Kolejny raz tego dnia zatrzymałem się w bezpiecznej
odległości przy Lesie Zguby. Zmrużyłem oczy, wszak dobijał do nich dziwny blask
spomiędzy drzew. Wiatr od tej strony był wyjątkowo silny, a jego chłodny powiew
wydobywał u mnie dreszcze. Drgnąłem pod wpływem nieprzyjemnego uczucia i na
lekko ugiętych nogach, zacząłem wycofywać się. Ostatnimi dniami to miejsce
wydawało mi się o wiele bardziej dziwne niż zwykle, a ja nie przepadałem za
wplątywaniem się w kłopoty związane z anomaliami. W oddali rozległ się głośny
pomruk. Gwałtownie odwróciłem się, spinając wszystkie mięśnie. Zostawiłem Las
Zguby za sobą i żwawszym krokiem ruszyłem przed siebie. Nim zdążyłem skupić się
na czymkolwiek innym, usłyszałem cichy głos, wypowiadający moje imię. Spojrzałem
łbem w tył. Prócz przeklętego zagajnika, nic nie rzuciło się w moje oczy.
Zastrzygłem uszami. Im dłużej tu jestem, tym bardziej zaczyna mi coś odbijać.
Znowu skierowałem swoje kopyta w stronę bezpiecznego miejsca. Do Lasu Zguby był
bezwzględny zakaz wchodzenia, a ja i tak raz go złamałem. Myśl jednak, iż
zrobiłem to za zezwoleniem April i w celu ratowania Aviany, usprawiedliwiała
mnie w jakiś sposób. Pomimo tego i tak nie czułem się z tym dobrze. Jak na
razie poprzysiągłem sobie nie wracać tam, o ile nie zostanę poproszony, a
przywódczyni nie wyrazi na to zgody. Zgarbiłem się lekko, zastanawiając się,
czy może w rzeczywistości w pobliżu mnie był ktoś ze stada. Możliwe, iż wołał
moje imię, bo potrzebował pomocy medyka. A ja mogłem go spławić, ponieważ durny
las miesza mi w głowie. Zatrzymałem się, próbując wszystko przeanalizować. Nie,
to był jednorazowy krzyk. Członek tabunu w razie zagrożenia krzyknął by więcej
razy.Ta jedna myśl krążyła mi przez długi czas w głowie. Wmawiałam sobie wiele, byleby odsunąć od siebie możliwość pozostawienia kogoś w potrzebie. Postanowiłem zająć się czymkolwiek innym. Poukładałem nowo zdobyte rośliny. Coś nie pasowało mi w ich ułożeniu, więc poprzekładałem je. I tak oto spędziłem pół dnia na układaniu ziół w każdy możliwy sposób. Alfabetycznie, kolorami, zastosowaniami... A w mózgu wciąż tkwiła myśl porannego zdarzenia. Nie mogłem tego dłużej znieść, musiałem pogadać o tym z kimś rozsądniejszym ode mnie. Szczególnie w tym przypadku. Skierowałem się miejsce, w którym zazwyczaj przesiaduje najbardziej zaufana mi osoba. Przywódczyni stada skinęła mi łbem na powitanie, uśmiechając się lekko. Odwzajemniłem gesty.
- Wyglądasz na zmartwionego - rzuciła, nim zdążyłem się odezwać. Lekko skrzywiłem swój wyraz pysku. Byłem jak otwarta książka - wszystko dało się ze mnie wyczytać.
- Aż tak widać? - spytałem - Cóż. Wczoraj słyszałem krzyki ze strony Lasu Zguby i obawiam się...
- To zapewne zjawa - przerwała mi, choć sama nie była pewna.- Pamiętaj, że nazwa nie wywodzi się bez powodu. Coś cię po prostu kusi - mruknęła. Westchnąłem ciężko. Wiedziałem o tym wszystkim, a mimo to, jakiejś części mnie ta wersja nie pasowała.
- Zdaję sobie z tego sprawę, jednak... Nie miałabyś mi za złe, gdybym tylko przeszedł się wzdłuż granicy? - zapytałem, nie dowierzając we własne zamiary. April spojrzała gdzieś w bok.
- Nie jestem pewna... Zasady to zasady. - zaczęła, wbijając spojrzenie w kopyta - Jeśli jednak zachowasz odpowiednią odległość... - mruknęła.
- Zawsze jestem ostrożny - uśmiechnąłem się i powoli wycofałem.
- Jak już skończysz, daj oznaki życia. W przeciwnym razie zacznę poszukiwania. Strata medyka nie należy do przyjemnych rzeczy. Strata kogokolwiek nie jest miła - usłyszałem jej słowa. Nie odpowiedziałem. Wiedziałem, że działam całkowicie wbrew sobie. Łamię zasady, zachowuje się nieostrożnie. Od początku mojego pobytu w stadzie się zmieniam, ale dopiero teraz to dostrzegam. Najwyraźniej dorastam i na swój sposób tracę ostatnie cząstki sensownego myślenia. Po drodze zatrzymałem się jeszcze na krótki posiłek. Kiedy tylko skubnąłem trawę, poczułem, jak mój żołądek się wykręca. Od razu zaprzestałem tej czynności. Nie było czasu do stracenia. I tak w zamiarze miałem tylko obejście skraju. Jeśli rzeczywiście ktoś tam był, powinienem znaleźć ślady wszelakiej obecności. Z początku spacerowałam spokojnie ku wyznaczonemu miejscu. Gdy tylko dostrzegłem potężne drzewa, otoczone mroczną aurą, kopyta zagrzęzły mi w ziemi. Kroki stały się ociężałe, a ja wbrew sobie zwolniłem. Strach sparaliżował me ciało. Z trudem go zwalczając, zbliżyłem się do granicy bezpiecznego miejsca. Z mrocznego zagajnika nie wydobywał się żaden dźwięk. O śpiewie ptaków można było jedynie pomarzyć, a szum wiatru zdawał się nie mieć tam miejsca. Widziałem, jak korony drzew poruszają się, ale nie słyszałem żadnych świstów bądź gwizdów. Pośród panujących ciemności wyróżniał się nieznany przedmiot. Jego jasne barwy kontrastowały z mroczną aurą lasu. Przecudny kwiat, który pierwszy raz ukazał się mym oczom. Był jak anioł w środku piekła.
- Vanitasie... - ten głos rozległ się znikąd. Zdawało mi się go słyszeć zza pleców. Kiedy tylko się obróciłem, usłyszałem go ponownie. Tym razem z głębi lasu. To od razu wytłumaczyło mi obecność zjaw. Nie mogłem już tu dłużej być. Moja ciekawość względem nieznanej rośliny powstrzymała mnie przed ucieczką. Nie znałem jej, a to oznaczało, iż mogła mieć niesamowite zdolności lecznice. Warknąłem na siebie, karcąc się za to, co chciałem zrobić. Musiałem wziąć choćby jej płat. Mógł on mieć nieziemskie zastosowania. Kwiat nie stał daleko. Wystarczyło wykonać mały krok i się mocno pochylić. Zrobiłem tak jak planowałem, jednak me nogi zaplątały się o mur krzaków. Poczułem, jak liście muskają mą skórę. Ogarnął mnie chłód, a gałązki flory zaczęły wrzynać się w mą skórę. Spojrzałem pod siebie, popełniając w ten sposób największy błąd. Chciałem tylko znaleźć skaleczenie na nodze, aczkolwiek jedno z moich kopyt zahaczyło o wystający korzeń. Runąłem przed siebie, jednak zderzenie z ziemią nie nastąpiło od razu. Zsunąłem się po stromym boku, którego to wcześniej nie dostrzegłem. Zjeżdżając tak, miotała mną masa emocji. Głównie to strach i złość na samego siebie. Wszystkie kamyki wbijały mi się w skórę, a niewielkie rośliny przyczepiały do sierści. Pod koniec przeturlałem się kilkakrotnie, aż w końcu wylądowałem w nieruchomej pozycji. Leżałem na plecach, z kopytami w górze. Mój oddech był ciężki, a i w kilku miejscach czułem spływający pot. Wciąż czułem w żyłach mocną dawkę adrenaliny. Mój odpoczynek nie trwał długo. Nie czułem się tu bezpieczny, więc szybko przewróciłem się na nogi i poderwałem do góry. Nie byłbym w stanie zliczyć, ile rzeczy w tym momencie lepiło mi się do ciała. Otrząsłem się, ale zrzuciłem zaledwie cząstkę liści, traw i kamyków w swojej sierści. Rozejrzałem się sprawnie po otoczeniu i zdałem sobie raport. Nic nie zagrażało mojemu życiu, ale i tak wolałbym nie dmuchać na zimne. Górka, z której się sturlałem, była zbyt stroma do ponownego wejścia na czterech kopytach. Za to cztery łapy i czepne pazury dałyby radę. Zmrużyłem oczy i przywołałem do siebie ciepły wiatr, który zawsze towarzyszył mi w trakcie przemiany w wilka. Jednak tym razem było inaczej. Nic nie musnęło mojej skóry, a w środku nie odczułem żadnych iskierek. Spanikowany uniosłem powieki. Wbiłem wzrok w mały kamyczek i spróbowałem go podnieść telekinezą. Ten ani drgnął.
- Cholera, gdzie moje moce? - wyrzuciłem, czując wielkie niezrozumienie. Z moich ust wysypała się wiązka przekleństw. Musiałem jak najszybciej stąd odejść, jednak nic nie dawało mi do tego szansy.
- Szukasz czegoś? - cichy głos z tyłu mnie wybudził mnie z zamyśleń. Odwróciłem się gwałtownie, jednocześnie odskakując. Widok który zastałem, zmroził mi krew w żyłach. Naprzeciw mnie stał... drugi ja. Sam nie wiedziałem jak to nazwać, ale nie było to najważniejsze w tym momencie. Ta sama jasna sierść, grzywa i oczy... Dostrzegłem tylko jedną różnicę. Choć maść była tak samo siwa jabłkowita, to jego bok zdobiła długa blizna. Widziałem na niej zaschniętą krew, co nie sugerowało by niczego dobrego. Nie wydaje mi się, bym miał posiadać brata bliźniaka. Dla pewności i własnego poczucia bezpieczeństwa wykonałem kilka dodatkowych kroków w tył.
- Wyjścia - odezwałem się niespodziewanie, odpowiadając na wcześniej zadane pytanie. Patrząc na swojego sobowtóra byłem pewny jednego. To nie był zwykły koń, on nawet nie zaliczał się do kategorii zwierząt. Vanitas 2 przekręcił lekko łeb, wbijając we mnie spojrzenie.
- Nie jesteś chętny do pomocy - stwierdziłem krótko, na co ten zbył mnie śmiechem.
- Pomóc ci może tylko własna intuicja - odarł. Świetnie. Nawet głos miał mój. Poza tym, zazwyczaj opieram swoje działania na logicznym myśleniu, ale i miewam sytuacje, w których słucham się własnego przeczucia. - Wyjście z lasu jest tylko jedno, ale nie należy ono do łatwych - rzucił. Nic nie mówiłem, nie czułem takiej potrzeby. Czekałem tylko na jego wyjaśnienia. Nie powinienem ufać nieznajomym, tym bardziej takim, którzy nie dość, że podszywają się pode mnie, to jeszcze przebywają w takim miejscu jak to. Wyprostowałem się, stając w pozycji gotowej do walki.
- Uspokój się nerwusie - rzuciła ma kopia, a ja tylko zadarłem łeb wyżej. Akurat byłem osobą o spokojnym temperamencie, więc jego określenie było całkowicie nietrafne. - By stąd wyjść, musisz rozwiązać mą zagadkę - na jego pysk wpłynął złośliwy uśmiech. Z góry wiedziałem, że to nie będzie nic łatwego ani uczciwego.
- Nie mam zamiaru brać udział w jakichkolwiek chorych gierkach - warknąłem - Wyjdę stąd na własne kopyta. - parsknąłem. - Nie będę z tobą rozmawiał, skoro nawet się nie przedstawiłeś, podróbko - wysyczałem, wbijając w niego bojowe spojrzenie.
- Aż tak bardzo ci zależy na tej wiedzy? - mruknął znudzony - A więc słuchaj! Me imię nie istnieje, zwą mnie różnie. Zwierciadło Mroku, to ulubione przezwisko. Jestem w tym lesie po to, by ratować zbłąkane dusze. Takie jak ty. Nie mam własnego wyglądu. Nie jestem nawet koniem. Przybieram postać tego, kogo widzę. Mogę być lisem, ptakiem, bądź nawet wielorybem - wytłumaczył. Wziąłem głęboki wdech. Choć mój rozum sprzeczał się z tym co myślałem, podjąłem pewną decyzję.
- Czy po rozwiązaniu twej zagadki, na pewno opuszczę to miejsce? - spytałem. Ten skinął głową.
- Oczywiście.
- W takim razie - urwałem na moment - zdradź mi ją - ostatnie słowa wypowiedziałem z lekką wątpliwością. Sobowtór odchrząknął krótko.
-
W tym lesie grasuje,
i skarbu pilnuje,
by go odnaleźć,
musisz kwiat wynaleźć.
Błędne jest stwierdzenie,
że już go widziałeś.
Zmrużyłem oczy. Brzmiało źle i całkowicie nielogicznie.
- Istnieje jakaś alternatywna wersja tej zagadki? Bardziej rozumna? - spytałem. Wyśmiano mnie.
- To jedyna opcja. Zdradzić ci mogę tylko, że gdy dojdziesz do celu, zostaniesz od razu przeniesiony do terenów z których pochodzisz - odparł spokojnie - W takim razie, powodzenia!
- Chwila! - przypomniałem sobie o ważnej kwestii - Ja... straciłem moje moce. Bez nich nie dam rady - powiedziałem. Nawet jeśli wrócę do domu, potrzebuje swoich zdolności magicznych. Nie widzę innego sposobu sprawnego przenoszenia ziół, niż za pomocą telekinezy.
- Ah, no tak - mruknął - Odzyskasz je, jak już opuścisz Las Zguby. Na ten moment, jestem skory do ofiarowania ci pewnej zdolności. Przyda ci się. Dzięki niej, będziesz mógł utożsamiać się z naturą.
- Co to dokładnie znaczy? - zapytałem.Vanitas 2 przekręcił oczami.
- Za dużo chcesz wiedzieć. - westchnął - Zaczniesz rozumieć otaczającą się przyrodę. Będziesz mógł zjednoczyć się z drzewem, zrozumieć lisa i poczuć woń liścia - z każdym słowem, jego sylwetka zaczęła blaknąć. Po chwili całkowicie wyparował, a ja zostałem sam. Nie do końca pojąłem otrzymaną od niego zdolność. Mam nadzieję, iż w razie potrzeby, uaktywni się ona sama. Choć wciąż nie ufałem zjawie, musiałem podjąć się zrozumienia tej zagadki. Nie mogę tu zostać, stado z pewnością potrzebuje medyka. Wziąłem głęboki wdech. Jak poprawnie zinterpretować zagadkę i zrozumieć nowe moce? Powoli, stawiając ostrożnie kopyta, ruszyłem przed siebie. W głowie wciąż powtarzałem słowa rymowanki. Przede wszystkim muszę skupić się na kwiecie, który pozwoli mi dojść do "skarbu" Wędrowałem więc przed siebie, a droga była mi długa. Moje moce miały mi pomóc, ale jak? Wziąłem głęboki wdech i poczułem słodki zapach. Był on intensywny. W pewnym momencie, dostrzegłem w oddali blask. Pobiegłem w jego stronę. Spostrzegłem przed sobą piękną roślinę, o białych niczym śnieg płatkach. Obok niej rosła druga. Barwę miała czerwoną, niczym krew. Za każdym z kwiatów znajdowała się linia kolejnych. Jedna prowadziła w prawo, druga w lewo. Nie musiałem długo myśleć.
"Błędne jest stwierdzenie, że już go widziałeś" Na początku swej wędrówki, miałem okazję widzieć biały kwiat. To oznaczało, że prawidłowa ścieżka, to ta czerwona. Ruszyłem wyznaczoną trasą, choć wciąż obawiałem się jednego. Coś będzie bronić miejsca, dzięki któremu wrócę do domu. I kwestia pozostawał w tym, czym było to "coś" Stres ogarnął moje ciało, przez co zwolniłem i szedłem na sztywno wyprostowanych nogach. Zdawało mi się, iż zamiast szukać wyjścia brnę mocniej w las. Jeśli się zgubię, nie będzie powrotu. W duchu modliłem się do wszystkich znanych mi bogów, aż tu nagle usłyszałem głośny ryk. Do mojego nozdrza zewsząd doszedł smród stęchlizny. Nie był to dobry omen. Ukryłem się za krzakiem i przywarłem całym ciałem do ziemi. Spomiędzy ciemnych roślin i drzew, ukazała mi się trzymetrowa bestia. Jej ślepia błyszczały czerwienią, a z pyska wystawała para ostrych szabli. Wyglądem przypominał przerośniętego niedźwiedzia. Poza tym, nie miał on żadnego futra. Jego skórę pokrywały gładkie łuski. Analizowałem swoje szanse w starciu z nim, kiedy to przyuważyłem niewielki kamień o błękitnej barwie. Czułem, że to jest moja droga ucieczki. Biła od niego silna aura. Niestety, mutant doskonale jej pilnował. Wystarczyło by go ominąć, jednak i to nie było łatwe. Chciałem podejść na drugą stroną, lecz kiedy tylko wstałem, mój bok otarł się o pobliską gałązkę, powodując ciche skrzypnięcie. Ten dźwięk wystarczył jednak, aby spojrzenie bestii wbiło się we mnie. Zwierzę ryknęło i natarło w moją stronę. Nie miałem w którą stronę uciekać. Niemalże czułem pazur stworzenia na swoim pysku, kiedy to moje położenie się zmieniło. Uczucie to było dziwne i niespotykane, gdyż nie byłem w stanie wykonać żadnego ruchu. Zastanawiałem się, czy tak właśnie wygląda śmierć, kiedy uświadomiłem sobie, czego dokonałem. Wykorzystałem ofiarowaną mi przez zjawę moc. Zjednoczyłem się z naturą, a dokładniej: drzewo mnie wchłonęło. Znalazłem się w jego wnętrzu, a wielki drapieżnik zaczął rozglądać się dookoła, w poszukiwaniu swojej zdobyczy, którą byłem ja. Nie wahałem się długo. Podjąłem próby wydobycia się z drzewa. Za pierwszym razem nic się nie wydarzyło, jednak przy drugiej próbie, me ciało przeszył dziwny prąd. Znalazłem się wprost przy kamieniu. Niedźwiedź dostrzegł mnie i ruszył w moją stronę. Musnąłem pyskiem głaz. Miejsce mojego pobytu zmieniło się w zaledwie sekundę. Stałem przy wejściu do groty. Cały i zdrowy. Obejrzałem się dokładnie, jednak nie zauważyłem żadnego uszczerbku na zdrowiu. Kolejny raz w tym stadzie przeżyłem dziwną przygodę. Westchnąłem i spojrzałem na pobliski kwiat. Spróbowałem przywołać swoje telekinetyczne moce. Roślina uległa mi od razu, z łatwością podnosząc się w górę. Odetchnąłem z ulga. Przyrzekłem sobie na jakiś czas przestać pakować się w niebezpieczne zdarzenia.
<KONIEC>
Vanitas otrzymuje 200 SH