*wiersz wykorzystany w opowiadaniu to Krzak dzikiej róży w Ciemnych Smreczynach autorstwa Jana Kasprowicza*
Krzak dzikiej róży pąs swój krwawy
Na plamy szarych złomów ciska
U stóp mu bujne rosną trawy.
Bokiem się piętrzy turnia śliska,
Jednak po chwili odgłosy te stały się na tyle głośne, że przestałem je ignorować. Zatrzymałem się i zacząłem nasłuchiwać. Oprócz kopyt uderzających o podłoże mogłem zidentyfikować jeszcze jeden dźwięk: szelest liści. Ewidentnie jakiś koń zbliżał się do miejsca, w którym aktualnie przebywałem. Zaalarmowany zacząłem się rozglądać, przygotowując się na ewentualny atak.
Kosodrzewiny wężowiska
Poobszywały głaźne ławy
Ku mojemu zdziwieniu po chwili zza drzew znajdujących się naprzeciwko mnie powoli wyszła klacz. Spojrzała na mnie, lekko zdziwiona. Najwyraźniej nie spodziewała się spotkać kogoś obcego na tych terenach. Po chwili jednak jej zdziwiona mina przekształciła się w uśmiech, a klacz niepewnie podeszła do mnie.
-Witaj - powiedziała spokojnie.
Nie wyglądała jakby chciała zaatakować, jej postawa wydawała się dość zrelaksowana, a sama klacz zdawała się być przyjaźnie nastawiona.
-Nazywam się April - kontynuowała - Jestem przywódczynią stada Silver Moon.
Później rozmowa poszła z górki. Klacz zaprosiła mnie do dołączenia do stada, a ja - zgodziłem się. Oczywiście pogodziłem się z faktem, że reszta stada w końcu uzna mnie za dziwaka i będę zmuszony odejść po pewnym czasie. Takie już było moje życie - wieczna tułaczka, ale nie narzekałem. Przynajmniej na razie. April zdawała się być bardzo sympatyczna i zaproponowała mi, że oprowadzi mnie po terenach. Zaczęliśmy iść. Klacz dużo mówiła i była sympatyczna - nawet bardzo.
Samotny, senny, zadumany
Skronie do zimnej tuli ściany,
Skronie do zimnej tuli ściany,
Jakby się lękał tchnienia burzy.
Jej towarzystwo sprawiało mi przyjemność - przy jej boku nie czułem się jak odmieniec, gdyż traktowała mnie jak każdego, innego, normalnego konia. Poza tym nie słyszałem głosu żadnego konia (oprócz siebie) już przez blisko pięć miesięcy, więc spotkanie kogoś było dla mnie zbawieniem. Uśmiechała się do mnie od czasu do czasu, a ja starałem się odwzajemniać ten gest.
Cisza… O liście wiatr nie trąca,
A tylko limba próchniejąca
Spoczywa obok krzaku róży.
W końcu, po blisko godzinie (albo dwóch, straciłem poczucie czasu) klacz pokazała mi już wszystkie tereny. Najbardziej intrygującym był Las Zguby - jego historia wydała mi się niezwykle inspirująca (kto wie, może kiedyś powstanie o nim wiersz). April pożegnała się ze mną, tłumacząc się tym, że musi pozałatwiać parę spraw. Odeszła, życząc mi miłego pobytu w stadzie.
Słońce w niebieskim lśni krysztale,
Światłością stały się granity,
Zacząłem się rozglądać, zastanawiając się, gdzie powinienem udać się najpierw. Postanowiłem iść się do Lasu Świetlików i oddać się trochę poezji, stworzyć nowe wiersze. Może coś by mnie natchnęło - oprócz jednego wiersza, który stworzyłem dzisiaj, ostatnimi czasy nie miałem pomysłów i brakowało mi inspiracji.
Las spowity
W blado błękitne, wiewne fale.
Gdy dotarłem na miejsce, spostrzegłem innego konia - klacz, i to pegaza. Pewnie należy do stada. Patrzyła się na mnie nieufnie - postanowiłem więc się przedstawić, by nie brała mnie za intruza. Podszedłem bliżej i odezwałem się:
-Chylę łeb i witam się pogodnie, Laisrean mnie zwą i poznać mi Cię miło.
<Hope?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz