20 sty 2020

Od Shanti

Noc rodziła we mnie uczucie błogiego spokoju. Ciemne barwy nieba sprzyjały mojemu zmęczeniu, powodując jeszcze większą chęć zapadnięcia w sen. Pochyliłam się, wbijając spojrzenie w zamarzniętą taflę jeziora. W niektórych miejscach lód wydawał się na tyle kruchy, że miałam niespodziewaną ochotę, usłyszeć jak trzaskałby pod ciężarem mojego ciała. Panująca zima nie powodowała u mnie tyle nieprzyjemnych odczuć co u innych. Urodziłam się na terenach wiecznie oblodzonych i pokrytych grubą warstwą białego puchu, dlatego też niska temperatura nie robiła na mnie większego znaczenia. Długa sierść zapewniała mi długotrwałe ciepło. Wypuściłam z siebie parę powietrze, obserwując, jak w postaci ledwo widocznej chmurki wznosi się ku górze.
Wpatrywałam się w dal, nucąc melodię kołysanki z lat źrebięcych. Zmrużyłam oczy, gotowa w pełni oddać się krainie Morfeusza. Prawie zasypiałam, póki z pobliskich drzew nie dobiegł mnie odgłos szumu. Zastrzygłam uszami i leniwie uniosłam powieki w górę. Wbiłam spojrzenie w kierunku źródła dźwięku, ale wśród panujących ciemności, ciężko było mi cokolwiek dostrzec. Ponowiłam próbę uśnięcia, jednak tajemniczy szelest zabrzmiał kolejny raz. Zadręczam na wszystko, iż z pewnością nie był to zwykły wiatr dmuchający w łysawe drzewa Rośliny dawno utraciły swe liście, więc świst był dla mnie jeszcze bardziej podejrzane. W końcu warknęłam sama do siebie i zerwałam się na równe nogi. Nic tak nie ukoi moich nerwów, jest nocny spacer po pobliskiej okolicy.
Muszę przyznać, że tereny są całkiem ładne. Nawet mi się tu podobało. W centrum stada spostrzegłam kilka kształtów koni, śpiących, skrytych wśród pni drzew. Wedle znanych mi informacji, stado liczyło zaledwie dwunastu członków. Nie była to wcale aż taka mała liczba. 
Im dalej szłam, tym większe zmęczenie atakowało mój organizm. Po zrobieniu obchodu po wszystkich terenach, wróciłam nad jezioro, gdzie tym razem, nic nie przeszkodziło mojemu snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz