17 mar 2020

Od Shanti do Phanthoma

 Choć na ziemi wciąż tkwiły resztki białego puchu, w powietrzu dało się wyczuć zbliżającą wiosnę. Słońce, z początku delikatnie, a teraz coraz to odważniej wychylało się zza chmur. Jego jasne promienie oświetlały całą okolicę, a ja z ogromną chęcią chłonęłam niebiańskie ciepło. Śnieg topniał, a większość dróg zamieniła się w błotne ścieżki.  Gruba sierść, gęsto porastająca moją skórę, sprawiała, że zaczynało mi się robić gorąco. Za gorąco.
 Z niechęcią zsunęłam się z głównej polany i skryłam się w cieniu drzew, dalej obserwując tą wielką i żółtą kulę światła. Czułam potrzebę bycia blisko niej, ale nie miałam ku temu predyspozycji. Nie będę ukrywać, iż zawsze odczuwałam zazdrość na widok skrzydlatych stworzeń, które to mają szanse na wzniesienie się między chmury. Zadarłam wysoko łeb, wbijając spojrzenie w błękitne niebo. Sporych rozmiarów zwierzę przeleciało przed słońcem, rzucając na ziemię cień o kształcie konia. Pegaz.
 Wiedziałam, że w stadzie były dwa przedstawiciele tej rasy, jednak nigdy nie miałam okazji do rozmowy z nimi. Ciężki by mi się pewnie stało obok nich,  gdybym widziała te cudowne skrzydła, które pozwalają im na takie wspaniałe czyny. Uśmiechnęłam się lekko i wstałam z ziemi. Nie mogłam w końcu cały dzień leżeć, warto  byłoby odbyć jakiś spacer. Zrzuciłam spojrzenie po okolicy. Żadnej żywej duszy. Jednak skoro stado nie należało do licznych, a tereny były rozległe, to konie mogły się porozchodzić na wszystkie strony. Prawdopodobnie mogę spotkać kogoś po drodze.
 Idąc ścieżką, co jakiś czas ślizgałam się po zabłoconej trasie. Moje kopyta nie były przyzwyczajone do tego typu terenów.  Drepcząc dalej, nie mogłam oprzeć się pokusie spojrzenia w niebo. Ledwo to zrobiłam, a moje nogi zaczęły się plątać. Poleciałam do przodu, niemalże turlając się z niewielkiego wzniesienia. Zatrzymać udało mi się dopiero przy samym końcu górki. Na moment zrobiło mi się ciemno przed oczami. Kiedy odzyskałam wzrok, spostrzegłam przed sobą cztery kopyta.
 - Nic ci nie jest? - usłyszałam nad sobą głos pełen zainteresowania. To nawet nie brzmiało dla mnie jak troska, tylko czysta ciekawość.
 - Nie, tylko się lekko poobijałam - odparłam spokojnie, spoglądając w górę. Jeden z pegazów ze stada. Nie znałam jego imienia, bo nigdy nie miałam okazji do rozmowy z nim. To chyba dobry czas na zapoznanie się. - Jak się nazywasz? Widzę cię dosyć często, ale nigdy nie mieliśmy okazji do rozmowy - mruknęłam, jednocześnie podnosząc się z ziemi. Zachwiałam się, gdyż ciężko mi było utrzymać ciężar ciała na przedniej nodze. Dopiero teraz spostrzegłam lekką opuchliznę w okolicach pęciny.  Pegaz przyjrzał mi się z nieufnością. Zapewne starał się przypomnieć, czy kiedykolwiek mnie widział. No tak, nie byłam zbyt otwarta, a jednak dosyć często siadałam w środkowych częściach polany i wygrzewałam się w blasku słońca.
 - Phanthom - mruknął w końcu ogier, cofając się do tyłu, aby dać mi miejsce do wstania. Skinęłam z wdzięcznością głową, prostując się.
 -  Shanti - przedstawiłam się, choć nawet nie zostałam spytana o imię. Miałam nareszcie okazję do przyjrzenia się jego  skrzydłom z bliska. Fakt, iż takie zbiorowisko piór było w stanie utrzymać cały ciężar  konia, był dla mnie niesamowity.  Phanthom najwyraźniej spostrzegł moje zainteresowanie, przez co zrobiła kilka kroków w tył. Z pewnością mógł poczuć się speszony.
 - Przepraszam - mruknęłam - Zawsze chciałam być pegazem, dlatego... Po prostu jestem zaciekawiona całym mechanizmem latania - wyjaśniłam, choć gubiłam się we własnych słowach.

Phanthom?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz