19 paź 2019

Od April CD Aviany

Ostatnie kilka miesięcy minęło zaskakująco spokojnie. Na początku było trudno, ale z czasem było coraz lepiej. Co prawda może i Aviana nie wróciła do swojego dawnego zachowania, ale zmiana jaka dokonała się w ciągu tych miesięcy była na prawdę godna podziwu i byłam dumna ze swojej kuzynki. Boli mnie to, że przez te nieszczęsne wydarzenia tak bardzo oddaliłyśmy się od siebie. Kiedyś nierozłączne, a teraz.... Starałam się rozmawiać z nią i dotrzymywać jej towarzystwa, ale za każdym razem czułam się, jakby owa klacz myślami znajdowała się w zupełnie innym miejscu. Na szczęście u mojego boku zawsze był Vanitas, na którego zawsze mogłam liczyć i opowiedzieć mu o swoich problemach. Musiałam przyznać, że ostatnimi czasy spędzałam z nim dużo czasu i nawet.. zbliżyliśmy się do siebie? Przynajmniej tak mi się wydawało. Z zamyśleń wyrwał mnie widok klaczy leżącej na polanie i postanowiłam podejść do niej. Przywitała się ze mną i po chwili smętnie położyła głowę na ziemi. Ułożyłam się zaraz obok niej i przez chwilę trwałyśmy w ciszy, której żadna z nas nie zamierzała przerwać. Moja kuzynka wyglądała na smutną, lecz nie był to obcy widok. Ostatnio cały czas taka była, a ja czułam się bezużyteczna; nie mogłam zrobić nic, żeby poprawić jej nastrój i to bolało najbardziej. Już chciałam się odezwać, lecz wyprzedziła mnie Aviana, wyskakując niespodziewanie z pytaniem, które zaskoczyło zarówno mnie, jak i (chyba) ją samą.
- Czy kiedyś ktoś w końcu usłyszy mój głos? Czy kiedyś ktoś w końcu da mi szansę?
Już miałam się odezwać, ale klacz kontynuowała swoją wypowiedź, nie dając mi szansy na powiedzenie czegokolwiek:
- Jest już za późno. Tak, wiem. Ale chciałabym wierzyć, że jednak jeszcze czeka mnie coś dobrego w tym życiu. Chciałabym wierzyć w lepsze jutro, ale jakoś nie przekonują mnie te wizje. To cięższe niż się może wydawać.
Chciałam coś powiedzieć, uspokoić ją, powiedzieć, że będzie dobrze, że zawsze będę przy niej, ale w głębi duszy wiedziałam, że będzie lepiej , jeżeli nic nie powiem. Na prawdę chciałam ją pocieszyć, ale wiedziałam, że takie słowa w obecnej sytuacji tylko pogorszyłyby stan mojej kuzynki, więc ugryzłam się w język. W środku biłam się z myślami. Aviana potrzebowała teraz spokoju, musiała sobie to sama poukładać. Wiedziałam, że nie potrzebuję mojej słów, tylko samej mojej obecności. Obiecałam sobie, że będę z nią w trudnych chwilach i miałam zamiar tej obietnicy dotrzymać. Klacz wpatrywała się we mnie kątem oka, ale już po chwili ziewnęła przeciągle i przymknęła oczy. Po chwili usłyszałam, jak jej oddech się wyrównuje i uśmiechnęłam się pod nosem.
-Dobranoc, Aviano. Śpij dobrze - powiedziałam cicho.
Ułożyłam głowę na trawie i jeszcze chwilę wpatrywałam się w klacz, rozmyślając o wszystkim. Poczułam, jak ogarnia mnie zmęczenie i moje powieki powoli opadły i ja sama pogrążyłam się w sen.
<Aviana?>

Od April CD Vanitasa

Niespodziewana propozycja ogiera wywołała wielki uśmiech na moim pysku oraz przyjemne uczucie ciepła w brzuchu. Gdy to wszystko się dobrze skończy (jeżeli w ogóle się dobrze skończy, pomyślałam) z chęcią wybiorę się na spokojny, długi spacer. Ostatnio myśli o kiepskim stanie Aviany nękały mnie dzień i noc i spędzały mi sen z powiek, więc obietnica spaceru brzmiała niezwykle kusząco.
-Tak, oczywiście. Chcę żebyś wiedział, że jesteś dla mnie naprawdę wielkim oparciem w trudnych chwilach i niesamowicie cenię sobie twoje towarzystwo. Myślę, że spokojny oraz długi spacer po wszystkich tych przykrych wydarzeniach zrobi dobrze nam obu - powiedziałam, nadal się uśmiechając.
Ogier odwzajemnił mój gest i skinął lekko głową. Przez chwilę staliśmy w ciszy, gdyż żadne z nas nie wiedziało co ma powiedzieć. Zaczęłam wpatrywać się w trawę i nerwowo grzebać kopytem w ziemi. Po paru niezręcznych minutach postanowiłam w końcu przerwać ciszę:
-Wiesz, chyba zobaczę co u Aviany, jeżeli to nie problem. Może coś się u niej poprawiło... - westchnęłam przeciągle.
Vanitas wpatrywał się we mnie zmartwionym spojrzeniem, ale skinął lekko głową.
-Oczywiście, rozumiem. I jeszcze jedno... Dbaj o siebie, dobrze? Wiem, że sytuacja jest trudna, ale nie przemęczaj się tym aż tak. Jesteś przywódcą, ale też potrzebujesz odpoczynku - powiedział.
Słowa Vanitasa spowodowały uśmiech na moim pysku i sprawiły, że moje samopoczucie lekko się poprawiło. Myśl o tym, że ktoś się o mnie szczerze martwi w obecnej sytuacji niesamowicie podnosiła mnie na duchu i byłam wdzięczna ogierowi za tyle ciepłych słów. Pożegnaliśmy się ostatni raz i odeszłam, kierując się w stronę jaskini, w której znajdowała się Aviana. W trakcie spaceru do mojej głowy zaczęły napływać różne myśli, głównie te związane z Vanitasem. Uśmiech, który wywoływał na moim pysku swoimi słowami oraz uczucie motylków w brzuchu za każdym razem, kiedy go widziałam sprawiały, że zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy aby na pewno traktowałam go tylko jak przyjaciela. On był na prawdę wspaniały, ceniłam go za jego pomoc w stadzie oraz ciepłe słowa, którymi mnie obdarzał. Czułam, że mam w nim oparcie i że mogę mu zaufać. Jednak w obecnej sytuacji moje myśli i uczucia były jak jeden wielki chaos, więc może, gdy to wszystko się skończy... Byłam tak zamyślona, że nawet nie zorientowałam się, gdy już byłam na miejscu. Niepewnie weszłam do jaskini i skierowałam się do miejsca na samym końcu, gdzie leżała Aviana.
-Hej, jak się czuj-
Przerwałam w połowie zdania, gdy ujrzałam moją kuzynkę spokojnie śpiącą. Uśmiechnęłam się sama do siebie na ten widok. Śpiąca klacz wyglądała niesamowicie łagodnie i niemal zapomniałam o tym, co się stało. Nie widziałam obłędu w jej oczach, wyglądała zupełnie jak stara Aviana, ta Aviana, którą tak bardzo kocham. Mój uśmiech zamienił się w lekki grymas, gdy przypomniałam sobie o przeszłości. Mimo wszystko, nadal w głębi swojego serca miałam nadzieję na poprawę. Ostatni raz spojrzałam na klacz i wyszłam cicho z jaskini, tak, by jej nie zbudzić. Skierowałam się na polanę, gdzie jeszcze trochę rozmyślałam, wpatrując się w niebo i co jest bardzo zaskakujące, pierwszy raz od paru dni, poczułam jak ogarnia mnie sen.
<Vanitas?>
Wybacz mi, że musiałaś tak długo czekać na odpis >.<

14 paź 2019

Od Meriel CD Mauer

Wykrzywiłam pysk w niezadowoleniu i wbiłam wzrok w ziemię, nie mając już zupełnie ochoty na dalszą rozmowę z klaczami. Wiedziałam, że bez zgody Meary nie uda mi się zawędrować do Lasu Zguby i odnaleźć tego czego szukam, nie póki dzielimy jedno ciało. Ale wiedziałam też, że Meara pragnie tego samego co ja i miałam zamiar wykorzystać to w jakiś sposób, nie chcę i nie poddam się jeszcze tak łatwo.
- Powiedz mi... Dlaczego chciałabyś tam iść? - zapytała w końcu Mauer, przyglądając mi się z zaciekawieniem. Nie chciałam jej udzielić na to odpowiedzi. To było głupie pytanie, a powód wręcz oczywisty. Z niechęcią i lekką kpiną w głosie wyrzuciłam krótkie "Pomyśl trochę. To nie tak trudne."
Dopiero gdy wypowiedziałam tych kilka krótkich wyrazów dotarło do mnie jak wrednie to zabrzmiało, ale jakoś nieszczególnie męczyło mnie przez to sumienie. Meara natomiast już gromiła mnie wzrokiem, w myślach zapewne rozrywając mnie na strzępki.
- Przepraszam cię, Mauer. Nie miej jej tego za złe. - skomentowała szybko ma jakże droga siostra, kierując pokorne spojrzenie w stronę swojej rozmówczyni. Ta skinęła tylko głową. Może nie dała po sobie nic poznać, ale czułam, że wewnątrz musiało ją to urazić chociaż minimalnie. A może jednak nie? Może zupełnie nawet nie przejmowała się jakąkolwiek opinią innych na jej temat? Nie wiem i nie mam w planach się w to zagłębiać. Pewne jest to, że odmówiła mojej propozycji, a ja na nie miałam zamiaru za bardzo się z nią spoufalać. 
- Tooo... Chyba będziemy już iść, niech każda sobie w spokoju, ten, um. Zapomnijmy o tym najlepiej. Może, może na pewno spotkamy się później. Na trochę dłużej, tak mi się wydaje. Tylko, zapomnijmy... Tak, zapomnijmy. Do jutra, Mauer, albo do później, tak czy siak, cześć! - ledwie wydukała Meara, gubiąc się samej we własnych słowach. Z ust Mauer padło krótkie "Do później." po czym rozeszłyśmy się, klacz w swoją stronę, a ja wraz z siostrą w naszą.
Czekałam tylko aż znajdziemy się w odpowiedniej odległości aby wysłuchać marudzenia jak to bardzo wszystko zepsułam i jak bardzo nie doceniam danej nam szansy.
Po kilku minutach drogi zatrzymałyśmy się na skraju polanki, a moją uwagę przykuł tępy wzrok Meary który kierowała w trawę.
- Wiem dlaczego chcesz to zrobić, ale... Nie boisz się, że możemy zastać tam coś co tylko pogorszy już i tak beznadziejną sytuację? Nie bez powodu jest tam bezwzględny zakaz wstępu. Myślałaś ile koni przed nami ze stada musiało tam zawędrować i wrócić z traumą albo w ogóle nie wrócić? Ile ofiar, ile zgonów liczy sobie ten Las? To nie są żarty Meriel, ja... Chcę wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze, ale jeśli nie? Jeśli coś pójdzie nie tak? Mimo wszystko kocham cię i... boje się. Naprawdę się boję, Meriel. 
Zupełnie zdębiałam. Z szeroko otwartymi oczami wgapiałam się w klacz który była bliska łez. Nie tego się spodziewałam. Nie to miało się wydarzyć.
Delikatnie przytuliłam się do niej łbem, a ona odwzajemniła gest. Cicho tylko westchnęłam, zbierając się do wypowiedzenia kilku słów które wspomogłyby w przekonaniu jej do wejścia na teren Lasu, jednak uprzedziła mnie i kontynuowała wcześniejszą wypowiedź.
- Ale jeśli... Jeśli to jest co czego naprawdę pragniesz i to cię uszczęśliwi no i obiecasz mi, że nic ci się nie stanie to... Możemy tam pójść... Ale tylko raz i na chwilę, jeżeli nic nie znajdziemy albo będzie się źle dziać od razu wracamy. 
To było... szybkie. Szybkie i dziwnie proste. Zgodziła się tak bez większego przekonywania, jeszcze chwilę temu uparcie starając się o to aby nawet nie zbliżać się do zakazanych terenów. Pozostało tylko zaplanować wszystko i sięgnąć po to czego obie najbardziej pragniemy.

Jeszcze przez spory czas rozmawiałyśmy na przeróżne tematy, bardziej lub mniej związane ze stadem i wydarzeniami z mijającego powoli dnia. Gdy nadszedł wieczór znalazłyśmy przyjemne miejsce i ze spokojem zasnęłyśmy, niedaleko reszty stada. 

~ ○ ~

Od jakiegoś czasu przemierzałyśmy przeróżne tereny stada w poszukiwaniu Mauer. Wczorajsza próba oprowadzenia nas dokładnie po nim nie poszła do końca po naszej myśli, a teraz nikt nie wiedział nawet gdzie klacz może obecnie przesiadywać, a my nie wiedziałyśmy gdzie się znajdujemy. W końcu naszym oczom ukazała się przywódczyni stada która prowadziła spokojną rozmowę z karą klaczą tuż przy brzegu jeziora. Meara delikatnie wcisnęła się w ich dialog, pytając o poszukiwaną przez nas klacz. April oznajmiła nam z szerokim uśmiechem, że właśnie niedawno tutaj była i zmierzała w stronę Lazurowej Polanki. Po wskazaniu drogi podziękowała jej i ruszyłyśmy zgodnie we wskazane miejsce z nadzieją, że nareszcie uda nam się osiągnąć cel.
Na miejscu ku naszej uciesze odpoczywała wyraźnie zamyślona klacz, zupełnie nie zauważając naszej obecności. Podeszłyśmy do niej powoli nie chcąc wystraszyć jej nagłym zjawieniem się znikąd. 
- Cześć, Mauer... - zaczęła Meara z delikatnym uśmiechem. Jednorożec spojrzał na nas witając się przyjaźnie. - Przemyślałam sobie wszystko i... Wraz z Meriel planujemy udać się do Lasu Zguby. Możliwe, że jutro, tego jeszcze nie ustaliłyśmy. Jednak widziałam jak wczoraj zaświeciły ci się oczy na ten pomysł dlatego chciałam upewnić się co do twojej decyzji. Przemyśl sobie wszystko na spokojnie, jeżeli zdecydujesz się z nami pójść to przyjdź o świcie tam gdzie wczoraj się pożegnałyśmy. Poczekamy chwilę, a jeżeli się nie zjawisz wyruszymy bez ciebie. Póki co będziemy się zbierać, mamy kilka planów na dzisiaj, a domyślam się, że chciałabyś dobrze wszystko przemyśleć w spokoju dlatego też nie będziemy ci więcej przeszkadzać. Do później.
Meara posłała szeroki uśmiech  w stronę klaczy i zaraz oddaliłyśmy się w stronę głównej polany stada. Prawdę powiedziawszy nie zrobi mi większej różnicy to czy pójdzie z nami czy też nie. Wszystko zależy od niej, byleby nie przeszkadzała mi w poszukiwaniu rozwiązań które jestem przekonana znaleźć w zakazanym miejscu.

< Mauer? > 

9 paź 2019

Od Caranthir'a CD Shanti

   Gdy ogier ruszył galopem wzdłuż ścieżki, w pewnym momencie miał chęć zareagowania atakiem na wrogo nastawione istoty, co ma w zwyczaju czynić w takich sytuacjach. Jedak gdy nie dostrzegł klaczy obok siebie, z lekka się zdezorientować, gdyż był pewny, że ta podąża tuż za nim. Ciężko parsknął i przyspieszył tępa, równając oddech z jego krokiem, powodując, że galop przerodził się w cwał. Jego masywny stukot kopyt odbijał się echem od szerokich drzew, które dokładnie wymierzały ścieżkę gniadosza. Słyszał za sobą ciężki oddech wilczych stworzeń, które po czasie postanowiły odpuścić gonitwy za, znacznie szybszym od nich, osobnikiem. Dla pewności wolał oddalić się od zagrożenia, co spowodowało, że jego kopyta zatopiły się w grubym śniegu, a równowaga została na chwilę zachwiana. Zatrzymał się zdezorientowany w białym puchu i uniósł wysoko uszy, chcąc usłyszeć jak najwięcej otoczenia, lecz oprócz dzikiej zwierzyny oraz ewentualnego zagrożenia ze strony wilków, nie słyszał nic, co mogło przypominać odgłosy konia. Westchnął ciężko, wypuszczając z nozdrzy parę, a gdy tylko wyrównał oddech, zabrał się za odnalezienie klaczy.
   Same poszukiwania nie należały do najłatwiejszych i trwały dosyć długo, przez co szanse na przeżycie malały coraz szybciej. Gdy jednak ogier dostrzegł sylwetkę konia w śniegu, podgalopował do znaleziska i odgarnął z niego biały puch, a widząc znajomy kolor włosia, od razu przystąpił do akcji ratunkowej. Pomimo uczucia zimna, gniadosz delikatnie owinął ciało klaczy czarnymi mackami, wytworzonymi z własnego cienia, po czym przeszedł z dala od zlodowaciałego podłoża. Rozglądał się za jakąś jaskinią lub wnęką, gdzie mogli się skryć, jednakże na tak płaskim terenie nie było nawet najmniejszego wzniesienia, przez co był zmuszony podejść pod teren leśny. Zmęczony magicznymi działaniami, odłożył zmarznięte ciało klaczy i sam postanowił odpocząć, czuwając nad członkiem stada. 
   Gdy klacz wybudziła się z mroźnego snu, między obojga końmi rozpoczęła się rozmowa, która przeszła na temat legendy o krainach, w której aktualnie przebywają. Z jednej strony mogła być to prawda, z drugiej strony szamani mają bardzo bujną wyobraźnie i większość ich legend, to bajki dla źrebaków. Tak też pomyślał Caranthir, który próbował wszystko sobie poukładać. 
— Kierujmy się na zachód. — rzekł zaraz gniadosz — Powinniśmy opuścić ten teren, zanim przyjdzie jakaś śnieżyca. — dodał, kierując spojrzenie na ciemne chmury, które zaczęły zbierać się na horyzoncie. 
— Dobry pomysł, lecz jesteś pewny, że na zachód? — spytała, dorównując kroku ogierowi. 
— Tak. — odpowiedział krótko — Słońce zdążyło się przemieścić, lecz do zmroku mamy trochę czasu. — wyjaśnił, delikatnie wzdrygając się od zimna. 
— Widzę, że nie należysz do zimnolubnych. — powiedziała po chwili klacz, która podążała u boku wojownika. 
— Wychowałem się w zaśnieżonych górach i mam trochę dosyć tego typu krajobrazu. — odpowiedział spokojnie, delikatnie wzdychając na końcu — Zdążyłem też zauważyć, że Ty także w śniegu się wychowałaś. Jak z odpornością na mróz? — spytał, chcąc utrzymać jakąkolwiek rozmowę. 

Shanti? 

4 paź 2019

Od Vanitasa - Awans

Niebo tej nocy było wyjątkowo przejrzyste.  Ze spokojnych terenów stada mogłem obserwować setki tysięcy gwiazd w górze. Księżyc oświetlał całą okolicę, toteż byłem w stanie dostrzec zarysy znajdujących się w pobliżu przedmiotów. Okolicę w głównej mierze porastały drzewa, których wielkość w obecnych ciemnościach przypominała bardziej mityczne stworzenia, niż zwykły okaz flory. Zdawało mi się, iż poprzedni dzień dobiegł końca i rozpoczął się nowy. Z pewnością wszyscy, (bądź przynajmniej większość) dawno oddała się w objęcia Morfeusza. Ja natomiast miałem dzisiaj problemy z bezsennością. Ledwo co mrużyłem oczy, a każdy, nawet najdelikatniejszy dźwięk, wprawiał mnie w irytację i nie pozwalał zasnąć. Spacer w blasku księżyca wydawał mi się najprzyjemniejszą rzeczą, będącą jednocześnie jedyną możliwością do spowodowania senności.
 - Pomocy! - usłyszałem krzyk w oddali. Obejrzałem się, widząc pędzący w moją stronę zarys końskiej sylwetki. Odsunąłem się i przyjąłem obronną pozycję. Kasztanowaty ogier zatrzymał się przede mną, ciężko dysząc. - Musisz mi pomóc, tu żyje stado, prawda? - wykrztusił, ciężko dysząc. Wyglądał na naprawdę zdesperowanego, a ja pomimo braku ufności, zgodziłem się go chociaż wysłuchać. Pokiwałem lekko głową, choć mógł tego nie dostrzec.
 - Tak - mruknąłem niepewnie, wciąż rozglądając się po otoczeniu. To naprawdę nie należy do normalnych zjawisk, kiedy w środku nocy, nieznajomy koń zjawia się na terenach stada.
 - Mój przyjaciel został poważnie ranny! - wyrzucił z siebie płaczliwym głosem - Naprawdę potrzebna mi pomoc medyka. Macie tu kogokolwiek z potrzebną wiedzą? - pytał. Przełknąłem ślinę, przekrzywiając lekko łeb. Nie umiałem odmówić rannemu, choć osobnik przede mną mógł kłamać. Zamiast doprowadzić mnie do znajomego w potrzebie, zostałbym zaciągnięty w jakąś pułapkę.
 - Owszem, jeden z nich stoi przed tobą - odezwałem się stanowczym głosem - Damy radę go przetransportować na te tereny? Mam specjalną jaski...
 - Nie da rady - przerwał mi - Nie w tym momencie i stanie. To nie daleko, proszę cię, musisz mu pomóc - rzucił w moją stronę błagalnym tonem głosu. Nim zdążyłem przemyśleć sprawę na spokojnie, moja cecha altruisty i chęć niesienia innym pomocy zwyciężyły.
 - Prowadź. Pozwól tylko, że wezmę kilka rzeczy - rzuciłem.

*******
Nieznajomy nie był w stanie określić dokładnego wypadku przyjaciela. W swoim streszczeniu wspominał, iż zostali napadnięci przez zdziczałego psa, a potem jego kumpel spadł ze stromego klifu, ocierając się o kilkadziesiąt wystających z ziemi kamieni i ostrych przedmiotów.
 - Potem okazał się nieprzytomny - oświadczył ogier, kiedy to w szaleńczym tempie biegliśmy we wskazanym przez niego kierunku. Zdążyłem zabrać ze sobą kilka najpotrzebniejszych przyborów medycznych do pierwszej pomocy. Nie zostałem oszukany. Na ziemi leżał nieprzytomny karosz, z paskudnie wyglądającą raną na nodze i posiniaczonym ciałem. Niezwłocznie zabrałem się do udzielenia wstępnej pomocy. Następnie poprosiłem kasztana o pomoc w przeniesieniu rannego. Wspólnymi siłami doszliśmy do mojej jaskini. Z większą ilością roślin medycznych, dokończyłem sprawę. Spostrzegłem, iż jego przyjaciel usnął w kącie jaskini. Zbliżał się świt, więc nie czułem potrzeby snu. Skoro obaj byli obecnie niegroźni, stwierdziłem, że to pora poinformować kogoś o zaistniałej sytuacji. Wiedziałem, że April jest rannym ptaszkiem i z pewnością będę mógł z nią porozmawiać. Odnalazłam ją w tym miejscu co zawsze. Na uboczu Lazurowej Polany.
 - Wcześnie cię dziś widzę - rzuciła zaskoczona moim widokiem. Uśmiechnąłem się lekko.
 - Cóż, nie bez powodu - westchnąłem i streściłem jej całą historię. Pokiwała głową ze zrozumieniem i poprosiła mnie o zaprowadzenie do dwóch przybyszów. Jak okazało się, obaj byli już przytomni i dyskutowali ze sobą. Przywódczyni poprosiła mnie, bym na chwilę odszedł na bok. O ironią, wyrzucają mnie z własnego domu. Czekając najpewniej na skargę za mój brak odpowiedzialności, zacząłem zastanawiać się, co podkusiło mnie do pomocy całkiem obcym koniom. Jeśli chodzi o sprawdzaniu się w roli medyka - nie znałem umiaru. W końcu moim obowiązkiem było udzielanie wszystkim potrzebującym porad medycznych.
 - Vanitasie, chciałabym z tobą o czymś porozmawiać - z zamyśleń wyrwał mnie głos April
 -  Słucham - mruknąłem, zaskoczony jej normalnym tonem głosu.
 - Jestem naprawdę dumna z tego, jak sprawdzasz się w swoim zawodzie. Pomogłeś w środku nocy nieznajomym koniom, to naprawdę miły gest - uśmiechnęła  się do mnie lekko.
 - Cóż... moim obowiązkiem jest pomagać każdemu, nie tylko członkom stada - odparłem zmieszany.
 - W takim razie, pragnę zaproponować ci rolę Głównego Medyka - oświadczyła, a ja odczułem natychmiast dziwne mrowienie pod skórą. Z początku wydawało mi się, że śniłem.Po dłuższej chwili wróciłem do rzeczywistości.
 - Naprawdę? Nie uważasz, że nie nadaję się do tego, czy coś? Jestem młody...
 - Tak, ale również pełen wiedzy i doświadczenia. - odparła.
 - A co jeśli kiedyś przyjdzie ktoś lepszy ode mnie? - pytałem, wciąż nie dowierzając słowom April.
 - Wtedy będziemy się tym martwić - mruknęła - Potrzebujesz więcej czasu, czy od razu zechcesz udzielić mi odpowiedzi? - zapytała. Zaśmiałem się krótką.
 - Byłbym głupcem, gdybym nie chciał tego stanowiska - wbiłem spojrzenie w kopyta. Więc teraz tak to będzie wyglądać. Zostałem oficjalnie głównym medykiem stada.

<Koniec>

Od Shanti CD Caranthira

 - Okazało się, że mój organizm i skóra negatywnie reaguje w starciu z niektórymi roślinami leczniczymi - odparłam, kątem oka mierząc ogiera wzrokiem. Wcześniejszy temat rozmów wzbudził we mnie swego rodzaju zaciekawienie. Rozsądna strona zakazała mi być wścibską, choć i tak ta cecha nie dominowała w mej naturze. Na końcu języka plątały mi się wyrazy dotyczące historii ogiera. Nigdy nie interesowały mnie takie rzeczy, lecz teraz odpowiedź w tej kwestii miała większe znaczenie. Caranthir krył w sobie masę negatywnych uczuć. Wydawał mi się być przepełniony nostalgią i rozpaczą, starając się choć trochę ukryć swe smutki pod maską obojętności. Równie dobrze, mógł być taki od urodzenia. Opcji było naprawdę wiele, a mnie pozostało tylko snuć wszelkiego rodzaju domyślenia. Postanowiłam nie wystawiać zbyt pochopnych opinii, toteż odrzuciłam ten temat w tył mojej głowy. Skupiłam się nad zadane przez ogiera pytanie.
 - W końcu jednak znalazło się coś przydatnego. Jedynym efektem ubocznym póki co jest lekkie swędzenie w boku, ale medycy informowali mnie o takiej możliwości - mruknęłam - Twierdzili, że mam się tym nie martwić, bo to normalne - dodałam. Oboje próbowaliśmy rozwinąć dłuższą i sensowniejszą rozmowę, lecz co chwila zapadała między nami ta przeklęta, niezręczna cisza.
 - Chodźmy może po prostu na spacer, dobra? - wyrzuciłam w końcu zirytowana. Uśmiechnęłam się blado, aby moja wypowiedź nie została odebrana zbyt oschle. Nie odwzajemnił mojego gestu. Nie wymagałam jednak od wiecznie obojętnego Caranthira takich czynności. Skinął krótką łbem na znak zgody. Powinnam nakierować nas w miarę spokojne miejsce, z dala od reszty członków stada. Ponowiłabym wtedy próbę dogadania się z gniadoszem, może z bardziej zadowalającym skutkiem. W pewnym momencie teren wokół nas stał się monotonny. Każde drzewo wydawało mi się identyczne względem poprzedniego. Zirytowana takowym faktem, postanowiłam odwrócić swoją uwagę i zająć się czymś innym.  Zaczęłam rzucać w stronę ogiera losowe pytania, nie naruszające jego strefy prywatności. Naprawdę pytałam o tak prymitywne rzeczy jak ulubiony kolor bądź najchętniej spożywany posiłek. Cisza panująca dookoła wydawała się momentami przerażająca, więc starałam się zagłuszyć ją własnym głosem. Zaczęłam nawet mamrotać coś pod nosem, byleby słyszeć jakikolwiek uspokajający dźwięk.
 - Nie wydaje ci się, że te tereny... nie pasują do wcześniejszych terytorytoriów stada? - odezwał się niespodziewanie ogier, najwyraźniej wyrabiając sobie identyczną jak ja opinię na temat tego miejsca. Wzięłam głębszy oddech, wdychając jednocześnie zewsząd  wydobywający się zapach siarki.
 - Owszem, nie podoba mi się to miejsce - zatrzymałam się, lekko kładąc uszy po sobie.
 Następne wydarzenia były zbyt chaotyczne, bym mogła je sprawnie ogarnąć. Grunt pod moimi kopytami zatrząsł się, kiedy to zimne powietrze owiało moje ciało. Zadrżałam, zginając się na nogach. Rzuciłam spanikowane spojrzenie Caranthirowi. Oboje myśleliśmy o tym samym. Pora uciekać. Równo i gwałtownie obróciliśmy się. Poranna rana zaczęła się upominać, przez co fala bólu przepłynęła przez mój organizm. Biegłam, a zewsząd dobiegał mnie odgłos wyć i powarkiwania.  Motywowało mnie to do przetrzymania w ciszy cierpienia, do czasu znalezienia się w bezpiecznym miejscu. W pewnym momencie dostrzegłam brak towarzysza w moim pobliżu. Zauważyłam wcześniej rozwidlenie dróg, ale nie spodziewałam się, iż ogier wybierze przeciwną stronę. Musiał nie zauważyć tego tak samo, jak i ja. Byłam wycieńczona. Nie miałam już sił na dalszą podróż. Traciłam pomału oddech, aż w końcu dostrzegłam nieopodal mnie szeroką rzekę. Doczłapałam się do niej i postanowiłam iść jej brzegiem. W pewnym momencie przystanęłam. Byłam mocno spragniona, jednak nie chciałam ryzykować jakimkolwiek zatruciem. Nie miałam w końcu pewności, gdzie zbiornik wodny ma swoje źródło. Liczyłam, że przy jej końcu znajdę jakieś bezpieczne miejsce na odpoczynek. Wzięłam wdech i z trudem zaczęłam stawiać każdy kolejny krok. W pewnym momencie  temperatura wokół drastycznie spadła, a z nieba zaczął padać... śnieg? W oddali ujrzałam przed sobą płot, przez który ciągnęła się dalej rzeka. Jęknęłam w duchu. Nie miałam sił skakać, jednak myśl, iż za nim może być coś pozytywnego, motywowała mnie do dalszej drogie. Nade mną latało pełno kruków, wydających z siebie piskliwe skrzeki. Płot był niekiedy obwiązany drutem.  Odsunęłam się na parę kroków, by złapać rozpęd. Było to ciężkie przy tak grubej warstwie śniegu i poważnym skaleczeniu. . Znalazłam miejsce, w którym przeszkoda była najbardziej zniszczona i nakierowałam się na nie, po czym przy samym końcu oddałam skok. Po drugiej stronie wylądowałam, jednak na najbardziej zlodowaconą część, przez co moje kopyta zaczęły się ślizgać i wywróciłam się. Leżałam chwilę w bezruchu. Piekielny ból spowijał  me ciało.  Z trudem wstałam, ruszając przed siebie. Im dalej byłam, tym bardziej temperatura dookoła mnie wzrastała.Wszystkie części ciała odmawiały mi posłuszeństwa. Upadłam, z trudem utrzymując łeb w górze. Śnieg wokół mnie twardniał, a kopyta utykały mi co jeden krok. Me powieki stały się nagle ciężkie, a widok  gwałtownie pociemniał. Pozwoliłam sobie na całkowity odpoczynek, tracąc ostatki kontaktu z rzeczywistością.

 *****
Lekko uchyliłam powiekę. Podniosłam powoli łeb z ziemi i rozejrzałam się. Nie pamiętałam nic. Dopiero po chwili zwróciły mi się wszystkie wspomnienia. Zdałam sobie sprawę z czyjejś obecności. Minęło sporo czasu, nim złączyłam wszystkie informacje, a w mojej głowie rozbrzmiał się dźwięk imienia ogiera. Powoli rozejrzałam się po otoczeniu, które było  w wyjątkowo jednolitym kolorze. Bieli. Całą okolicę pokrywała warstwa grubego śniegu, przy czym z nieba spadały kolejne płatki.
 - Caranthir? - wykrztusiłam, z trudem poznając swój głos. Był ochrypły i niski, a przy tym każde słowo wydawało mi się niemożliwe do wypowiedzenia. Gniadosz od razu zwrócił na mnie uwagę.
 - Obudziłaś się - stwierdził, choć zabrzmiało to jak pytanie.
 - Tak... - wymruczałam - Co się dzieje? -wbiłam w niego pragnące odpowiedzi spojrzenie.
 - Zakładam, że wiem tyle co ty - mruknął, przekręcając łbem - Zgubiłaś mi się, więc postanowiłem zawrócić - wyjaśnił, co mocno mnie zszokowało. Nie miałabym ochoty wracać się po ledwo co poznaną osobę. Rzadko kiedy okazywałam aż taki nadmiar empatii. - Znalazłem cię nieprzytomną i odciągnąłem w bardziej bezpieczne miejsce.
 Nie wiedziałam, jak skomentować jego słowa. Nie będę kłamać, mówiąc, iż lekko mnie to wzruszyło. Caranthir naprawdę znał cenę oddania się w pełni własnemu zawodu, broniąc na każdym kroku członków stada.
 - Co to za tereny? - spytałam. W odpowiedzi dostałam tylko krótkie chrząknięcie. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z kilku podstawowych rzeczy. Po pierwsze - oboje jesteśmy tu zaledwie parę dni. A w kwestii drugiego problemu? Zdążaliśmy się zgubić.
- Kojarzę pewną legendę, opowiadaną przez przydrożnych szamanów, iż właśnie w tych rejonach świata znajdują się ukryte krainy. Zabrzmi to głupio, ale wydaje mi się, że mamy przyjemność przebywać na jednej z nich - wykrztusiłam, czując lekkie drgania ciała. Temperatura powietrza była zbyt niska, nawet jak na moje przystosowanie do ogromnego zimna - Tu cały czas pada śnieg...
 - Uważasz, że to może być prawda? - zapytał niespodziewanie. Jego ton głosu nie wskazywał na nic. Nie mogłam więc wyczuć, co uważa o tej sprawie. Równie dobrze pod tą warstwą obojętności może szydzić z moich wybujałych domysłów.
 - Nie mam konkretnego zdania na ten temat. Sądzę, że we wszystkich "bzdurach" tego rodzaju, jest jakieś ziarno prawdy - odparłam.


Caranthir?

2 paź 2019

Od Mauer CD Meary

Prawdę mówiąc, zdębiałam.
Nie spodziewałam się takiej prośby z ust Meriel, mimo że zauważyłam jej zainteresowanie Lasem Zguby.
Złamać zakaz? Tak bez większego powodu?
Miałam ogromne problemy z zaufaniem i wiecznie węszyłam jakiś podstęp. Nikt miałby się nigdy nie dowiedzieć?
A co jeśli... Jeśli tam znajdę jakąś wskazówkę? Las wydaje się być po prostu ogromny. Nie wierzę, że są tam same drzewa, jedno koło drugiego. Jakieś smoki na pewno gdzieś są, tam głębiej. Z drugiej strony… Przecież mam łuski. Przecież mój brat już prawdopodobnie nie żyje. To tak nie działa.
Mauer, ogarnij się.
Wróciłam myślami do sióstr. Meara gromiła wzrokiem mnie i klacz, która wspomniała o Lesie.
– Meriel, wiesz...
– Nawet o tym nie myśl. Nie po to dołączyłyśmy do stada, żeby teraz zostać z niego wyrzucone! Albo, co gorsza… Zginąć w tym buszu – Meara była wyraźnie absolutnie przeciwna wyprawie.
Wiedziałam, że bez zgody obu klaczy nie ruszą się z miejsca. Mogłam się jednak tylko domyślać, jak bardzo nieprzyjemne jest takie poróżnienie między dwoma połączonymi ciałem siostrami.
– Meriel... – Naprawdę chciałam jej powiedzieć, że pójdziemy. Jakkolwiek to kretyńsko nie brzmiało, to mogła być nawet moja szansa na śmierć z poczuciem, że zrobiłam wszystko, co mogłam. Zastanawiało mnie jednak, czego druga klacz mogła szukać w Lesie Zguby. – Nie mogę. Znaczy... To chyba nie jest najlepszy pomysł, to niebezpieczne. Mamy mnóstwo terenów, miejsc pełnych magii, dlaczego by nie korzystać z nich, zamiast iść gdzieś, skąd możemy nie wrócić?
Meriel nie wydawała się być zachwycona tą odpowiedzią. Raczej skrajnie przeciwnie. Jednak widzieć emocję na twarzy tej klaczy to już coś.
– Powiedz mi... Dlaczego chciałabyś tam iść? – Nie spodziewałam się właściwie szczerej odpowiedzi, jednak takie pytanie chyba jest na miejscu. Czułam, że tracę wielką okazję. Jeśli miałabym iść do zakazanego miejsca, na pewno wolałabym mieć kogoś przy sobie. Byłam rozdarta między zdrowym rozsądkiem a pragnieniami skrzywdzonej duszy.

Meara/Meriel?

Od Mauer CD Laisreana

Zawsze gdy spędzałam czas z nowo poznanymi osobistościami, bałam się, że zapadnie niezręczna cisza. Szukałam tych, z którymi cisza szybki przestałaby mi przeszkadzać.
Byłam bardzo rozproszona, nie potrafiłam skupić się na jednej myśli. Na ułamki sekund zapominałam, że nie spaceruję sama. Nagle słowa uciekły z moich ust, zanim zdążyłam je dokładnie przemyśleć.
– Zarecytujesz któryś ze swoich wierszy?
Spojrzałam na ogiera. To pytanie najwyraźniej go nieco zakłopotało. Przystanął, chyba nieświadomie. Nieznacznie otworzył usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
– No wiesz, nie musisz przecież. Jeśli jednak w stadzie oficjalnie pełnisz rolę poety, pewnego dnia i tak wszyscy będą chcieli coś usłyszeć.
Mówiłam niespiesznie, nie chciałam, by pomyślał, że naciskam. Nie miałam tego w zamiarze.
– Cóż, jeśli nie znuży cię mój głos, mógłbym ujawnić któryś z mych tworów.
Odwzajemniłam lekki uśmiech towarzysza. Ruszyliśmy dalej. Wsłuchiwałam się w melodyjny głos ogiera, malując w wyobraźni obraz, który miał, gdy tworzył wiersz. Po głowie zaczęła mi chodzić melodia, idealnie wpasowana w słowa poematu. Już prawie zaczęłam ją rytmicznie nucić, na szczęście w porę się powstrzymałam.
– Wiesz, myślę, że z twoich wierszy byłyby niezłe piosenki.
– Czyżbyś śpiewała?
– Nie, skąd – przez chwilę poczułam się paskudnie, kłamiąc. Nigdy miało nie być jednak okazji, by Laisrean dowiedział się, że nie byłam szczera. Miałam małą obsesję na punkcie tego, by już nikt poza bratem nie usłyszał mojego śpiewu. – A ty? Wydaje mi się, że chyba miałbyś do tego predyspozycje.
Ogier tylko uśmiechnął się nieśmiało. Może doskonale to wiedział?

Wróciliśmy na teren stada w dobrych humorach. Nieczęsto mi się to zdarzało, jeśli mam być szczera. Gdybym nie dołączyła do April i jej towarzyszy, dziś prawdopodobnie nie miałabym żadnego humoru. W ogóle by mnie nie było. A kuszące myśli do tej pory mnie nie opuściły.
Nie siląc się na jakikolwiek posiłek, ruszyłam do lasu. Mała, świecąca zatoczka, czy jak to nazwać, chyba była już moim stałym miejscem do ćwiczeń. Wróżki mnie rozpoznawały, a ja zaczęłam rozróżniać je.
Zmieniłam swoją postać, delikatne poduszki kocich łap tłumiły moje kroki. Tego dnia na polanie zauważyłam niepokojąco znajome oczy. Nigdy wcześniej nie widziałam tego ogiera, ale te oczy… Nie chciałam się jednak nad tym zastanawiać.
Odkryłam, że w kocim ciele też mogę bez problemu władać wodą. Nieco mnie to zdziwiło, gdyż sądziłam, że to głównie przez róg i bycie magicznym koniem jestem do tego zdolna. Czasem miło było mi wiedzieć, że nie osiągnęłam wszystkiego tylko przez geny.
Leżałam, w swoim już ciele, na trawie, która w tym miejscu była wyjątkowo zielona. Bawiłam się wodą, gdy usłyszałam za sobą znajomy głos.
– Miło cię znów ujrzeć, Mauer.
Podniosłam się gwałtownie i odwróciłam w stronę ogiera.
– Och, Laisrean. Wybacz, nie spodziewałam się tu nikogo. Tak cicho chodzisz – zaśmiałam się cicho. Rany, naprawdę przydałoby mi się jakieś odstresowanie.

Laisrean?