- Będziesz... mnie asekurować? - spytałam - Bynajmniej do jaskini medyków - dodałam ciszej. Jego ucho drgnęło, nasłuchując czegoś z północnej strony. Pokiwał głową.
- Takie me zadanie, pełniąc stanowisko wojownika - oznajmił zwięźle - Teraz, jeśli mogłabyś, nabierz tempa swego chodu. Wiem, że to trudne z tak szkaradnym paskudztwem, ale musisz przecierpieć te kilkaset metrów drogi - westchnął. Znałam powagę sytuacji, to też wysiliłam się na żwawszy chód. Dorównywanie kroku Caranthirowi sprawiało mi niemałą trudność. Mój oddech był nierówny i ciężki, lecz dochodzące z oddali wycia wilków, motywowały mnie do zwalczania bólu.
- Nawet, jeśli pójdę do medyków, to potem wypadałoby od razu udać się do przywódcy - wykrztusiłam słabo. Przed oczami co chwilę migały mi czarne plamki - Warto powiadomić o nieproszonych gościach - dodałam ochrypłym głosem.Spojrzał na mnie z brakiem zrozumienia.
- Ja mogę to zrobić, kiedy ty będziesz u medyków - stwierdził. Odwróciłam zawstydzona łeb w przeciwną stronę, co jakiś czas mocniej wbijając kopytem w ziemie. Nie wiem, czy to wina mojego uszczerbku na zdrowiu, czy zwykłej niezdarności, ale potykałam się co kilka kroków.
- No tak... Też możesz to zrobić - wydusiłam z siebie, czując, że powinnam się odezwać. Panująca wokół nas cisza pozwoliła mi na chwilę zamyślenia. Liście o ciepłych barwach gęsto pokrywały gałęzie drzew, choć i tak ich przeznaczeniem było wkrótce opaść na ziemię. Słońce wciąż ogrzewało okolicę, a jednakże były to jedne z ostatnich ciepłych dni. Chciałabym móc skorzystać z tej okazji.
- To tu, nieprawdaż? - wybudził mnie z zamyśleń głos ogiera. Znajdowaliśmy się u celu,a nie wliczając mojego zranienia, nic nam się nie stało.
- Jestem tu niewiele dłużej od ciebie, ale to jedyna charakterystyczna grota na tych terenach. - rzuciłam, czując, jak rana zaczyna o sobie przypominać. Ponownie zapanowała między nami nieskazitelna cisza, dopóki Caranthir nie zdecydował się odezwać.
- W takim razie pójdę już do przywódczyni. Dasz sobie radę, prawda? - zapytała.
- Owszem - mruknęłam. Postanowiłam nie przedłużać rozmowy i weszłam do środka jaskini. Od razu wpadłam w medyczne sidła i dostałam tyle ziół,że aż mój żołądek postanowił połowę zwrócić.
- Cóż, faszerowanie ciebie leczniczymi roślinami to nie najlepszy pomysł - stwierdziła klacz, będąca jednym z dwóch medyków. Jej imię z pewnością zaczynało się na literę na M, ale dalej nie byłam w stanie nic wskazać. Kazali mi chwilę posiedzieć, zabezpieczyli otwartą raną i pozwolili odejść. Byłam zdumiona ich zaradnością. Spodziewałam się większych problemów i o wiele dłuższego, a tymczasem łatwo przywrócili mnie do sił.
- Zjaw się tu jeszcze jutro z rana, bądź w przypadku nieporządnych dolegliwości - urwał - dzisiaj - mruknął ogier, któremu na imię było Vanitas. Akurat go zapamiętałam. Skinęłam tylko łbem, na potwierdzenie, iż wszystko zrozumiałam. Podziękowałam i z radością opuściłam jaskinię. Pierwsze co poczułam po wyjściu, to silny wiatr owiewający moje ciało. Syknęłam, wspominając wcześniejszą, słoneczną pogodę. Nienawidziłam jesieni za tą zmienność.
Nie pozostało mi nic innego, jak znalezienie ustronnego miejsca, w którym mogłabym schronić się przed zimnem. Połowa mijanych przeze mnie miejsc nie spełniała moich oczekiwań. W pewnym momencie spostrzegłam Caranthira, stojącego między skupiskiem drzew i z zamyśleniem wpatrującego się w dal. Uznałam, iż za pierwszym razem byłam wobec niego zbyt opryskliwa, toteż teraz chciałam porozmawiać na spokojnie. W przeciwieństwie do poprzedniego spotkania, ogier dostrzegł mnie od razu. Z ogromnej odległości. Cierpliwie czekał, aż kuśtykając dojdę do niego.
- Cóż, już po wszystkim, żyję - uśmiechnęłam się lekko - Jeszcze raz dziękuje za ratunek.
- Mówiłem już, to mój wojowniczy obowiązek - odparł.
- Spełniasz się przynajmniej w tym zawodzie. Od dziecka planowałeś mieć rolę obrońcy stada? - zagadnęłam, starając się zapoczątkować rozmowę.
<Caranthir?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz