27 mar 2020

Zawieszenie bloga

Hej! Jak na pewno każdy, a przynajmniej większość zauważyła aktywność na blogu bardzo spadła, dlatego też wraz z Avianą doszłyśmy do wniosku, że czas zamknąć blog. Nie jest to dla nas najprostsze ze względu na spory sentyment (w końcu ten blog miał już 3 życia) jednak czasem lepiej sobie odpuścić. Poza tym nie ukrywajmy, blog nie ma żadnej ciekawej fabuły i jest to po prostu proste stado, brakuje już trochę pomysłów na opowiadania itp.
Bardzo możliwe, acz nie jest to pewne, powstanie nowy blog, prawdopodobnie o ludziach, chociaż tak jak wspomniałam nie jest to gwarantowane.

Dziękuję w imieniu swoim i Aviany wszystkim członkom stada za wspólne chwile i dobre wspomnienia. Discord ani samo stado nie zostaną usunięte, więc osoby które chcą aby ich postacie i opowiadania zostały z bloga usunięte proszone są o prywatny kontakt tutaj.
Jeszcze raz dziękujemy i trzymajcie się tam ciepło! 💞💞

Pozdrawiam,
Przywódczyni April

23 mar 2020

Od Shanti CD Phanthoma

 - Inteligentne osoby z reguły się nie nudzą - mruknęłam, lekko się uśmiechając. - Może i nie narzekam na brak frajdy w życiu, ale skrzydła byłyby ciekawym urozmaiceniem. W sumie każda rasa jest interesująca. Pegaz, jednorożec, hipokamp, sleipnir - wymieniałam w zamyśle.
 - Chciałabyś mieć 8 nóg? Albo rybi ogon, zamiast tylnych kopyt? - spytał z lekkim zaskoczeniem.
 - W sumie to tego akurat nie. - stwierdziłam po szybkiej analizie takiego życia. - Wciąż jednak podtrzymuje zdanie, że skrzydła są fascynujące - dodałam i przyjrzałam się ogierowi. Choć naprawdę często go widywałam, to głównie tylko na niebie, kiedy latał w miejscu, w którym ja zawsze chciałam być. Wzięłam głęboki wdech. Skoro zdecydowałam się go zagadać, to muszę teraz jakoś potrzymać rozmowę. Od sporego czasu trzymałam się mocno ubocza, mało z kim wymieniając chociażby spojrzenie. A teraz rzucałam się na głęboką wodę i starałam sobie znaleźć znajomych.
 - A ja wciąż nie przeczę, że są pożyteczne - odparł w końcu Phanthom.
 - Długo jesteś w stadzie ? - zapytałam. Słońce przedzierało się przez korony osłaniających nas drzew, a jego przyjemne ciepło nagrzewało moje futro.
 - Prawie od samego początku - odpowiedział, a ja pokiwałam z uznaniem łbem. - Byłem pierwszym członkiem po przywódczyni i jej doradcy - dodał spokojnie. Choć April rozpoznawałam, to za nic w świecie nie byłam w stanie przypomnieć sobie wyglądu jej zastępczyni, a tym bardziej imienia. Prawdopodobnie powinnam zacząć interesować się bardziej życiem stada. Póki co, jedyne czemu się oddawałam, to obserwacji wszelkich latających stworzeń, co prawdopodobnie było trochę niepokojące. Powinnam znaleźć sobie jakieś hobby.
 - Przeszedłbyś się ze mną na spacer? - zapytałam pewnie - Dawno nie rozmawiałam z nikim... To znaczy, po prostu jakoś przyjemnie mi się siedziało samej na uboczu. Teraz potrzebuję chyba zregenerować poziom samotności - wyjaśniłam.
 - Nie mam nic konkretnego do roboty, więc - urwał na moment - czemu nie? - mruknął.
 - Cudownie - poczułam lekką satysfakcję z powodu próby nawiązania przeze mnie jakiegokolwiek kontaktu z innymi członkami stada. Koniec wychodzenia na wiecznego odludka.
 Spacerując, mieliśmy okazję minąć parę koni ze stada. Nie ukrywam, kara pegazica od razu przykuła moją uwagę. To nie tak, że te wszystkie skrzydła wywołują we mnie zazdrość. Po prostu pobudzają moją chęć latania blisko słońca.
 - Nie uważasz, że trochę tu nudno ostatni? - odważyłam się zagadać.
 - Co masz na myśli? - spytał.
 - Żadnych wojen, problemów, nikt się nie kłóci - zaczęłam wymieniać - Oczywiście nie narzekam na to. Dobrze, że w stadzie panuje pokój, ale to jest jednak ten rodzaj rozrywki, którego mi poniekąd brakuje.
 - Brakuje ci wojen? - lekko prychnął.
 - Nieee - wzięłam głęboki wdech - Przepraszam. Jak próbuję się rozgadać, nie kontroluję tego, co mówię - westchnęłam ciężko - Ah.. moja poprzednia wypowiedź zabrzmiała naprawdę źle - dodałam. Znów zdałam sobie sprawę, iż jak zwykle mówiłam bez składu i ładu.

<Phanthom?>

21 mar 2020

Od Vanitasa CD April

Rozchyliłem w zdumieniu pysku, a spojrzeniem uciekłem na pobliską Cykorię Podróżnika, rosnącą na skraju lasu. Jej słowa z lekka mnie zamurowały. Moje wcześniejsze wyznanie było swego rodzaju próbą wyrzucenia z siebie tych wszystkich niezrozumiałych mi uczuć.  Spodziewałem się, że zadziała to na mnie jak roślina medyczna - jak lekarstwo. Dziwnie mrowienie w podbrzuszu, zbyt wielkie zainteresowanie cudzą osobą - w obecności April świat stawał się inny. Nawet nie byłem w stanie określić tego sensownie. Wydawało mi się, że jestem za młody na miłość, że nie dojrzałem jeszcze do tego poziomu. W życiu kierowałem się logiką, w większości czasu starałem się zachować powagę.
A teraz? Sam nie wiedziałem, co próbuję zrobić. A plan, który układał się w mojej głowie, był strasznie niepodobny do całokształtu mojej osoby.
 - April - odezwałem się w końcu, niezwykle spokojnym głosem. Klacz podniosła na mnie wzrok, a uśmiech tkwiący uprzednio na jej pysku lekko przygasł - Proszę, spotkajmy się wieczorem przy Lesie Świateł - te słowa wychodziły ze mnie z taką łatwością, iż poczułem się  pewniej.
Przywódczyni spojrzała na mnie ze zdumieniem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że w tym momencie wychodziłem na osła bez manier, gdyż ledwo co powiedziała mi o swoich uczuciach.
Musiałem jednak wszystko zaplanować w swojej głowie i przygotować się do tego psychicznie.    
W ramach odpowiedzi otrzymałem niepewne skinienie łbem. Wybełkotałem pod nosem krótkie pożegnanie, po czym odwróciłem się i podreptałem przed siebie. Muszę ostatecznie podsumować wszelkie więzi, utworzone pomiędzy nami.
***********
Słońce zanikało między koronami drzew, a zwisające z gałęzi kule zaczęły rozświetlać okolicę swą niebieską barwą. I w końcu, wśród tych wszelkich roślin, spostrzegłem przysuwający się kształt konia. Klacz przystanęła obok mnie, a po jej wyrazie pyska zauważyłem, iż nie do końca rozumie moje zamiary. Ja sam, pomimo kilku godzin przygotowań, nie wiedziałem, co dokładnie robię. 
 - Cokolwiek się teraz  stanie, chcę, abyś szła obok mnie i słuchała tego, co będę mówił - poprosiłem, choć bardziej brzmiało to jak rządnie. A że była przywódczynią stada, do którego należałem,  raczej nie wypadało się tak do niej zwracać. April mimo wszystko pokiwała głową. 
 - A więc tak - zacząłem marsz, a klacz ruszyła za mną - Wiem, że to zdarzenie jest dla nas trudne, a tym bardziej w obliczu zaistniałych ostatnio sytuacji. Przykro mi, że cię obciążam swoim problemem, ale nie byłbym w stanie żyć dalej, ignorując tę sprawę. Obydwoje wiemy, iż nic już nie będzie między nami wyglądać tak samo. Jesteś mądra, piękna i zabawna - mrucząc to, poczułem się nieswojo, ale i szczerze. Pierwszy raz prawiłem komukolwiek takie komplementy. Ćwiczyłem to jednak dzisiaj przed drzewem, wyobrażając sobie na jego miejscu April. Naprawdę, za bardzo to przeżywam. Podniosłem wzrok na drogę przed nami. Byliśmy coraz bliżej upragnionego przeze mnie miejsca. Przywódczyni prawdopodobnie chciała podziękować za moje miłe słowa, ale zacząłem mówić dalej. Później przeproszę ją, za wtrącanie się w zdanie.
 - Nie umiem się rozgadywać, także przejdę do sedna całej sprawy - zatrzymałem się. Zaprowadziłem ją pod Leśny Łuk. Od razu udzieliła mi się uspokajająca aura tego miejsca. Stanąłem naprzeciw klaczy i lekko ugiąłem przednią nogę, pochylając się. Za pomocą telekinezy, postawiłem przed nią nazbierany przeze mnie wcześniej bukiet najbardziej kolorowych kwiatów, jakie udało mi się znaleźć. Poczułem, jak całe moje ciało przeszywa dreszcz.
 - Kocham cię i chciałbym wiedzieć, czy zgadzasz się zostać moją partnerką? - zapytałem. 

<April?>

Od Aviany Do April

Dni, tygodnie i miesiące mijały w stadzie które odważnie kierowała April. Wszystko układało się całkiem... dobrze. Od incydentu z Lasem Zguby i moim okropnym zachowaniem nie było większych problemów. Obserwowałam w cieniu inne konie, ich relacje które się polepszały lub pogarszały z czasem, wzloty i upadki, kłótnie czy rozczulające zachowania wobec siebie. Uwadze też nie umknęła mi sytuacja między Vanitasem, a April. Przyznać musiałam, że cieszyłam się na ich widok szczególnie. Vanitas był idealnym kandydatem dla mojej kuzynki i czułam, że mogę mu zaufać. Po tym wszystkim co zrobił dla mnie, April i całego stada, nie było tak naprawdę innej opcji. 
Obserwując też innych widziałam jak używają stale swoich mocy, tych bardziej drobiazgowych jak rozświetlanie drogi blaskiem z oczu, czy po same zdolności mogące podpalić wszystko w zasięgu wzroku. Każdy był z nimi oswojony i... wolny... Wszyscy wydawali się tacy wolni, nikt nie rozkazywał im względem ich umiejętności, każdy sam w swoim sumieniu wiedział najlepiej do czego może się najdalej posunąć. Czułam jak zazdrość oplatuje całe moje ciało kiedy wiedziałam, że ja musiałam być kontrolowana dla własnego dobra. To z czym się urodziłam było teraz mi zabrane. To nie tak, że winiłam za to kogokolwiek oprócz samej siebie. Po prostu byłam zazdrosna i z każdym nużącym dniem pragnęłam odzyskać to co moje, nawet jeżeli wszystko miałoby zacząć się od nowa w co szczerze wątpiłam. Czułam się bardziej odpowiedzialna i zdrowa na umyśle żeby móc samej kontrolować moje moce. Nie mogli mi ich przecież odebrać na dobre.

Po wielu minutach kiedy słońce zaczynało coraz bardziej grzać, April otworzyła delikatnie powieki, rozglądając się w lekkim zdezorientowaniu. 
- Znowu przysnęłam...? - wymruczała ledwie przytomna, co wywołało u mnie cichy śmiech.
- Dobrze, że trochę pospałaś. Ostatnio masz sporo na głowie, dodatkowo sprawy sercowe... Dobrze widzieć cię taką odprężoną, taką spokojną. - powiedziałam z promiennym uśmiechem, co klacz zaraz odwzajemniła. - Skoro już się obudziłaś, przykro mi zakłócać ten spokój, ale muszę cię o coś ważnego zapytać.
Poczułam jak April lekko spięła się na te słowa, kiedy ja odwróciłam łeb w stronę drzew. Czułam, że łatwiej będzie mi to powiedzieć nie patrząc jej w oczy, wolałam skupić się na czymś innym, ale najdroższy boże, to niewiele pomogło... Planowałam zapytać się ją o to już dawno temu, analizowałam jak może zareagować i jak najlepiej będzie to wszystko rozegrać. Plan miałam ułożony już od jakiegoś czasu, ale naprawdę ciężko stałam z realizacją jego. Jednak teraz był ten moment i nic mnie już nie da rady powstrzymać, teraz albo nigdy, Avi.
- Coś się stało? Coś z twoim głosem? Stado? Źle się czujesz? - rozpoczęła swoją wyliczankę April, teraz już zupełnie pobudzona i gotowa do działania.
- Nie, spokojnie, wszystko jest w porządku... - zaczęłam odchrząkując - No więc, wiesz, że ostatnio całkiem dobrze sobie radzę, w końcu sama to przyznałaś nie raz i widzę to w twoich oczach. Ja też sama czuję się naprawdę dobrze, jest naprawdę... Jest lepiej niż było i to wszystko dzięki tobie i twojej opiece i... - westchnęłam ciężko przerywając nagle. Czułam na sobie wzrok April który zapewne domagał się natychmiastowej odpowiedzi, gotów wypalić we mnie dziurę jeżeli zaraz czegoś nie powiem. - Chcę odzyskać swoje moce. Chcę znowu móc przejmować kontrolę nad innymi istotami. Proszę, zaufaj mi. Jestem gotowa i jestem tego pewna. 
Spojrzałam się jej prosto w oczy, gotowa na jej sprzeciw, ale jednak chciałam spróbować, chciałam uwierzyć, że jednak się zgodzi. Każda sekunda jej milczenia trwała w wieczność kiedy tylko wpatrywała się we mnie pustym wzrokiem. Błagam, April, odezwij się...

< April >

20 mar 2020

Od Phanthoma cd. Shanti

Po co mi kopyta, gdy mam skrzydła? No tak, żeby całkowicie nie stracić kontaktu z rzeczywistością.
Za każdym razem czułem się tak samo podczas lotu. Chociaż wiatr wciskał się między oczy, wywoływał dreszcz na skórze, a im byłeś wyżej, tym ciężej było oddychać, to mimo tego latania sprawiało mi za każdym razem tyle samo przyjemności. Może już nie dokładnie tak dużo, jak kiedyś, w końcu robiłem to minimum raz czy dwa dziennie, a jednak czułem, że bez skrzydeł nie byłbym sobą. Tak jak ryba bez łusek, albo żaba bez długiego języka. Chociaż dziwne określenia, tak właśnie bym się czuł. 
Gdy wstałem, rozłożyłem skrzydła, które były teraz nieco większe, niż je zapamiętałem. Czasem zapominałem, że one dalej rosną. Niekiedy lubiłem sobie żartować, że na łożu śmierci będą na tyle duże, że okryje się nimi całkowicie i nikt nie będzie musiał zakopywać mojego ciała. Poskubałem trochę świeżej trawy, skropionej rosą, po czym ruszyłem przed siebie kłusem. Rozłożyłem znowu skrzydła i zacząłem się unosić. Przeleciałem nad zbiornikiem wodnym, kopytem zahaczając o taflę i płosząc wszystkie ryby, które mogłem zobaczyć z góry, w tej czystej wodzie. Potem wzniosłem się wyżej i leciałem. Robiłem to każdego ranka, taka rutyna, czy nawet rytuał, bez którego dzień nie byłby udany. Jakie więc jest mój smutek, kiedy pogoda nie sprzyja i nie pozwala mi polatać, tylko siedzieć wśród drzew i czekać na koniec burzy.
Zniżyłem swój lot, aby zatrzymać się na małej polance. Wydawała się bezpieczna, a dzisiaj na prawdę nie miałem żadnej ochoty na ucieczkę przed jakimś wilkiem, czy coś podobnego. Może dawniej by mnie to nawet bawiło, spędzałbym w ten sposób każdy wolny dzień, razem ze znajomymi tylko czekalibyśmy na tę cenną chwilę, by poczuć adrenalinę. Teraz jednak wolałem zachwycać się spokojem tego dnia, świeżym zapachem, jaka niosła wiosna i nareszcie poczuć to ciepło słońca, którego mi trochę brakowało podczas zimy. Nie musiałem się martwić, że odmrożę sobie kopyta czy pysk, grzebiąc w śniegu, w poszukiwaniu jakiegoś mchu. Mogłem przysłuchiwać się radosnym śpiewom ptaków i słuchać innych dźwięków, które nadeszły po obudzenie się ze snu zimowego małych gryzoni i innych zwierzątek. Czy coś mogło popsuć ten piękny dzień?
Nim się spostrzegłem, przy moich kopytach leżała klacz. Była to czarna samica, widocznie zaciekawiona moimi skrzydłami. Przyznam, byłem z nich dumny, a najbardziej z ich wielkości, szerokości i tego, że były to pierzaste pióra, jak u orła, a nie nietoperza, które miało kilku moich znajomych. Przyznam, że niekiedy bardzo to się przydawało, niektórzy uciekali na sam widok tych strasznych skrzydeł, ale nie oddałbym swoich za nic.
- Wiesz, to nic trudnego – tak naprawdę nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Szkoda, że nie mam skrzydeł – dodała z lekkim smutkiem.
- Jak się czegoś nie ma, zawsze się wydaje, że to wspaniała rzecz – przyznałem szczerze.
- Nie lubisz swoich skrzydeł? - pokręciłem głową.
- Lubię, ale mam je od małego. Jakbyś nagle dostała skrzydeł, ugięłabyś się pod ich ciężarem – powiedziałem poważnie, na co ona się lekko uśmiechnęła rozbawiona.
- Może i racja – przyznała. - Ale można latać niczym ptak – dodała rozmarzona.
- Fakt, to bardzo przyjemne uczucie. Ale ziemskie konie chyba też się nie nudzą – zerknąłem na nią.

Shanti?

19 mar 2020

Od April CD Vanitasa

Nie będę kłamać, nagłe wyznanie Vanitasa nieco mnie zaskoczyło. Co prawda, widziałam, że od pewnego czasu ogier zachowuje się względem mnie.. trochę inaczej, lecz zbytnio się nad tym nie zastanawiałam. Nie mogę również zaprzeczyć, że towarzystwo Vanitasa bardzo mnie uspokajało i cieszyłam się na samą myśl o spotkaniu z nim. Często gdy go widziałam, towarzyszyło mi również dziwne mrowienie w podbrzuszu, więc sama zaczęłam się zastanawiać... Czy Vanitas był dla mnie tylko i wyłącznie przyjacielem? Sama już nie byłam pewna, nigdy nie byłam zbyt dobra w określaniu moich emocji. Było to dla mnie coś zupełnie nowego, musiałam więc pomyśleć, zastanowić się. Nie była to prosta sprawa, miłość to w końcu nie zabawa. W ciszy wpatrywałam się w odchodzącego ogiera. Będę musiała jeszcze później o tym z nim porozmawiać, nie mogę udawać, że nic się nie stało. Moje własne uczucia stały się dla mnie zagadką, której nie umiałam rozwiązać. Westchnęłam przeciągle i postanowiłam udać się na spacer, by trochę oczyścić moje myśli. Stawiałam powolne kroki, rozglądając się wokół i podziwiając przyrodę. Moje myśli jednak co chwilę wracały do ogiera, nie mogłam się skupić na niczym innym. Wiedziałam, że nie poradzę sobie z tym sama, postanowiłam więc udać się po radę do najbardziej zaufanej mi klaczy. Popędziłam na polanę, gdyż byłam niemal stuprocentowo pewna, że to właśnie tam ją znajdę. Nie myliłam się, moja kuzynka leżała spokojnie wśród zielonej trawy. Uśmiechnęłam się i podbiegłam do niej. Aviana odwzajemniła uśmiech, wydawała się mile zaskoczona i zadowolona moim przybyciem. Położyłam się na trawie zaraz obok niej.
-Wszystko w porządku? Wyglądasz na lekko zmartwioną - zaczęła rozmowę.
Pokiwałam lekko głową, przez chwilę nie udzielając odpowiedzi i wpatrując się w dal.
-Właściwie, przyszłam po radę - powiedziałam po chwili ciszy.
Te słowa najwyraźniej zainteresowały towarzyszącą mi klacz, lecz jej pysk przybrał poważniejszy wyraz.
-Radę? Czy stało się coś poważnego? Coś ze stadem? - wyglądała na zatroskaną.
-Nie, nie - uśmiechnęłam się, by ją uspokoić - Właściwie to chodzi o Vanitasa.
-Ah, czyli sprawy sercowe - zaśmiała się moja towarzyszka, wyglądała jakby kamień spadł jej z serca - o co dokładniej chodzi?
Dokładnie, ze szczegółami, opowiedziałam Avianie o wszystkim. Klacz słuchała mnie uważnie, od czasu do czasu się uśmiechając. Nie wchodziła mi w zdanie, tylko czekała aż skończę. Gdy skończyłam, moja kuzynka zaczęła mówić:
-Wiesz co, wydaję mi się, że ty też go lubisz, tylko trudno ci to zrozumieć. Co prawda nie jestem ekspertem w tych sprawach, lecz wiesz, uczucia, które mi opisałaś... są raczej jednoznaczne. Idź do niego, wiesz? Inaczej stracisz szansę.
Pokiwałam głową i rzuciłam klaczy szeroki uśmiech, który ona odwzajemniła. Porozmawiałyśmy chwilę jeszcze, po czym pożegnałam się z nią. Pospacerowałam jeszcze chwilę, rozmyślając, lecz rozmowa z klaczą napełniła mnie odwagą. Chyba wiedziałam już, co będzie dla mnie najlepsze. Postanowiłam znaleźć Vanitasa, i nie musiałam szukać długo - ogier znajdował się w miejscu, w którym się rozstaliśmy. Podeszłam do niego z uśmiechem. Wygląd na zmartwionego, ale odwzajemnił mój uśmiech.
-Wiesz co - zaczęłam - Przemyślałam to wszystko. Wiesz, na początku nie byłam pewna. Moje uczucia były dla mnie zagadką, ale teraz - myślę, że już wiem. Nigdy nie czułam czegoś takiego do kogokolwiek innego, ja chyba - przestałam na chwilę mówić - czuję do ciebie coś więcej niż do przyjaciela.
<Vanitas?>

