca ledwo do mnie docierały przez las, w jakim się znajdowałam. Spojrzałam w górę, zobaczyłam błękitne niebo, a po chwili lecącego ptaka. Kolejny nudny koński dzień. Westchnęłam zrezygnowana i zniżyłam łeb, skubnęłam trochę trawy i zaczęłam ją przeżuwać. Miałam dość tej zieleniny, ale co zrobić, kiedy moje ciało nie przyjmuje mięsa? Rozprostowałam skrzydła i aby chodź trochę urozmaicić sobie ten dzień, postanowiłam wybrać się w góry. Stamtąd chciałam po prostu skoczyć i polatać wśród orłów. Skierowałam się do wyjścia z lasu, jednak coś mnie zatrzymało. Była to woń krwi, jako drapieżnik instynktownie ruszyłam w jej kierunku. Przez chwilę miałam wrażenie, że jestem pumą i właśnie zmierzam do swej kolacji - jakże ta myśl była mylna. Zamiast ofiary do pożarcia, zobaczyłam konia. Leżał na ziemi i miał zraniony bok, podeszłam do niego.
- Może pomóc? - zaoferowałam spokojnie.
<Ktoś?>
- Może pomóc? - zaoferowałam spokojnie.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz