18 sie 2019

Od Vanitasa CD. Phanthoma

Przez spory czas mojego biegu słyszałem nad sobą szum skrzydeł Phanthoma. Dźwięk ten świadczył o jego obecności, także byłem spokojny. W pewnym momencie rozległ się świst i głuchy łoskot, aż po chwili zapadła dookoła mnie całkowita cisza. Zatrzymałem się gwałtownie i obejrzałem w tył. Dzisiejsza noc zdecydowanie należała do najciemniejszych, jednak me oczy przy mocy księżycowego światła były w stanie dostrzec kształty poszczególnych rzeczy. Wbiłem spojrzenie w górę, szukając gdzieś ponad koronami drzew sylwetki pegaza. Jedyne co widziałem to gwiazdy rozsypane po całym niebie. Porozglądałem się jeszcze przez chwilę dokoła, szukając zagrożenia i mojego towarzysza. Stawiałem delikatnie kopyta, aby nie wydać żadnego dźwięku. Niespodziewanie do mych uszu dostrzegł ostry krzyk. Ludzie. Skuliłem się i przyległem do ziemi. Byli blisko. Mieli ze dziwny rodzaj światła, dzięki czemu byłem w stanie dostrzec co się stało. Na podłożu, między kupkami liści leżał Phanthom. Nawet z tej odległości byłem w stanie stwierdzić, iż nie był do końca przytomny.  Dwunożni otoczyli go, uniemożliwiając mi wgląd na zaistniałą sytuację. Warknąłem cicho i lekko wysunąłem łeb w górę. Klęknęli przy nim i rozłożyli jego skrzydło. No tak, to nie jest dla nich codzienny widok. Zaczęli dokładnie obmacywać jego pióra, a jeden z nich postanowił wyrwać kilka. Syknąłem. Wiedziałem jak taka strata boli pegaza, więc fakt, iż póki co Phanthom spał był całkiem pocieszający. Ludzie zaczęli porozumiewać się między sobą, wskazując co chwilę na ogiera. Moja bezradność w tym momencie mnie dobijała. Jeden z nich odłączył się od reszty i pobiegł w stronę ich obozowiska. Po chwili wrócił z grubą liną. Zarzucili ją pomiędzy nogi konia i mocno zawiązali. Każdy złapał za sznur i zaczęli go ciągnąć przed siebie. Starałem się zachować spokój i dyskretnie za nimi przemieścić. Musiałem reagować. Korzystając z umiejętności telekinezy, uniosłem jakiś kawał drzewa i rzuciłem im na drogę. Cała gromada gwałtownie zahamowała. Zacząłem rzucać na ich trasę niewielkie przedmioty, takie jak gałązki czy kamyki. Zaczęli się panicznie rozglądać dookoła, aż w końcu któryś z nich rzucił liną na ziemię i pobiegł przed siebie. Reszta poszła w jego ślady, zostawiając Phanthoma w spokoju. Gdy upewniłem się, że są daleko, podbiegłem do ogiera i kucnąłem przy nim. Zacząłem przy pomocy wszelkich mocy i znajdujących się w pobliżu roślin, przebudzić go do stanu przytomności. Trochę mi to zajęło, jednak w końcu ogier uchylił powieki i spojrzał na mnie niemrawo. W tym samym czasie znowuż to usłyszałem w oddali odgłosy rozmów. Nie wiem czy szli w tym kierunku, czy też postanowili wrócić do domu, ale wolałem nie dmuchać na zimne.
 - Wiem, że nie czujesz się dobrze, ale zmykajmy - mruknąłem.

Phanthom?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz