- Okazało się, że mój organizm i skóra negatywnie reaguje w starciu z niektórymi roślinami leczniczymi - odparłam, kątem oka mierząc ogiera wzrokiem. Wcześniejszy temat rozmów wzbudził we mnie swego rodzaju zaciekawienie. Rozsądna strona zakazała mi być wścibską, choć i tak ta cecha nie dominowała w mej naturze. Na końcu języka plątały mi się wyrazy dotyczące historii ogiera. Nigdy nie interesowały mnie takie rzeczy, lecz teraz odpowiedź w tej kwestii miała większe znaczenie. Caranthir krył w sobie masę negatywnych uczuć. Wydawał mi się być przepełniony nostalgią i rozpaczą, starając się choć trochę ukryć swe smutki pod maską obojętności. Równie dobrze, mógł być taki od urodzenia. Opcji było naprawdę wiele, a mnie pozostało tylko snuć wszelkiego rodzaju domyślenia. Postanowiłam nie wystawiać zbyt pochopnych opinii, toteż odrzuciłam ten temat w tył mojej głowy. Skupiłam się nad zadane przez ogiera pytanie.
- W końcu jednak znalazło się coś przydatnego. Jedynym efektem ubocznym póki co jest lekkie swędzenie w boku, ale medycy informowali mnie o takiej możliwości - mruknęłam - Twierdzili, że mam się tym nie martwić, bo to normalne - dodałam. Oboje próbowaliśmy rozwinąć dłuższą i sensowniejszą rozmowę, lecz co chwila zapadała między nami ta przeklęta, niezręczna cisza.
- Chodźmy może po prostu na spacer, dobra? - wyrzuciłam w końcu zirytowana. Uśmiechnęłam się blado, aby moja wypowiedź nie została odebrana zbyt oschle. Nie odwzajemnił mojego gestu. Nie wymagałam jednak od wiecznie obojętnego Caranthira takich czynności. Skinął krótką łbem na znak zgody. Powinnam nakierować nas w miarę spokojne miejsce, z dala od reszty członków stada. Ponowiłabym wtedy próbę dogadania się z gniadoszem, może z bardziej zadowalającym skutkiem. W pewnym momencie teren wokół nas stał się monotonny. Każde drzewo wydawało mi się identyczne względem poprzedniego. Zirytowana takowym faktem, postanowiłam odwrócić swoją uwagę i zająć się czymś innym. Zaczęłam rzucać w stronę ogiera losowe pytania, nie naruszające jego strefy prywatności. Naprawdę pytałam o tak prymitywne rzeczy jak ulubiony kolor bądź najchętniej spożywany posiłek. Cisza panująca dookoła wydawała się momentami przerażająca, więc starałam się zagłuszyć ją własnym głosem. Zaczęłam nawet mamrotać coś pod nosem, byleby słyszeć jakikolwiek uspokajający dźwięk.
- Nie wydaje ci się, że te tereny... nie pasują do wcześniejszych terytorytoriów stada? - odezwał się niespodziewanie ogier, najwyraźniej wyrabiając sobie identyczną jak ja opinię na temat tego miejsca. Wzięłam głębszy oddech, wdychając jednocześnie zewsząd wydobywający się zapach siarki.
- Owszem, nie podoba mi się to miejsce - zatrzymałam się, lekko kładąc uszy po sobie.
Następne wydarzenia były zbyt chaotyczne, bym mogła je sprawnie ogarnąć. Grunt pod moimi kopytami zatrząsł się, kiedy to zimne powietrze owiało moje ciało. Zadrżałam, zginając się na nogach. Rzuciłam spanikowane spojrzenie Caranthirowi. Oboje myśleliśmy o tym samym. Pora uciekać. Równo i gwałtownie obróciliśmy się. Poranna rana zaczęła się upominać, przez co fala bólu przepłynęła przez mój organizm. Biegłam, a zewsząd dobiegał mnie odgłos wyć i powarkiwania. Motywowało mnie to do przetrzymania w ciszy cierpienia, do czasu znalezienia się w bezpiecznym miejscu. W pewnym momencie dostrzegłam brak towarzysza w moim pobliżu. Zauważyłam wcześniej rozwidlenie dróg, ale nie spodziewałam się, iż ogier wybierze przeciwną stronę. Musiał nie zauważyć tego tak samo, jak i ja. Byłam wycieńczona. Nie miałam już sił na dalszą podróż. Traciłam pomału
oddech, aż w końcu dostrzegłam nieopodal mnie szeroką rzekę. Doczłapałam się do niej i postanowiłam iść
jej brzegiem. W pewnym momencie przystanęłam. Byłam mocno spragniona,
jednak nie chciałam ryzykować jakimkolwiek zatruciem. Nie miałam w końcu pewności, gdzie zbiornik wodny ma swoje źródło. Liczyłam, że przy jej końcu znajdę jakieś
bezpieczne miejsce na odpoczynek. Wzięłam wdech i z trudem zaczęłam stawiać każdy kolejny krok. W pewnym momencie temperatura wokół drastycznie spadła, a z nieba zaczął padać... śnieg? W oddali ujrzałam przed sobą
płot, przez który ciągnęła się dalej rzeka. Jęknęłam w duchu. Nie miałam
sił skakać, jednak myśl, iż za nim może być coś pozytywnego, motywowała mnie do dalszej drogie. Nade mną latało pełno kruków, wydających z siebie piskliwe skrzeki. Płot był niekiedy obwiązany drutem. Odsunęłam się na parę
kroków, by złapać rozpęd. Było to ciężkie przy tak grubej warstwie
śniegu i poważnym skaleczeniu. . Znalazłam miejsce, w którym przeszkoda była najbardziej zniszczona i
nakierowałam się na nie, po czym przy samym końcu oddałam skok. Po
drugiej stronie wylądowałam, jednak na najbardziej zlodowaconą część,
przez co moje kopyta zaczęły się ślizgać i wywróciłam się. Leżałam chwilę w bezruchu. Piekielny ból spowijał me ciało. Z
trudem wstałam, ruszając przed siebie. Im
dalej byłam, tym bardziej temperatura dookoła mnie wzrastała.Wszystkie części ciała odmawiały mi posłuszeństwa. Upadłam, z
trudem utrzymując łeb w górze. Śnieg wokół mnie twardniał, a kopyta utykały mi co jeden krok. Me powieki stały
się nagle ciężkie, a widok gwałtownie pociemniał. Pozwoliłam
sobie na całkowity odpoczynek, tracąc ostatki kontaktu z rzeczywistością.
*****
Lekko uchyliłam powiekę. Podniosłam powoli łeb z ziemi i rozejrzałam
się. Nie pamiętałam nic. Dopiero po chwili zwróciły mi się wszystkie wspomnienia. Zdałam sobie sprawę z czyjejś obecności. Minęło sporo czasu, nim złączyłam wszystkie informacje, a w mojej głowie rozbrzmiał się dźwięk imienia ogiera. Powoli rozejrzałam się po otoczeniu, które było w wyjątkowo jednolitym kolorze. Bieli. Całą okolicę pokrywała warstwa grubego śniegu, przy czym z nieba spadały kolejne płatki.
- Caranthir? - wykrztusiłam, z trudem poznając swój głos. Był ochrypły i niski, a przy tym każde słowo wydawało mi się niemożliwe do wypowiedzenia. Gniadosz od razu zwrócił na mnie uwagę.
- Obudziłaś się - stwierdził, choć zabrzmiało to jak pytanie.
- Tak... - wymruczałam - Co się dzieje? -wbiłam w niego pragnące odpowiedzi spojrzenie.
- Zakładam, że wiem tyle co ty - mruknął, przekręcając łbem - Zgubiłaś mi się, więc postanowiłem zawrócić - wyjaśnił, co mocno mnie zszokowało. Nie miałabym ochoty wracać się po ledwo co poznaną osobę. Rzadko kiedy okazywałam aż taki nadmiar empatii. - Znalazłem cię nieprzytomną i odciągnąłem w bardziej bezpieczne miejsce.
Nie wiedziałam, jak skomentować jego słowa. Nie będę kłamać, mówiąc, iż lekko mnie to wzruszyło. Caranthir naprawdę znał cenę oddania się w pełni własnemu zawodu, broniąc na każdym kroku członków stada.
- Co to za tereny? - spytałam. W odpowiedzi dostałam tylko krótkie chrząknięcie. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z kilku podstawowych rzeczy. Po pierwsze - oboje jesteśmy tu zaledwie parę dni. A w kwestii drugiego problemu? Zdążaliśmy się zgubić.
- Kojarzę pewną legendę, opowiadaną przez przydrożnych szamanów, iż właśnie w tych rejonach świata znajdują się ukryte krainy. Zabrzmi to głupio, ale wydaje mi się, że mamy przyjemność przebywać na jednej z nich - wykrztusiłam, czując lekkie drgania ciała. Temperatura powietrza była zbyt niska, nawet jak na moje przystosowanie do ogromnego zimna - Tu cały czas pada śnieg...
- Uważasz, że to może być prawda? - zapytał niespodziewanie. Jego ton głosu nie wskazywał na nic. Nie mogłam więc wyczuć, co uważa o tej sprawie. Równie dobrze pod tą warstwą obojętności może szydzić z moich wybujałych domysłów.
- Nie mam konkretnego zdania na ten temat. Sądzę, że we wszystkich "bzdurach" tego rodzaju, jest jakieś ziarno prawdy - odparłam.
Caranthir?