17 mar 2020

Od Shanti do Phanthoma

 Choć na ziemi wciąż tkwiły resztki białego puchu, w powietrzu dało się wyczuć zbliżającą wiosnę. Słońce, z początku delikatnie, a teraz coraz to odważniej wychylało się zza chmur. Jego jasne promienie oświetlały całą okolicę, a ja z ogromną chęcią chłonęłam niebiańskie ciepło. Śnieg topniał, a większość dróg zamieniła się w błotne ścieżki.  Gruba sierść, gęsto porastająca moją skórę, sprawiała, że zaczynało mi się robić gorąco. Za gorąco.
 Z niechęcią zsunęłam się z głównej polany i skryłam się w cieniu drzew, dalej obserwując tą wielką i żółtą kulę światła. Czułam potrzebę bycia blisko niej, ale nie miałam ku temu predyspozycji. Nie będę ukrywać, iż zawsze odczuwałam zazdrość na widok skrzydlatych stworzeń, które to mają szanse na wzniesienie się między chmury. Zadarłam wysoko łeb, wbijając spojrzenie w błękitne niebo. Sporych rozmiarów zwierzę przeleciało przed słońcem, rzucając na ziemię cień o kształcie konia. Pegaz.
 Wiedziałam, że w stadzie były dwa przedstawiciele tej rasy, jednak nigdy nie miałam okazji do rozmowy z nimi. Ciężki by mi się pewnie stało obok nich,  gdybym widziała te cudowne skrzydła, które pozwalają im na takie wspaniałe czyny. Uśmiechnęłam się lekko i wstałam z ziemi. Nie mogłam w końcu cały dzień leżeć, warto  byłoby odbyć jakiś spacer. Zrzuciłam spojrzenie po okolicy. Żadnej żywej duszy. Jednak skoro stado nie należało do licznych, a tereny były rozległe, to konie mogły się porozchodzić na wszystkie strony. Prawdopodobnie mogę spotkać kogoś po drodze.
 Idąc ścieżką, co jakiś czas ślizgałam się po zabłoconej trasie. Moje kopyta nie były przyzwyczajone do tego typu terenów.  Drepcząc dalej, nie mogłam oprzeć się pokusie spojrzenia w niebo. Ledwo to zrobiłam, a moje nogi zaczęły się plątać. Poleciałam do przodu, niemalże turlając się z niewielkiego wzniesienia. Zatrzymać udało mi się dopiero przy samym końcu górki. Na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami. Kiedy odzyskałam wzrok, spostrzegłam przed sobą cztery kopyta.
 - Nic ci nie jest? - usłyszałam nad sobą głos pełen zainteresowania. To nawet nie brzmiało dla mnie jak troska, tylko czysta ciekawość.
 - Nie, tylko się lekko poobijałam - odparłam spokojnie, spoglądając w górę. Jeden z pegazów ze stada. Nie znałam jego imienia, bo nigdy nie miałam okazji do rozmowy z nim. To chyba dobry czas na zapoznanie się. - Jak się nazywasz? Widzę cię dosyć często, ale nigdy nie mieliśmy okazji do rozmowy - mruknęłam, jednocześnie podnosząc się z ziemi. Zachwiałam się, gdyż ciężko mi było utrzymać ciężar ciała na przedniej nodze. Dopiero teraz spostrzegłam lekką opuchliznę w okolicach pęciny.  Pegaz przyjrzał mi się z nieufnością. Zapewne starał się przypomnieć, czy kiedykolwiek mnie widział. No tak, nie byłam zbyt otwarta, a jednak dosyć często siadałam w środkowych częściach polany i wygrzewałam się w blasku słońca.
 - Phanthom - mruknął w końcu ogier, cofając się do tyłu, aby dać mi miejsce do wstania. Skinęłam z wdzięcznością głową, prostując się.
 -  Shanti - przedstawiłam się, choć nawet nie zostałam spytana o imię. Miałam nareszcie okazję do przyjrzenia się jego  skrzydłom z bliska. Fakt, iż takie zbiorowisko piór było w stanie utrzymać cały ciężar  konia, był dla mnie niesamowity.  Phanthom najwyraźniej spostrzegł moje zainteresowanie, przez co zrobiła kilka kroków w tył. Z pewnością mógł poczuć się speszony.
 - Przepraszam - mruknęłam - Zawsze chciałam być pegazem, dlatego... Po prostu jestem zaciekawiona całym mechanizmem latania - wyjaśniłam, choć gubiłam się we własnych słowach.

Phanthom?