Tego ranka wyjątkowo nie zbudził mnie śpiew ptaków,
kręcących się w okolicy jaskini, a niemiłosierny ból w okolicach skroni. Nie minęła sekunda, nim nieprzyjemne kłucie
rozprzestrzeniło się po wnętrzu mojego organizmu. Syknąłem i sięgnąłem zębami po
najbliższe zioło z kategorii „łagodzących” Przegryzając je, doszedłem do
wniosku, iż przyczyna mojej dolegliwość może wynikać z zatrucia jakąś roślinę.
Nie byłem w stanie skupić się na tym bardziej, gdyż nasilający się ból nie
pozwalał mi trzeźwo myśleć. Co ze mnie za medyk, skoro sam sobie nie jestem w
stanie pomóc? Zerwałem się na równe nogi, a efektem tego było pojawienie się
mroczków przed oczami i zwiększenie cierpienia. Zacząłem odbierać
wrażenie, iż mój tułów staje się
cięższy, a nogi miękną i złamią się pod jego masą. Zachwiałem się, czując
dotkliwe pieczenie w okolicach pęciny. Niespodziewanie uczucie nakłuwania przy
mojej skroni wzmocniło się. Wydałem z siebie niekontrolowany okrzyk, aż
zapiszczało mi w uszach. Uderzyłem łbem w skalną ścianę, modląc się o
zniknięcie całego problemu. Pokręciłem się tak przez dłuższą chwilę, aż w końcu
na moment odzyskałem kontrolę nad własnym ciałem. Przed oczami migały mi ciemne
plamki, kolory wydawały się dziwnie wyblakłe. Z trudem wysunąłem łeb z wejścia
jaskini. Uniosłem go w górę, a oślepiające promienie słońca pozbawiły mnie na
moment zmysłu wzroku. Znów wydałem z siebie zduszony krzyk. Schyliłem pysk ku
ziemi i z przymrużonymi oczami skierowałem się po pomoc. Kroki stawiałem w stronę
Lazurowej Polany. Nie dość, że była najbliżej, to i tam zawsze przebywała największa ilość koni. Na pewno spotkam tam April, bo w porannych godzinach jak ta, spędza tu czas. Bardziej liczyłem
jednak na znalezienie Mauer, która miała doświadczenie w leczeniu innych i
byłaby mi w stanie pomóc. Bynajmniej miałem nadzieję, że odkryje przyczynę
mojego cierpienia. Z każdym krokiem moje ciało wydawało mi się cięższe.
Chwiałem się na boki, podpierając się o każde napotkane drzewo i większy kamień.
Kiedy byłem na miejscu, uniosłem wyżej
głowę, ale jedyne co dostrzegłem to puste pole. To niemożliwe, aby nikogo tu
nie było! Z trudem przeszedłem w inne miejsce, które także okazało się puste.
Co jakiś czas wykrzykiwałem imiona członków stada, licząc na spotkanie
kogokolwiek. Wszędzie jednak nie było ani jednej żywej duszy. Nawet nie mogłem
dostrzec żadnych zwierząt. W pewnym momencie mój krzyk stał się niemy. Czułem,
że ruszam pyskiem , ale żaden dźwięk nie wydobył się z mojego wnętrza. Co
najwyżej zacząłem charczeć, dopóki w szyi nie odczułem wrażenia ucisku. Po
chwili ból zwiększył się. To tak, jakby jakiś wąż owijał się wokół mnie
i z każdą chwilą mocniej zaciskał, wywołując efekt duszenia się. Traciłem
powietrze w płucach, a światło przed moimi oczami zgasło. Upadłem na bok,
ocierając się o twardy kamień, który spowodował wypływ krwi z mojego boku. Nie
potrafiłem normalnie funkcjonować. Straciłem przytomność.
**************
Gdy tylko uchyliłem powiekę, poczułem się o wiele lepiej.
Choć ból wciąż mi towarzyszył, nie był on aż tak silny jak przedtem. Powodował tylko lekkie
swędzenie w niektórych partiach ciała. Wtedy dopiero odczułem owinięty wokół
mnie sznur i drewniane patyki za mną, ocierające się o moją skórę. Gwałtownie otworzyłem oczy. Zastrzygłem
uszami, do których doszły odgłosy dziwnych szmerów. Wokół mnie dziko
podskakiwały i okręcały się średniej wielkości stworzenia w maskach. Wysokością
byłbym w stanie porównać je do przeciętnego dzika, tylko takiego, który stał na
tylnych kopytach. Przednie łapy zakończone były ostrymi pazurami. Stwory
trzymały w nich patyki płonące ogniem i wymachiwały wokół mnie. Wtedy doszedłem do wniosku, iż jestem przymocowany do stosu. Dziwne gady nie zdawały sobie sprawy z
mojego przebudzenia. Były okrągłe, włochate, a przy tym czułem ich smród z
dużej odległości. Zapach ich przynosił mi namyśl wymioty zmieszane z tym, co
się wydala. Twarze przysłaniały trójkątne maski o żółtej barwie, z otworem na usta i dziurami
na oczy. Tyle tylko, iż było ich 5, co świadczyłoby o większej ilości
posiadanych przez nich oczodołów. Ignorowały mnie długo, dopóki jeden z nich
nie zdał sobie sprawy z tego, że wlepiam w niego parszywe spojrzenie. Zatrzymał
się gwałtownie, a za nim cała reszta. Moja teoria co do ilości posiadanych
przez nich oczu sprawdziła się. Przerażały mnie setki spojrzeń wbitych we mnie.
Stali tak długo w bezruchu, a ja nie miałam ochoty odezwać się. Nie wiadomo, w jakim języku się porozumiewają. W głowie miałem najgorsze scenariusze. Największy ze stworów
przepchnął się przez swoich pobratymców i stanął przede mną. Spojrzał na mnie
wszystkimi tęczówkami jakie miał. Otworzył usta i wystawił język, machając nim
kilkukrotnie w powietrzu. Wydawał przy tym dziwny odgłos, przypominający mi
poranne piski. Tym razem, ten dźwięk nie sprawiał mi aż takiego bólu.
- Ty koń, spłonąć
żywcem, nie cały, dać nam zjeść, siebie dzisiaj, w ofierze złożyć się, panu
naszemu, lecz nie całemu – wyrzucał z siebie losowe słowa robiąc naprawdę
krótkie przerwy. Ja zrozumiałem najważniejsze. Chcą mnie zabić paląc żywcem, a potem zjeść to, co nie spłonie.
Fakt, że zostanę pozbawiony życia wystarczył, by wzbudzić we mnie niemałą
panikę. Stwór przede mną uniósł patyk w górę, a reszta powtórzyła jego ruch.
Wszędzie widziałem ogień, który za niedługą chwilę miał pochłonąć moje ciało. A
ja nie mogłem się na to zgodzić. Sprawdziłem najprostszą rzecz – jak funkcjonują
w tym miejscu moce. Skierowałem swój wzrok na pobliski kamień i uniosłem go w
górę. Telekineza działała. Wtedy właśnie dostrzegłem zamieszanie wśród
potworów. Wpatrywali się w lewitujący głaz z przerażeniem.
- Pan przemawiać,
przemawiać pan! – krzyknął ktoś z tłumu, a reszta powtórzyła jego słowa.
Największy odwrócił się do mnie.
- Rytuał trzeba
pośpieszyć, przyśpieszyć, pośpieszyć! – rzucił w moją stronę. Reszta krzyknęła
radośnie. W tym towarzystwie, to ja byłem najbardziej smutną osobą. Stwór przystawił
patyk z ogniem do stosu za mną. Czułem ciepło, aż w końcu płomyki zaczęły muskać moją skórę. Tego było za
wiele, nie mogę aż tak ryzykować zdrowiem. Jeszcze raz użyłem swej mocy i
ostrym głazem rozciąłem pętające mnie sznury. Wśród stworów w maskach wybuchło poruszenie.
Przemieniwszy swe ciało w wilczą postać, wykonałem spory skok. Nie przeleciałem
nad wszystkimi tak, jak planowałem. Wpadłem w niewielki tłum, ale bez
zastanowienia wyminąłem połowę i ruszyłem pędem przed siebie. Niektórzy ruszyli
za mną, kiedy usłyszałem kilka słów.
- Nie biegać za nim,
my mieć więcej koni, one spłonąć tutaj!
To oznaczało tylko jedno. Wszyscy członkowie stada zniknęli
dlatego, iż zostali porwani. Zatrzymałem się i obróciłem. Największy z nich,
kierował się w stronę jednej z jaskini. Powróciłem do postaci konia i uniosłem telekinezą
największy kamień, blokując im wejście do środka. Tam musieli przetrzymywać innych.
Mam nadzieję, iż przede mną nikt nie został ani spalony, ani zjedzony. Potworki zaczęły piszczeć z oburzenia.
Największy z nich nie wiedział co się dzieje.
- To być wola pana,
on nie chcieć, by my zjeść konie! – krzyknął. Na wspomnienie o ich „mistrzu”
wszyscy się uspokoili. Wycofałem się bardziej między drzewa i kucnąłem.
Stworzenia zaczęły się rozchodzić. Kiedy
już całkowicie opustoszało, przerzuciłem kamień w inne miejsce i podbiegłem do
jaskini. Wszedłem do środka, a na ziemi ujrzałem śpiących członków stada.
Niedobrze, nie jestem w stanie ich stąd wyprowadzić. Wróciłem na chwilę pod las
i zacząłem rozglądać się wśród roślin. Dostrzegłem niezmiernie potrzebną mi
rzecz. Znaleziony przeze mnie okaz flory, wydzielał nieprzyjemny zapach, zdolny
obudzić każdego. Złapałem za łodygę i
wróciłem do jaskini. Po kolei przystawiałem każdemu kwiat pod nos, aż wszyscy
się zbudzili. Streściłem im w skrócie
sytuację. April, jako przywódczyni podjęła się doprowadzenia członków na tereny stada. Pora dnia
należała do tych wieczorowych. Podróż minęła bezproblemowo. Gdy tylko doszliśmy do Lazurowej Polany, każdy się rozszedł. Ja także powróciłem do
swojej jaskini. Przed snem skubnąłem kilka kęsów trawy, wciąż nie dowierzając w
sytuację z dzisiejszego dnia.
Nazajutrz dostałem ochoty na porozmawianie z kimś na ten
temat. Jednakże każdy nie wiedział o co mi chodzi. Wszyscy zapomnieli, o
jakimkolwiek porwaniu. Na początku myślałem, iż wczorajsze wydarzenia to tylko
sen, jednak popalona skóra z tyłu nóg utwierdziła mnie w przekonaniu, iż zdarzyło
się to naprawdę. Nie wiem dlaczego nikt tego nie pamięta, ale najwyraźniej zostanie
to tylko moim wspomnieniem.
<KONIEC>
Vanitas otrzymuje 90 SH
Vanitas otrzymuje 90 SH