4 paź 2019

Od Vanitasa - Awans

Niebo tej nocy było wyjątkowo przejrzyste.  Ze spokojnych terenów stada mogłem obserwować setki tysięcy gwiazd w górze. Księżyc oświetlał całą okolicę, toteż byłem w stanie dostrzec zarysy znajdujących się w pobliżu przedmiotów. Okolicę w głównej mierze porastały drzewa, których wielkość w obecnych ciemnościach przypominała bardziej mityczne stworzenia, niż zwykły okaz flory. Zdawało mi się, iż poprzedni dzień dobiegł końca i rozpoczął się nowy. Z pewnością wszyscy, (bądź przynajmniej większość) dawno oddała się w objęcia Morfeusza. Ja natomiast miałem dzisiaj problemy z bezsennością. Ledwo co mrużyłem oczy, a każdy, nawet najdelikatniejszy dźwięk, wprawiał mnie w irytację i nie pozwalał zasnąć. Spacer w blasku księżyca wydawał mi się najprzyjemniejszą rzeczą, będącą jednocześnie jedyną możliwością do spowodowania senności.
 - Pomocy! - usłyszałem krzyk w oddali. Obejrzałem się, widząc pędzący w moją stronę zarys końskiej sylwetki. Odsunąłem się i przyjąłem obronną pozycję. Kasztanowaty ogier zatrzymał się przede mną, ciężko dysząc. - Musisz mi pomóc, tu żyje stado, prawda? - wykrztusił, ciężko dysząc. Wyglądał na naprawdę zdesperowanego, a ja pomimo braku ufności, zgodziłem się go chociaż wysłuchać. Pokiwałem lekko głową, choć mógł tego nie dostrzec.
 - Tak - mruknąłem niepewnie, wciąż rozglądając się po otoczeniu. To naprawdę nie należy do normalnych zjawisk, kiedy w środku nocy, nieznajomy koń zjawia się na terenach stada.
 - Mój przyjaciel został poważnie ranny! - wyrzucił z siebie płaczliwym głosem - Naprawdę potrzebna mi pomoc medyka. Macie tu kogokolwiek z potrzebną wiedzą? - pytał. Przełknąłem ślinę, przekrzywiając lekko łeb. Nie umiałem odmówić rannemu, choć osobnik przede mną mógł kłamać. Zamiast doprowadzić mnie do znajomego w potrzebie, zostałbym zaciągnięty w jakąś pułapkę.
 - Owszem, jeden z nich stoi przed tobą - odezwałem się stanowczym głosem - Damy radę go przetransportować na te tereny? Mam specjalną jaski...
 - Nie da rady - przerwał mi - Nie w tym momencie i stanie. To nie daleko, proszę cię, musisz mu pomóc - rzucił w moją stronę błagalnym tonem głosu. Nim zdążyłem przemyśleć sprawę na spokojnie, moja cecha altruisty i chęć niesienia innym pomocy zwyciężyły.
 - Prowadź. Pozwól tylko, że wezmę kilka rzeczy - rzuciłem.

*******
Nieznajomy nie był w stanie określić dokładnego wypadku przyjaciela. W swoim streszczeniu wspominał, iż zostali napadnięci przez zdziczałego psa, a potem jego kumpel spadł ze stromego klifu, ocierając się o kilkadziesiąt wystających z ziemi kamieni i ostrych przedmiotów.
 - Potem okazał się nieprzytomny - oświadczył ogier, kiedy to w szaleńczym tempie biegliśmy we wskazanym przez niego kierunku. Zdążyłem zabrać ze sobą kilka najpotrzebniejszych przyborów medycznych do pierwszej pomocy. Nie zostałem oszukany. Na ziemi leżał nieprzytomny karosz, z paskudnie wyglądającą raną na nodze i posiniaczonym ciałem. Niezwłocznie zabrałem się do udzielenia wstępnej pomocy. Następnie poprosiłem kasztana o pomoc w przeniesieniu rannego. Wspólnymi siłami doszliśmy do mojej jaskini. Z większą ilością roślin medycznych, dokończyłem sprawę. Spostrzegłem, iż jego przyjaciel usnął w kącie jaskini. Zbliżał się świt, więc nie czułem potrzeby snu. Skoro obaj byli obecnie niegroźni, stwierdziłem, że to pora poinformować kogoś o zaistniałej sytuacji. Wiedziałem, że April jest rannym ptaszkiem i z pewnością będę mógł z nią porozmawiać. Odnalazłam ją w tym miejscu co zawsze. Na uboczu Lazurowej Polany.
 - Wcześnie cię dziś widzę - rzuciła zaskoczona moim widokiem. Uśmiechnąłem się lekko.
 - Cóż, nie bez powodu - westchnąłem i streściłem jej całą historię. Pokiwała głową ze zrozumieniem i poprosiła mnie o zaprowadzenie do dwóch przybyszów. Jak okazało się, obaj byli już przytomni i dyskutowali ze sobą. Przywódczyni poprosiła mnie, bym na chwilę odszedł na bok. O ironią, wyrzucają mnie z własnego domu. Czekając najpewniej na skargę za mój brak odpowiedzialności, zacząłem zastanawiać się, co podkusiło mnie do pomocy całkiem obcym koniom. Jeśli chodzi o sprawdzaniu się w roli medyka - nie znałem umiaru. W końcu moim obowiązkiem było udzielanie wszystkim potrzebującym porad medycznych.
 - Vanitasie, chciałabym z tobą o czymś porozmawiać - z zamyśleń wyrwał mnie głos April
 -  Słucham - mruknąłem, zaskoczony jej normalnym tonem głosu.
 - Jestem naprawdę dumna z tego, jak sprawdzasz się w swoim zawodzie. Pomogłeś w środku nocy nieznajomym koniom, to naprawdę miły gest - uśmiechnęła  się do mnie lekko.
 - Cóż... moim obowiązkiem jest pomagać każdemu, nie tylko członkom stada - odparłem zmieszany.
 - W takim razie, pragnę zaproponować ci rolę Głównego Medyka - oświadczyła, a ja odczułem natychmiast dziwne mrowienie pod skórą. Z początku wydawało mi się, że śniłem.Po dłuższej chwili wróciłem do rzeczywistości.
 - Naprawdę? Nie uważasz, że nie nadaję się do tego, czy coś? Jestem młody...
 - Tak, ale również pełen wiedzy i doświadczenia. - odparła.
 - A co jeśli kiedyś przyjdzie ktoś lepszy ode mnie? - pytałem, wciąż nie dowierzając słowom April.
 - Wtedy będziemy się tym martwić - mruknęła - Potrzebujesz więcej czasu, czy od razu zechcesz udzielić mi odpowiedzi? - zapytała. Zaśmiałem się krótką.
 - Byłbym głupcem, gdybym nie chciał tego stanowiska - wbiłem spojrzenie w kopyta. Więc teraz tak to będzie wyglądać. Zostałem oficjalnie głównym medykiem stada.

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz